Wszystkie zawarte tu teksty i zdjęcia mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
© Copyright by Renata Piżanowska
3-09-2010
W zakopiańskiej Galerii Sztuki (dla starszych to wciąż jest BWA, skrót się łatwiej pamięta, mimo że nieaktualny), odbył się dziś wernisaż interesującej wystawy młodej artystki, podpisującej się Yaga Kȉelb. To 29-letnia przedstawicielka trzeciego już pokolenia znanej w Zakopanem rodziny - dziadek pracował w wymiarze sprawiedliwości, tata jest znanym i znakomitym architektem, mamę także pamiętam ze swoich zakopiańskich czasów (czy nie z Wydziału Oświaty?), a teraz Jadwiga jest gwiazdą. Ukończyła Liceum Balzera, potem Wydział Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim (całuję rączki koleżance...), no i na koniec wylądowała za Atlantykiem, w Kanadzie. Tam zainteresowała się fotografią - najpierw hobbystycznie, potem zajęła się cyfrową obróbką zdjęć. W Toronto skończyła kolejne studia z zakresu grafiki komputerowej, pracuje jako grafik w kanadyjskim Timexie, a efekty jej artystycznych przygód fotografią oraz Photoshopem i innymi programami graficznymi możemy do 3 października oglądać w Galerii.
Mnie się podobało. Jest to kobieca, delikatna (choć niekiedy po kobiecemu drapieżna) grafika, tworzona poprzez eksperymentowanie z warstwami obrazowymi, zresztą nieważne jak, bo w sumie wygląda to jak dobre malarstwo. Może to tylko ja tak widzę? Z moim wzrokiem nie jest najlepiej, dzieła były niewielkie gabarytowo, więc trzeba było patrzeć z bliska, a z bliska, wiadomo, na starość widać gorzej. Gdyby artystka walnęła taki formacik billboardowy, to co innego, proszę bardzo - moglibyśmy dyskutować nad jakością, pewna znajoma galerianka, która wciąż udaje, że mnie lubi, a wiem jak jest naprawdę, siedziała na drugim końcu hollu galeryjnego i spokojnie mogłem policzyć wszystkie jej podbródki...
Ale nie policzyłem, bo czekając, aż Renatka skończy dyskutować z panią Yagą o zaletach Photoshopa, warstw i kanałów (cokolwiek to znaczy), wielkościach profesjonalnych monitorów i wyższości Maca nad Pecetem lub odwrotnie - spoglądałem na rozgrywający się w hollu przy stole z poczęstunkiem wernisaż. Tłum był należycie spory, lokalne media reprezentowane skromnie, władze miejsko-kulturalne w osobach pani Joasi Staszak i pana Macieja Wojaka prezentowały się pięknie i godnie, plastyków zakopiańskich mrowie, kampanii przed wyborami samorządowymi nie toczył żaden z potencjalnych kandydatów, zresztą zdaje się przy obecnym burmistrzu wszyscy wydają się kandydatami impotencjalnymi. Patronat nad wernisażem sprawowała cukiernia "Samanta", więc po stole przewalały się stosy kilokalorii, niezwykle skutecznie wodząc mnie na pokuszenie. Jednym z dwóch minusów, jakie w tym szaleństwie znalazłem, było wino rosé, które czekając na zamknięcie otwarcia znacznie podniosło swoją temperaturę, a jak wiadomo, rosé powinno się pić w temperaturze 6-12 stopni. Temperaturze wina, a nie powietrza, bo rosé winno być podawane przy zewnętrznej temperaturze plus 25, przy towarzyszącym szumie fal Morza Śródziemnego. Żeby osiągnąć odpowiednią temperaturę wina, wystarczyło otworzyć okno, ale zamiast szumu morza, byłby słyszalny szum wentylatora sąsiedniej knajpy, a goście by uciekli z zimna i zapachu, żeby nie powiedzieć gorzej. Stąd też najsłuszniej postąpił mój kolega tygodnikowy Piotr B., który nie czekając na uroczyste mowy i wręczenie kwiatów artystce rozpoczął wernisaż kilkoma szybkimi kontaktami z chłodnym jeszcze rosé, a potem już na rosnącą temperaturę nie zwracał uwagi. Jak zresztą wszyscy pozostali uczestnicy gali, którzy zdołali się dopchać do stolika, z wyjątkiem mnie - i tu dochodzimy do drugiego mankamentu: jako kierowca, musiałem rozcieńczać kalorie zawarte w samantowych sernikach i minipączkach, soczkiem pomarańczowym, który już nie był taki artystyczny, jak rosé.
A na drzwiach galerii zobaczyłem nekrolog Witka Dudziaka, mojego dawnego kolegi z solidarnościowego Forum Zakopiańskiego, z którym razem byliśmy wiceprzewodniczącymi tutejszego Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych, który 29 lat temu powołała Solidarność. Na czele polskich władz KPSTiN stał profesor Klemens Szaniawski, w Zakopanem - Władysław Hasior (któremu teraz jacyś gówniarze dorabiają gębę komucha!). Witek był znanym i cenionym architektem, rysował i malował, świetnie pisał (był członkiem Związku Literatów Polskich, prezesem zakopiańskiego Klubu Literackiego w czasach, gdy byli w nim literaci, opublikował m.in. powieść "Finisz" w 1971 r.), był niezrównanym facecjonistą, miał piękną żonę, a w młodości był biegaczem na krótkich dystansach (mistrzostwo Polski na 80 m przez płotki). Nie spodziewałem się, że miał 76 lat, wyglądał i zachowywał się zawsze bardzo młodzieżowo. W 1981 r., kiedy zrezygnowałem z udziału w Kongresie Kultury Polskiej (zostałem w Zakopanem, bo współprowadziłem zjazd reaktywowanego wówczas PTT), to Witek pojechał do Warszawy z Hasiorem, i tam ich rozpędziła bezpieka po wprowadzeniu stanu wojennego. Witek odszedł 30 sierpnia 2010. Spotkaliśmy się parę tygodni temu na jakimś wernisażu, chwilę pogadaliśmy, obiecując sobie rychłe spotkanie. Teraz okoliczności będą już nieco inne, jak wtedy planowaliśmy. Zawsze, kurde, jest na coś za wcześnie, i wtedy na coś innego okazuje się być za późno.
Wystawa Jagi Kiełb nosi tytuł Imaginarium, a jej hasłem jest "Wyzwól swoją wyobraźnię". Artystka niewątpliwie tego już dokonała, pora na nas... A kto by się chciał zapoznać z jej pracami szybko i nie wychodząc z domu - niech kliknie TUTAJ. Strona ma tylko wersję angielską, ale wyobraźnia jest interlingwistyczna.