Maciej Pinkwart

9 sierpnia 2023

Zajście i zejście

Tutaj wersja video 

 

Jadę ostrożnie za autobusem, który na tylnej szybie ma napis: Uwaga! Zachodzi przy skręcie! Ostrożność jest wskazana, bo nieoczekiwane zajście może spowodować wiele perturbacji, choć pewno gdyby nie one, wielu z nas nie przyszłoby na ten najpiękniejszy ze światów. Pamiętam, jak ktoś w moim dawnym towarzystwie na zwyczajowe: no to lecę! wypowiadane przez którąś z ciotek, mawiał: no to leć, tylko nisko i powoli. I uważaj na zakrętach! Dwuznaczność tego powiedzenia dociera do mnie po latach, kiedy już latanie za kimś czy po coś dawno ustąpiło miejsca lataniu dokądś. Atoli słowo zajście częściej kojarzy się teraz z incydentem, wydarzeniem, najczęściej zresztą nieprzyjemnym, niekiedy z dramatycznymi skutkami. W skrajnych przypadkach efektem zajścia bywa zejście, czyli wydarzenie, które jest ulubionym tematem mediów, zaraz po opisach zajść z udziałem polityków polskiej prawicy, którzy dostają tak zwanego speeda, gdy tylko w ich najbliższym sąsiedztwie pojawia się kamera telewizyjna i mikrofon na wysięgniku. Jedni wrzucają wtedy piąty bieg i przezwyciężając zadyszkę uciekają do najbliższej windy lub toalety, inni chwytają za wyłączony telefon i udają, że rozmawiają z prezesem, jeszcze inni korzystają z okazji, żeby kolejny raz dokonać rytualnego mordu na osobach, które kiedyś odrzuciły ich zaloty polityczne, więc stanowią dla nich teraz tarczę strzelniczą. Byli doradcy Platformy Obywatelskiej, pracowicie piętrzą wobec zawiedzionych miłości obelgi, za które w szkole dostaliby, excusez moi, zwyczajnie po ryju, a które dziś stały się nudną mantrą, która nie wywołuje ekscytacji nawet u pałającego ogólnoludzką miłością prezesa. Inni plują w przenośni i dosłownie, w ciągu kilkuminutowej wypowiedzi wymieniając kilkadziesiąt razy nazwisko znienawidzonego polityka, któremu kiedyś przynosili kwiaty, a teraz obrzucają go wieńcami pogrzebowymi swojej nienawiści.

Ale i tak te, co prawda dość nudne przez swoją powtarzalność, zajścia ustępują z czołówek gazet i wiadomości telewizyjnych, gdy na horyzoncie pojawia się pijany kierowca, który sieje spustoszenie na przystanku autobusowym czy pilot, rozbijający w puch hangar na lotnisku aeroklubu. Wiadomo, nic tak nie ożywia serwisu informacyjnego jak trup, możliwie w dużych, ale nie przesadnych ilościach. Powyżej stu nieboszczyków to już nie tragedia, tylko statystyka. Jednak i w tej dziedzinie zauważa się zgubne skutki inflacji: kiedy w zamierzchłych czasach w ostatnich latach zeszłego stulecia pracowałem jako korespondent radiowy kilku ważnych rozgłośni, na tzw. czołówkę wiadomości miałem szansę dostać się tylko z relacją o śmiertelnym wypadku w górach. Im wyżej, tym lepiej, im tragiczniej, tym korzystniej wyceniali. Katastrofa na przejeździe kolejowym liczyła się dopiero powyżej trzech sztuk i samochodu nówki z salonu. Z żywymi szło kiepsko: właściwie tylko raz mi się udało dostać na czołówkę, kiedy Szymborska dostała w Zakopanem wiadomość ze Sztokholmu o Noblu. Na tym wszakże reporter majątku nie mógł zrobić, z uwagi na niską powtarzalność takiego zajścia. Dziś wystarczy sitko podetknięte rzecznikowi straży pożarnej i kamera, filmująca biało-czerwoną taśmę z napisem policja i już można liczyć nawet na kilka minut tak zwanej setki, czyli relacji z dźwiękiem i obrazem w głównym wydaniu serwisu i wiele powtórzeń w relacjach mediów społecznościowych.

