Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty i zdjęcia mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 © Copyright by Renata Piżanowska

1-09-2010

DunajecOch, jak wściekle jesiennie! Leje bez przerwy od dwóch z przeproszeniem, dób, od rana temperaturka ani drgnęła z 8-go stopnia, w dodatku wieje. Znowu grozi powódź, Dunajec w Nowym Targu występuje z brzegów, POPATRZ. Żenada z obchodów 30-lecia Solidarności przyćmiła całkowicie obchody 1 września, może zresztą i dobrze. Jakoś nie chce mi się myśleć o tej dacie, mogło być inaczej, ale nie jest. Chwała Bogu, że nie jestem - jak w ubiegłym roku - w sanatorium, bo przy takiej pogodzie jak dziś, przyszłoby się wściec w tym pięknym Nałęczowie, na 12 metrach kwadratowych w trzy osoby... Kilkanaście lat wstecz obchodziłem 1 września zwykle w szpitalu, bo w początkach jesieni przypominała o sobie drastycznie moja zmaltretowana dwunastnica. Ale jakoś przeszło, na starość wszystko przechodzi, a na koniec - jak to mówiła moja Mama - piaseczek wszystko wyciągnie.

Na marginesie moich zapisków i recenzji, kiedy to dawałem wyraz dezaprobacie wobec faktu, że niektórzy muzycy - soliści  coraz częściej grywają z nut, toczyłem mailową dysputę z Leszkiem Brodowskim, który moje pisanie śledził z rejonów Cortina d'Ampezzo, i całkowicie się ze mną nie zgadzał. Za jego zgodą przytaczam obszerne fragmenty tej polemiki:

Widok z okna Leszka w Dolomitach

 

Leszek: Maćku Drogi, przeczytałem wszystkie Nowinki „od deski - do deski”! Rewelacja! Dziękuję! Zrobiłeś mi wielką frajdę! Będę stałym gościem!!! Pozdrawiam serdecznie z zimnych ostatnio, deszczowych i wietrznych Dolomitów...

PS. Myślę, że nie powinieneś się irytować na Bartka - pamięć płata czasem brzydkie figle... wiem coś o tym... :)

Maciek: Ja się nie irytuję, ja tylko opisuję sine ire et studio. On nie zapomniał tekstu, on po prostu się go nie nauczył, bo od początku do końca grał z nut. W przeciwieństwie do Radosława Kurka (dzisiaj), który pierwsza część e-molla zagrał z pamięci, choć nuty leżały na fortepianie (nie stały na pulpicie, tylko leżały na złożonym), pod koniec allegro zaczął - grając - przerzucać kartki, a drugą część zagrał z takimi rubatami, jakby gwałtownie czytał tekst. Trzecią zagrał już po prostu z nut i to było najlepsze. Potem był Schumann (Kwintet Es) - rewelacyjny.

Leszek: Maćku drogi, jeśli grał - to się nauczył. :) Granie z pamięci nie jest już nigdzie obowiązkiem, bo wiadomo, że granie z nut niczym nie ujmuje interpretacji... Nawet na konkursach powoli odchodzi się już od regulaminowego obowiązku grania z pamięci... Przyzwyczailiśmy się do popisów - było np. takie trio, które grało wszystko ambitnie na pamięć... i co? .. .i fatalnie! Mylili się strasznie i gubili wątki - więc po co?...  Muzykalność może się „wylewać” tak samo przy graniu z nut, jak i z pamięci...

Maciek: Leszku, ja wiem, że najlepsi nawet soliści w najlepszych nawet salach grywają z nut, choć bym się nie zgodził, że to nic nie ujmuje z interpretacji, czego przykładem był właśnie występ Kurka. Ale powiedz  mi - dlaczego tak jest? skąd się bierze to, że teraz grają z nut i uznajecie to - wy, muzycy - za dobre, a kiedyś trzeba było się uczyć na pamięć? A ucznia w szkole muzycznej nie umiejącego tekstu na pamięć wywalacie z egzaminu? Czy to z pośpiechu, wynikłego z faktu, że artysta ma 15 koncertów w miesiącu, a jego RAM tego nie jest w stanie pomieścić? Czy z przeświadczenia, że cokolwiek by się nie zrobiło, to publika składająca się w przeważnej mierze z profanów, musi to łyknąć jak gęś kluskę? Czy - co podejrzewam - z faktu, że nie są pewni swojej pamięci, bo ta, nie ćwiczona na poezji, sekwencjach łacińskich i temu podobnych zabawach w szkole - nie przyjmuje z granitową pewnością kolejnych porcji nut? Ja oczywiście nie mówię o wykonaniach zbiorowych, jak tria czy kwartety, czy - jak w opisywanym przypadku - kwintety, albo dwuosobowe sonaty. Ale jak ktoś jest solistą? Jest honorowany wyżej niż grający z definicji z nut akompaniator, zwykle jest lub uważa się za gwiazdę, a tu pulpit zasłania go niemal w całości, facio łypie przerażonym wzrokiem na nuty, dodaje efekty perkusyjne nie przewidziane przez kompozytora w postaci szelestu kartek, ślini brzegi, zagina je, czy - jak na ostatnim koncercie - gorączkowo w przerwie miedzy częściami skleja taśmą... I jeszcze raz użyję nieco demagogicznego argumentu: jak byśmy przyjęli Olbrychskiego, czytającego z maszynopisu scenariusza partię Hamleta w czasie spektaklu? Czyż opanowanie tekstu na pamięć nie jest podstawowym elementem pracy aktora przed występem? A w takim razie czemu muzyka mamy traktować wedle taryfy ulgowej? Odpowiedz mi na to, przyjacielu drogi.

