Maciej Pinkwart

26 stycznia 2023

Redukcja literacka

Tutaj wersja video 

 

 

Zajmując się od dłuższego czasu literaturą, nie mogłem nie ucieszyć się wiadomością, która tę dziedzinę twórczości ożywia i sprawia, że stanie się już niebawem prekursorem nowoczesności w sztuce: oto wreszcie ukazał się polski przekład książki Georgesa Pereca Zniknięcia, której największą zaletą jest to, że nie występuje w niej litera „e”. Tłumaczenie na język polski było wielkim wyzwaniem, a podjęli się go René Koelblen i Stanisław Waszczak.

Lipogram, czyli zabieg polegający na nieużywaniu w tekście jednej lub kilku liter jest znanym od lat eksperymentem, a może zabawką literacką, równie interesującą jak akrostych, palindrom, raki i temu podobne. Bawił się nimi m.in. Julian Tuwim w latach międzywojennych, więc niby rzecz nie powinna nas zaskakiwać, a jednak pozbawienie litery „e” całej, liczącej kilkaset stron powieści kryminalnej jest sporym wyczynem, zwłaszcza że owo zniknięcie to nawiązanie nie tylko do tytułu, ale i treści. Co więcej, czytelnicy tego kryminału mogą oddać się amatorskiemu śledztwu, polegającemu nie tylko na poszukiwaniu mordercy (a w pewnym stopniu także ofiary, motywu, sposobności, alibi, świadków i innych akcesoriów detektywistycznych), ale także owych znikających liter – być może ktoś gdzieś owo „e” przegapił i jest to – może być to – kluczem do rozwiązania zagadki.

Dobrych powieści napisano już mnóstwo i możemy się cieszyć nimi od dzieciństwa do późnej starości. Pora zatem na książki ciekawe, a może nawet ciekawostkowe. Też nic nowego. Aleksander Wat przez jakiś czas prowadził dziennik, nie używając w zapisie samogłosek, ale było to raczej przedsięwzięcie kryptograficzne niż literackie, a w publikacjach Dziennika samogłoski uzupełniano. Jerzy Andrzejewski jest autorem powieści Bramy raju, w której historię krucjaty dziecięcej z 1212 roku opowiedziano dwoma zdaniami. Drugie składa się z czterech słów, pierwsze ma słów przeszło 25 tysięcy. Powieść zatem pozbawiono znaków akapitowych. Nieco podobną technikę stosował w swoich dziełach portugalski noblista, José Saramago. Ale oni nie znęcali się nad literami, tylko nad czytelnikami.

Od powieści, w której eksterminowano jedną literę ciekawsza może być taka, w której zlikwidowano dwie. Albo nawet cztery litery, w kolejności alfabetycznej: a, d, p, u. Ekstremalną formą lipogramu byłaby powieść, w której zaginęłyby (greckie  λείπειν, leípein dokładnie znaczy: zaginiony) wszystkie litery. To dopiero byłaby uczta czytelnicza: można by było owe czyste karty wypełnić własną wyobraźnią, stwarzając wszystkich bohaterów, całą fabułę, nieoczekiwane i zaskakujące zwroty akcji, piękne miejsca wydarzeń, niezwykłe uczucia…

Interesującym eksperymentem literackim były obecne na rynku od drugiej połowy XIX wieku niemal do dziś książki telefoniczne: było w nich mnóstwo bohaterów, pierwszego, drugiego i dalekich planów, zróżnicowane miejsca akcji, ciekawe, choć nie zawsze jasne powiązania między bohaterami. Słabym punktem tej literatury była fabuła, ale może to też był swojego rodzaju lipogram, a w zasadzie lipistoria. No i nigdy w żadnych szkolnych brykach nie pojawiło się streszczenie jakiejkolwiek książki telefonicznej.

Po co czytamy? Głupie pytanie, bo nie ma na nie mądrej odpowiedzi. Żarcik Sienkiewicza - Gdy się ktoś zaczyta, zawsze albo się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaśnie – w każdym razie wygra – w dzisiejszej literaturze stał się jakoby nieaktualny, bo literatura zazwyczaj służy tylko literatom i krytykom literackim. Ja jednak czytam po to, żeby się przenieść w nieco inny świat, w którym ktoś inny – pisarz – podejmuje za mnie trud odkrywania lub stwarzania świata, po którym mogę wędrować mniej czy bardziej bezpiecznie, ciesząc się pięknem słowa, irytując błędami czy nieporadnością, zgadzając się lub przeciwstawiając, słowem – podejmując jakiś tam dialog intelektualny z tymi tysiącami liter, stającymi mi przed oczami czy sylab wpadających w uszy, bo lektura to dla mnie coraz częściej bardziej słuchanie niż patrzenie. Jednak, prawdę powiedziawszy, brak jakichś liter interesuje mnie w książkach znacznie mniej niż to, co autor miał mi do powiedzenia. Brak litery „e” nie ma też raczej większego wpływu na to, czy słuchając powieści zasnę tuż po północy, czy dopiero koło drugiej nad ranem. Niemniej jednak miło jest wiedzieć, że już w przedszkolu moglibyśmy się uczyć mniejszej liczby liter, powołując się na lipogramiczną przyszłość literatury.

 

 

Poprzednie felietony