Nowinki

 

Wszystkie zawarte tu teksty i zdjęcia mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

 

 © Copyright by Maciej Pinkwart

 © Copyright by Renata Piżanowska

30-08-2010

 

Renatka w NałęczowieSzkoda lata... Rok temu pakowałem się do wyjazdu do sanatorium w Nałęczowie. Pogoda była lepsza, ale sytuacja gorsza... Chociaż, bo ja wiem? W moim wieku poniekąd każdy dzień, a już na pewno każdy rok przynosi gorszą sytuację.

Oglądam migawki ze zjazdu „Solidarności”, w 30-lecie podpisania porozumień sierpniowych i zastanawiam się, kiedy i dlaczego paradygmatem działania organizacji, która zdobyła władzę bez przelania kropli krwi, wygrywając z najbardziej opresyjnym reżimem swoich czasów, stało się chamstwo, brutalność i agresja. Gdy widzę wściekłą i zawziętą twarz Jarosława Kaczyńskiego (gdybym ja miał taką twarz, to bym raczej na niej siedział – klasyka Jana Kosińskiego, w odniesieniu do innej osoby w innych czasach), który wygrażając pięściami przywołuje zawołanie frustratów sprzed lat „Chcemy więcej!”, to zastanawiam się czego więcej chce pan prezes, zakładając, że nie mówi w swoim imieniu tego „my”, bo nie ma ono już biologicznego uzasadnienia. Dla siebie – wiadomo: władzy więcej, więzień więcej, poddanych więcej, dworu więcej, może więcej „Whiskas” dla Alika. Ale czego więcej dla swoich zwolenników, którzy gwizdali, jak Tusk nawoływał do zgody, solidarności i nie dawania pola dla nienawiści? Więcej pieniędzy z rozdawnictwa państwowego? Więcej nierentownych stoczni i kopalń? Może nakazów pracy? Może nowej Huty Katowice? Więcej agresji? Więcej możliwości artykułowania tych wszystkich frustracji? A jak nie dadzą, to co? Wziąć siłą? Cóż, może to, czego się nie udało władzy w walce z Solidarnością przed 30 laty uda się Solidarności pana Kaczyńskiego w walce z władzą? I wreszcie uda się może obwiesić parę latarni trupami przeciwników, czego nie udało się przed laty? Pamiętam, że kiedyś była taka demonstracja rolników, którzy protestowali przeciwko rządowi, który nie spowodował, że ludzie będą kupowali więcej ziemniaków. Komuna porobiła nieodwracalne szkody w głowach ludzi, najwięcej w głowach zoologicznych antykomunistów i tych, którzy umieją się organizować tylko przeciw. To są wciąż takie dziadki, którzy w kilkadziesiąt lat po wojnie te pociągi chcą wciąż wysadzać i wysadzać...

Nienawiść, co zawsze powtarzam, jest chorobą zakaźną. I ktoś, zarażony nienawiścią, nigdy nie będzie już normalny. Będzie musiał bez końca szukać dla tej swojej nienawiści uzasadnienia, szukać wrogów, bo wrogów można nienawidzić. Wrogów można traktować po chamsku, a tyle osób ma predyspozycje do chamstwa... Bezkarność chamstwa, jaka stała się powszechna w dzisiejszych czasach w niemal wszystkich dziedzinach życia prowadzi do jego dewaluacji, pozornej dewaluacji, bo tak naprawdę i nienawiść, i chamstwo, są jak rak – wciąż się mnożą, pod skórą niszczą cały organizm, a szczególnie psychikę człowieka.

Chamstwo ma różne przejawy. Może wyglądać tak, jak sala zjazdu Solidarności, wygrażającej pięściami Henryce Krzywonos, gdańskiej tramwajarce, legendarnej współprzywódczyni strajku z 1980 r., która dziś wparowała niezapowiedziana na scenę zjazdu, bo już nie mogła wytrzymać i nawoływała Kaczyńskiego, by przestał dzielić ludzi na swoich i obcych. I jak uśmiech biskupa Gocłowskiego, którego strasznie bawiło, jak na nią ludzie pokrzykiwali. A może wyglądać i tak, jak wczoraj na stacji benzynowej w Czarnym Dunajcu:

Przejeżdżałem w drodze do Zubrzycy koło pompy i zobaczyłem, że etylina jest tu o 20 groszy tańsza niż na „mojej” stacji w Nowym Targu. Był spory ruch, więc stanąłem za autem, opel na rejestracji niemieckiej, w którym – widziałem – siedział już w środku kierowca i pasażerka. Pomyślałem, że już zatankowali, zaraz odjadą i będzie miejsce. Siedzą, siedzą, po paru minutach pan wysiadł, przeciągnął się, zaczął grzebać na tylnym siedzeniu i z szybkością żółwia wyjął pojemniczek z dopalaczem, przez 5 minut – nie przesadzam! – odkręcał wlew, a potem nie umiał uruchomić dystrybutora z olejem, pykał i pykał i ciągle mu się wyłączało, widać przyzwyczajony, że mu tam w Niemczech jacyś Turcy nalewają.