Leszek BrodowskiLeszek: Ależ, oczywiście! Opanowanie tekstu przez aktora - tak! Tylko - nie jest dobrym przykładem czytający Olbrychski, bo aktorstwo jest jednak dalekie od prezentacji muzycznych. Daniel recytując Hamleta utożsamia się z postacią - i tak go w większości w tym momencie widzi publiczność - jako Hamleta! Więc czytający Hamlet mógłby, istotnie, wyglądać nader dziwnie. Muzyk nie naśladuje nikogo - nie utożsamia się z żadną postacią - bo przecież ani z kompozytorem - ani z „bohaterem utworu”... Muzyk interpretuje utwór tak, jak uważa za stosowne, po prostu odtwarza emocje w nim zawarte, nie gra nikogo - jest sobą modelując dźwięki... Dla interpretacji dzieła muzycznego nie ma najmniejszego znaczenia, czy gra się z nut, czy z pamięci... Tak, jak powszechnie i bez najmniejszego problemu uznaje się granie z nut muzyki kameralnej - tak samo nie ma powodu, by nie uznać grania z nut podczas koncertu z orkiestrą!!! Granie z pamięci (także dyrygowanie z pamięci) - ma w sobie coś z blichtru i „pustego” popisu - ...patrzcie, jaki jestem dobry! Potrafię nie tylko grać, ale opanowałem cały program na pamięć - znam każdą nutę - a jest ich dużo!... Ma to w sobie coś z cyrku - czego w muzyce nie znoszę! Mnie jest to niepotrzebne, dla mnie liczy się, czy interpretujący muzyk jest wrażliwy, czy potrafił logicznie odczytać zamysły kompozytora, czy potrafi wydobyć efekty wzruszające i poruszające słuchacza - a nie budzące jego podziw... Dla mnie - dużo więcej niż podziw - znaczy - szacunek!

Natomiast problem, który poruszasz dotyczy wyłącznie profesjonalizmu muzyka - bardziej, lub mniej umiejętnie przewracającego kartki... uwierz, można grać przewracając strony - nie gubiąc narracji, nie dekoncentrując słuchaczy, nie bulwersując ich pośpiechem, szelestem czy nerwowością... Z pamięcią jest bowiem różnie... zdarza się (i to nagminnie! :)), że po prostu komórek mózgowych z wiekiem jest coraz mniej - a i system nerwowy jest nadszarpnięty, pamięć z wiekiem po prostu słabnie - ale to nie powód, żeby przestać grać nadal świetne koncerty! Więc...

Jeśli chodzi o szkołę muzyczną - to również - dobre zagranie z nut zawsze jest wyżej ocenione niż „wydukanie” z pamięci... To kwestia przyjętych wcześniej w szkole zasad - jeśli chodzi o bardzo młodych ludzi (w szkole podstawowej - nawet już nie średniej) - to faktem jest, że (wedle przyjętej zasady) granie z pamięci bardziej mobilizuje do nauczenia się utworu - ale tylko tyle - mobilizuje...

Jeszcze jedna poruszona przez Ciebie kwestia - dlaczego dawniej było trzeba uczyć się na pamięć - a teraz nie? - otóż dawniej podmiotem był muzyk - bo nie było ich dużo - i występ był (jak pisałem wcześniej) popisem muzyka. Teraz muzyków jest nawet nadmiar - i zrozumiano, że podmiotem jest dzieło muzyczne - im głębiej kto w nie wniknie, im więcej treści wydobędzie i im bardziej poruszy emocje słuchacza - tym lepiej... a czy z nutami, czy bez - to naprawdę mało ważne...

