Maciej Pinkwart
16 marca 2023
Wymach i zamach
Witold Gombrowicz zdaje się już przez dawnego ministra oświaty został skreślony
z listy lektur, zapewne dlatego, że Romanowi Giertychowi nie spodobał się jego
stosunek do
Ojczyzny, do Słowackiego i do orientacji seksualnej. Nie polemizowałbym z tym,
zwłaszcza, że wizerunek Zakopanego w powieści Kosmos Gombrowicza wydaje
mi się niemiły bardziej niż jest w rzeczywistości, a panu Giertychowi się
zmieniła orientacja polityczna, więc może zmienił mu się też stosunek do
Gombrowicza, co na dobrą sprawę mi pstryka, bo mój stosunek do szkolnych lektur,
byłych i obecnych jest by tak rzec, określony. Ale nie sposób nie przypomnieć
sobie Ferdydurke, kiedy słucha się ostatnich (no, no, bez przesadnego
optymizmu!) wypowiedzi Mateusza Morawieckiego. Premier, naśladujący we wszystkim
swojego obecnego szefa, ostatnio nawet przelicytował go w specyficznej retoryce,
atakując Donalda Tuska za to, że na spotkania z nim sympatycy Platformy
Obywatelskiej nie przynoszą biało-czerwonych flag i nie machają nimi, co dowodzi
tego, że wstydzą się swojej Ojczyzny, a może nawet jej nienawidzą.
Oczywiście, tak jak wielu ludzi z mojego kręgu, odnoszę wrażenie, że spotkania
polityków prawicy z wyborcami mają charakter dość groteskowego teatru ludowego,
coś w rodzaju komedii dell’arte, w której występują stałe postacie,
fabuła jest powszechnie znana i akceptowana, a wielką rolę odgrywają kostiumy i
scenografia. W tym przypadku, scenografię stanowią sale gimnastyczne z epoki, w
której budowano 1000 szkół na 1000-lecie, a kostiumy to przede wszystkim ubiór
głównych bohaterów – zawsze związany z charakterem odgrywanych postaci: czarny
garnitur i czarny krawat, symbolizujący wieczną żałobę po bracie, który zginął w
wypadku, który był zamachem, koszula z podwiniętymi rękawami, pokazująca, że się
jest swojskim chłopem, nie bojącym się żadnej roboty, jaki już w kolebce urwał
łeb komunistycznej hydrze, broszka na niemodnej garsonce – jedyna ozdoba, na
jaką może sobie pozwolić postać, grająca w tym teatrze ubogą sierotę, porwaną
przemocą do wrogiego pałacu brukselskiego.
W tle tej arlekinady zawsze są stojące na scenie postacie z okolicznego
włościaństwa, przebrane w stosowne uniformy: członkinie kół gospodyń wiejskich w
strojach ludowych, przedstawiciele zespołów regionalnych w kapeluszach
góralskich, druhowie z Ochotniczych Straży Pożarnych, leśnicy w mundurach, ale
bez broni, dzieci z pierwszych klas szkół podstawowych, czasem kombatanci z
minionych wojen. Gdy scena zawiera miejsca siedzące, mignie nam nieraz
proboszcz, prałat, niekiedy nawet biskup.
Jeśli przebieranie się w kostiumy przez Pierrota, Arlekina, Pantalona i
Kolombinę jest oczywiste i służy natychmiastowej identyfikacji postaci i jej
roli w sztuce, to przebieranie się publiczności i postępowanie według ustalonego
odgórnie scenariusza ma świadczyć o tym, że artyści i widzowie są aktorami tego
samego przedstawienia, realizują odgórnie zatwierdzony program, a sztuka ma
pokazywać jedność moralno-polityczną narodu, która manifestuje się karnym
wymachiwaniem biało-czerwonymi chorągiewkami i powiewaniem flagami – na czym
głównie polega ich patriotyzm. W ostatnim czasie do patriotycznych manifestacji
doszło jeszcze wymachiwanie portretami Jana Pawła II, który w narracji
patriotycznej zawsze będzie nazywany Świętym Ojcem Świętym, a nie papieżem.
Papieżem to sobie może być jakiś pan Bergolio, który ostatnio śmiał potwierdzić,
że w dawnych (to znaczy: nie jego i nie Benedykta) czasach wszystkie
niegodziwości były zamiatane pod dywan. Franciszek rzecz jasna osób trzymających
owe miotły nie nazwał, ale antypatriotyczne hordy prowadzone przez Niemca Tuska
wiedzą, o kogo chodzi.
Krakowski arcybiskup nazwał reportaż Marcina Gutowskiego drugim zamachem na Jana
Pawła II. Ci, którzy nie potępiają stacji TVN - występują przeciwko Polsce i
patriotami w żaden sposób nie są. Premier Morawiecki rozstrzygnął, że atak na
Jana Pawła II to próba wywołania cywilizacyjnej wojny. Atakiem jest samo
zadawanie pytań dotyczących postępowania Karola Wojtyły - niektórzy nazywają to
zdradą ojczyzny czy wręcz zamachem telewizji z amerykańskim kapitałem na polską
niepodległość. W dodatku ci, którzy przeciwko takiemu zadawaniu pytań nie
protestują i mówią coś o jakichś ofiarach – nie wymachują chorągiewkami. Brak
wymachu stanowi akceptację zamachu, co politycy PiS głoszą już od dawna.
Zachwycanie się machaniem jest także wyrazem patriotyzmu. Zachwycać nas też
patriotycznie musi wszystko co robił Ojciec Święty, bez względu na to, co mówią
o tym dokumenty, zeznania ofiar, czy nawet przedstawiciele kościoła
katolickiego, których nie wszystko zachwyca. Jak nie zachwyca, kiedy zachwyca?
Jeśli zaś ktoś będzie nadal twierdził, że nie zachwyca, to takiemu Gałkiewiczowi
masy machające zrobią taką Ferdydurkę, że mu się zmieni, będzie zachwycało i
będzie z ochotą machał chorągiewką, wzruszając się patriotycznie kolorem białym
i czerwonym, mimo że na scenie stoją gospodynie wiejskie nierzadko w tęczowych,
łowickich spódnicach.
Rzadko na moich wargach, niech dziś to warga ma wyzna,
jawi się krwią przepojony najdroższy wyraz – Ojczyzna. Widziałem, jak się na
rynkach gromadzą kupczykowie, licytujący się wzajem, kto ją najgłośniej wypowie…
To Jan Kasprowicz. Ojciec święty siedzi w Rzymie, na plebanii ksiądz Walenty
- wara, chłystku, mi tu wnosić swoje „ludzkie dokumenty”. To Kazimierz
Przerwa-Tetmajer. Oni już bardzo
dawno pokazywali, że patriotyzm to nie przedkładanie tradycji nad teraźniejszość
i przyszłość, nie nienawiść do innych nacji, nie bezmyślna adoracja symboli,
tylko praca dla siebie, współobywateli i kraju, uczciwość, płacenie podatków,
sprzątanie domu i obejścia, szanowanie innych, ochrona dzieci, zwierząt, drzew,
rzek i jezior, zabieganie o mądrych sojuszników i przyjaciół – a nie kult
jarmarcznych chorągiewek. Od wymachiwania nimi Ojczyzna nie stanie się
ważniejsza.
Synczyzna i Matczyzna też. Tymi gombrowiczowskimi neologizmami zajmę się niebawem.