W międzyczasie zwolniło się miejsce obok, co prawda nie z dystrybutorem ze strony mojego wlewu, ale co tam. Już prawie skończyłem tankować, jak ten Niemiec jakoś się napełnił, a może tylko docykał trochę, w każdym razie poszedł zapłacić. Stał dwie osoby przede mną, zapłacił, o coś zapytał – i poszedł do WC za budynkiem. A auto cały czas stoi przy pompie i zajmuje miejsce, ogonek się zrobił, gość sika. Wreszcie przyszedł, posiedział jeszcze chwilę w środku i wreszcie pojechał. Chamstwo jest zawsze egoistyczne.

Ilona Nieciąg i Krzysztof Leksycki, fot. Renata PiżanowskaWczoraj fajny koncert na zakończenie Festiwalu Orawskiego w Zubrzycy. Zimno było okropnie, ale nie padało. Grał Radosław Kurek z kwartetem Leksyckich i Borellich, najpierw e-moll Chopina, potem Kwintet Schumanna. Zaczął ambitnie, z pamięci, podobało mi się. Ale po pewnym czasie zobaczyłem, że nuty – zamknięte – leżą na położonym płasko pulpicie. W pewnym momencie chyba się spłoszył i – grając – zaczął przeszukiwać nuty, otworzył i do leżących dalej na płasko tak sobie zazierał. No i nie było już tak ładnie. Za to Schumann, gdzie już niczego nie udawał i grał po prostu z nut, jak to w Kwintecie, był cudny, a towarzyszący kwartet po prostu wymiatał. Oczywiście, znów najbardziej mi się podobała drapieżna wiolonczelistka. W sumie świetny festiwal i wielkie gratulacje dla Krzysztofa Leksyckiego, który nie tylko go zorganizował, drukował programy, prowadził,  no i grał na każdym koncercie. Wielka sprawa, i dla publiki duża przyjemność, tym bardziej, że impreza niby u diabła na Kuliczkach, a pełne sale, publika kulturalna jak rzadko i chyba dumna z tego, że mają taką imprezę wysokiego lotu.

Wracaliśmy tym razem przez Spytkowice, świetna droga, ładne pół księżyca nad drogą. Ale jak przyjechałem, to na termometrze zewnętrznym w samochodzie miałem 5 stopni… A dziś zimno, ponuro, deszczowo. Pojechałem na konferencję pedagogiczną trochę wcześniej, bo musiałem Mirce podpisać czeki na wypłatę pieniędzy Towarzyskich (wsparcie pleneru!) – i oczywiście nie tylko nie było gdzie zaparkować, ale nawet wjechać pod szkołę nie było jak. Zakopiańskie szaleństwo remontowe dotąd omijało ulicę Sienkiewicza, ale teraz za to budują na całej długości, ledwo można przejechać. Zaparkowałem pod Urzędem Miejskim, akurat podjechał burmistrz Majcher, pogadaliśmy chwilę o mojej książce o „Podtatrzu”. Na konferencji dowiedziałem się, że mam te swoje 12 godzin podzielone tylko na dwa dni, więc super wygodnie. A w szkole zmiany: elewacja Białego Domu pięknie zrobiona z nowych cegieł, a na ogrodzie stanął genialny plac zabaw, gdzie rozmaite urządzenia zabawowe do huśtania, wspinania i zjeżdżania mają kształt… instrumentów.

Artystyczna jedzie teraz na 2 tygodnie do Krynicy Morskiej, ja zostaję i mam jakąś opiekę nad niedobitkami, co nie jadą. Szykuję wykład na 9 września do Dworca Tatrzańskiego w ramach Festiwalu Filmów Górskich. A mnie jest szkoda lata... Ale za to Renatka skończyła dziś pisać pracę magisterską, więc jakiś sukces u progu jesieni jednak jest...

Poprzedni zapis

A tak się to lato zaczynało w czerwcu...