A a propos Daniela - kiedyś przygotowywał się do roli dyrygenta w jakimś filmie i poprosił Andrzeja Straszyńskiego (zastępującego przez dwa tygodnie w Polskiej Orkiestrze Kameralnej Maksymiuka) o jakąś próbę z orkiestrą. Andrzej, oczywiście, zgodził się z przyjemnością... my też! Daniel skończył kiedyś podstawową szkołę muzyczną na skrzypcach, więc jakieś pojęcie o rytmie i „taktowaniu” - zdecydowanie miał. Gdy dał ruch - raz - orkiestra zaczęła grać (jakieś Divertimento Mozarta chyba) tak, jak należy... Daniej podłożył się pod słyszany rytm orkiestry i po już chwili poczuł się pewnie...

- Ha, dyrygowanie wcale nie jest takie trudne... powiedział wyraźnie zadowolony z siebie...

Andrzej roześmiał się...

- Danielu, wybacz, ale bardzo się mylisz... koledzy - zagrajcie DOKłADNIE tak, jak pan Daniel pokazuje...

Po chwili wszyscy (razem z Danielem) wybuchnęliśmy śmiechem...

- Aa... to już wiem... to ja MUSZĘ wiedzieć, co wy macie zagrać, żeby wam to pokazać - odkrył Amerykę Daniel...

- I jeszcze nie tylko co, ale i jak, i po co - uzupełnił Andrzej...

Usiłowaliśmy przez jakiś czas być razem z nim i razem ze sobą - ale... niestety - nie udało nam się - Daniel nie dał nam szans...

 Daniel uczył się szybko -po 25 minutach potrafił już perfekcyjnie zadyrygować pierwszymi 8 taktami Divertimenta... niestety, musiał iść do pracy... rozstaliśmy się w wielkiej przyjaźni...

 Maciek: Super, dzięki - naprawdę sporo mi wyjaśniłeś - choć nie całkiem przekonałeś.

Dolomity Leszek: Ba! Przekonać Ciebie - to wielka sztuka... potrenuję jeszcze i poszperam w argumentach... Ot, choćby podeprę się takimi faktami:

...byłem świadkiem zapomnienia tekstu przez światowej sławy muzyka na koncercie z orkiestrą w Hercules Saal w Monachium - zapewniam Cię - nic przyjemnego... Publiczność nie gwizdała zanadto, bo chyba była zbyt skonsternowana... Podobnie było na transmitowanym przez TV otwarciu jednego z sezonów w FN w Warszawie.... W audycji telewizyjnej na żywo również światowej sławy muzyk przez zapomnienie zagrał tylko pierwsze i ostatnie takty utworu, który, w związku z tym, trwał może 20 sek... Niedawno nawet wielki Barenboim miał na wielkich koncertach problemy z pamięcią... wrażenie słuchaczy w każdym z tych przypadków było okropne (znam to, niestety, również z obu stron z autopsji)...

Ostatnio na koncertach byłem świadkiem, jak panowie Uto Ughi, Yuri Bashmet, Gidon Kremer,  czy pani Martha Argerich stawiali nuty - i grali naprawdę doskonale... I tak jest chyba zdecydowanie lepiej! Przypominam - nie piszę tu o byle kim - piszę o największych muzykach dzisiejszych czasów!

Przypomniała mi się stara anegdotka z pianistą Alfredem Cortot. Grał on z doskonałym skądinąd skrzypkiem Rondo z Serenady Haffnerowskiej Mozarta. W środku utworu skrzypek za nic nie mógł sobie przypomnieć następnego kupletu, więc powtórzył temat ronda po raz drugi, potem po raz trzeci... Cortot, oczywiście, akompaniował z nut i natychmiast „załapał” zmiany... Skrzypek grając temat ronda po raz czwarty powoli, małymi kroczkami, zbliżał się do fortepianu, by choć zajrzeć Alfredowi przez ramię i przypomnieć sobie fatalny kuplet... Cortot jednak delikatnym ruchem zamknął nuty i szepnął:

- Graj, graj... mnie też ten temat bardzo się podoba... nauczyłem się go już na pamięć...

Maciek: Chyba każdy z nas pozostał przy swoim zdaniu. Pewno jestem starej daty, bo uważam, że gra z pamięci to jakiś dowód na wielkość muzyka...

Leszek: Chyba nie, bo jeśli ktoś gra z pamięci, szybko, sprawnie i sterylnie dokładnie - ale bez logicznego sensu, bez emocji, bez umiejętności prowadzenia narracji i rozumienia frazy, w niezgodzie z wymogami stylu, epoki, formy, wreszcie bez wyczucia umiaru, nastroju czy dobrego smaku - to gdzie tu wielkość...? :))

Maciek: Ale mówimy o wielkich muzykach i dobrych wykonaniach, bo chyba nie uważasz, że granie z nut ZAWSZE jest gwarancją wyższości muzyka? Z tym na pewno się nie zgodzę. Grając z nut też można się wysypać, czego także nieraz byłem świadkiem... A w wykonawstwie nie mam nic przeciwko wirtuozerii, przeciwnie.