Ale najbardziej nawet dramatyczne wydarzenia, jeśli stają się tłem naszej codzienności, także się nudzą, tak jak bluzgi Janusza Kowalskiego pod adresem Donalda Tuska. Może dlatego, że relacje o nich są tak bardzo nieskuteczne: plucie obecnego wiceministra rolnictwa w stronę byłego przewodniczącego Rady Europejskiej jest i zawsze będzie pluciem pod górę, no a efekt takich działań, choć wciąż irytuje, jak każde chamstwo, już nie ciekawi, ani nawet nie śmieszy, o wywoływaniu pozytywnych skutków nie ma też co mówić.

Zachowując wszystkie proporcje, z horyzontu powszechnej uwagi zeszła także bestialska wojny rosyjskich szaleńców przeciw Ukrainie. Przeszło rok temu budziliśmy się pełni strachu spoglądając w niebo, czy nie widać na nim odblasku pożarów nad naszym terenem, sprawdzaliśmy wiadomości na telefonie, by dowiedzieć się czy Zełeński jeszcze żyje i czy nad Chreszczatikiem nie powiewają biało-niebiesko-czerwone flagi, a nowym merem Kijowa nie został Janusz Korwinowicz Mikke. Dziś otwieram jeden z najpoważniejszych polskich tygodników opinii i wiadomości z Ukrainy znajduję na 61 stronie. Co zaszło w nas przez te siedemnaście miesięcy? Przywykliśmy? Irytuje nas prezydent sąsiedniego państwa, który wiecznie czegoś żąda od świata i wciąż domaga się tego, by świat – cywilizowany świat – nie wzruszał ramionami na tę wojnę między brakiem cywilizacji a cywilizacją? Ukraina nas, tu między Puszczą Białowieską i Bugiem a Odrą ze zdychającymi rybami jeszcze trochę obchodzi, ale mamy w głębokim poważaniu Etiopię, Mali, Kongo, Iran, Afganistan, Syrię, Jemen, Sudan… Byle nasza wieś spokojna…

Autobus jadący przede mną zachodzi przy skręcie, a ja zachodzę w głowę, co jest interesującą peryfrazą, określającą stan dociekania intelektualnego. Zachodzę w głowę, dlaczego nikogo nie obchodzi to, czy jeśli zestrzeli się lecącą nad naszym terytorium rakietę z ładunkiem nuklearnym, to będzie oznaczało, że sami się skażemy na zagładę? Czy nikogo nie obchodzi, że jeśli płot na granicy z Białorusią nie powstrzymuje migrantów, których setki jakoś przedostają się na nasze terytorium, to jak świat powstrzyma głodową, wojenną i ekonomiczną wędrówkę ludów, która niewątpliwie nastąpi lada rok, co będzie skutkiem i zmian klimatycznych, i rosnącej nierównowagi między bogatą północą i zachodem, a biedniejącym w coraz większym stopniu południem i wschodem? Zachodzę w głowę też nad sprawami mniejszymi: dlaczego przez kilkadziesiąt lat akceptowaliśmy się nawzajem, wiedząc o dzielących nas poglądach i światopoglądach, a teraz już nie potrafimy? Dlaczego aby prowadzić samochód, trzeba mieć pozytywne świadectwo lekarskie, przejść kurs i zdać niełatwy egzamin, a do prowadzenia państwa wystarczy zdobyć tylko przychylność jednego starca, który prawa jazdy nie ma i nigdy go mieć nie będzie? Dlaczego w kotlecie schabowym najbardziej niezdrowa jest panierka, składająca się z bułki tartej i jajka, jeśli sama bułka i jajko niezdrowe nie są?

I dokąd zajdzie ten świat, gdy zejdzie z niego już ostatnia osoba, nie abonująca Netflixa?

 

Poprzednie felietony