Leszek: Oczywiście, że ja również nie mam nic przeciwko wirtuozerii - naturalnie (jak powiedziałem wcześniej - jeśli nie jest to tylko czysty cyrk)... Ale dyskutowaliśmy o muzykach grających na koncercie z nut, a nie o wirtuozach...  :))

Maciek:  Oczywiście, zdarza się, że muzyk zapomni tekstu, sam to wielokrotnie widziałem, i rzeczywiście jest to dla publiczności dość krępujące. Ale, drogi Leszku, to nie jest dla mnie argumentem za dopuszczalnością grania z nut, tylko przeciw zapominaniu tekstu nutowego.

Leszek: No, tak... jasne, że najlepiej jest nie zapominać... ale z pamięcią - to jak np. ze skakaniem... można ćwiczyć latami - (i słusznie!) - ale nie przeskoczy się swoich możliwości... fizjologia ma swoje prawa - i basta... Natomiast w muzyce jednak nie tylko czysta fizjologia się liczy, ale przed wszystkim intelekt, logiczne myślenie, wrażliwość, takt, kultura, szacunek, dobra edukacja i takie tam jeszcze nieefektowne i podobne (ostatnio, niestety, coraz mniej potrzebne) rzeczy... i to jest chyba jednak ważniejsze, nie uważasz, Maćku?...

Maciek Maciek:  Ja myślę, że to trochę się bierze z tego, że koncerty life są dodatkiem do sesji studyjnych. Dla mnie jest to inna strona tego samego zjawiska, jakim jest nieelegancki, a niekiedy niechlujny ubiór wykonawców, pozerskie zachowania, czy brak punktualności… Jako słuchacz mam prawo wymagać – a przynajmniej oczekiwać – wzajemnego szacunku. I to nie jest tylko szacunek dla muzyki, ale także i dla ludzi, po obu stronach estrady.

Leszek: Masz 100% rację. Ale jestem też przekonany, że  właśnie z szacunku najczęściej wynika fakt grania na koncercie z nut - by nie stresować słuchaczy mogącymi zdarzyć się przypadkami, zaburzającymi przebieg interpretacji utworu!

 Maciek: Aha, a jak jest z egzaminami na studiach? Po co musimy znać na pamięć definicje, daty, sposoby rozwiązywania zadań? Przecież wystarczy mieć przy sobie komputerek i wrzucić Google czy Wiki…

Leszek: Na egzaminach czy studiach - to kwestia przyjmowanych zasad. Pamiętam doskonale wykluczające się nakazy i zakazy na maturach - np. dotyczące korzystania z tablic matematycznych, kalkulatorów, słowników, encyklopedii, itp... Podobnie na konkursach - na jednych - jedna pomyłka dyskwalifikuje, na innych może nie mieć żadnego znaczenia... podobnie z graniem z pamięci - na jednych to absolutny wymóg - na innych  to wybór uczestników... Natomiast jeśli chodzi o uczenie się na pamięć definicji, dat, sposobów rozwiązywania zadań - to, oczywiście, świetna gimnastyka umysłu - i na etapie studiów - to rzecz dla mnie niewątpliwie niezbędna. Ale te wszystkie "nauczone i zapamiętane" rzeczy - to w dalszym ciągu tylko środek do sprawnego, logicznego i efektywnego funkcjonowaniu mózgu... Np. wielu wyznawców Koranu zna go na pamięć - i co z tego? - nie przeszkadza im to w częstym działaniu najzupełniej sprzecznym z jego treścią i zasadami... :)) A co do Google czy Wiki - toż po to przecież zostały wynalezione, by niepotrzebnie nie obciążać pamięci i nie tracić czasu na bezproduktywne "wkuwanie"... ( co nie znaczy, oczywiście, że mają zstąpić całkowicie uczenie się!)  :))

 Maciek: To już niedługo nie będziemy musieli niczego wiedzieć z własnej głowy? To może i głowy przestaną być potrzebne?

Leszek: Głowy zawsze będą potrzebne... ale tak sobie myślę - co z tego, czego uczyłem się w szkołach NA PAMIĘĆ - było mi w życiu naprawdę potrzebne i przydatne? - doprawdy - niewiele...

 

A co Państwo o tym myślicie? Napiszcie do mnie! Zwłaszcza proszę o to muzyków i melomanów...

 

Poprzedni zapis