Maciej Pinkwart
13 lipca 2023
Plaże
Wobec plaż od dzieciństwa jestem – by nawiązać do poprzedniego felietonu –
zdystansowany. Gdy pierwszy raz byłem nad morzem w wieku 8 lat – na plaży w
Sopocie pszczoła użądliła mnie w stopę. Potem dużo grałem w bridża i nauczyłem
się, że plaża to jest taki układ kart, kiedy się ma tylko beznadziejne
blotki we wszystkich kolorach, bez figur – i bez szans na udział w licytacji. Na
starość, przymuszany, jeździłem po różnych plażach, wypatrując pszczół,
starannie chroniąc się pod parasolami od słońca i udając, że nie słyszę
bezustannego rejwachu i nie widzę tłumu ludzkich karykatur, wśród których tylko
rzadko kiedy jest na czym oko zawiesić. Ale pobyt na plaży też może sprzyjać
refleksjom, a w ostateczności zawsze daje możliwość skorzystania z dwóch dróg
ucieczki – w głąb lądu, lub w głąb morza. A poczucie głębi jest cenną wartością
filozoficzną. Nawet, jeśli trzeba pobyć trochę wśród głąbów.
Wczesny ranek. Pusto, leżaki mokre od nocnej rosy. Nieliczni joggingowcy ze
słuchawkami na uszach biegną skrajem morza, wyprzedzani przez amazonkę w
powiewnej sukience na gniadym koniu. Synogarlica wyrywa z parasolki trzcinowe
patyki i zanosi na pobliską palmę, gdzie buduje gniazdo. Mewy budzą się ze snu w
nadbrzeżnych krzakach i lecą na morze po śniadanie. Po drodze robią sobie
wychodek na karoserii luksusowego maserati, co zauważam nie bez złośliwej
satysfakcji. Bryza w nocy naniosła na brzeg wodorosty i śmieci. Na morzu pojawia
się pierwszy prom, wypływający z Keramoti na Tassos. Zadyszany polski turysta
przybiega z pobliskiego hotelu i rozkłada ręczniki na leżakach, blokując miejsca
dla całej, licznej rodziny.
Wczesnym przedpołudniem na Paradise Beach (nieważne gdzie, wszędzie jest jakaś
Paradise Beach) buduje się plażowa hierarchia. Między pierwszym szeregiem
leżaków a brzegiem morza bawią się najmłodsze dzieci, sypiąc na siebie piasek i
nosząc w wiaderkach morze do mamusi. Kilka metrów w głąb morza bawią się
nastolatki i zdziecinniali tatusiowie z wrzeszczącymi niemowlętami, usiłujący
oswoić je z wodą. Pośrodku, na linii brzegowej siadają dorośli, z tyłkami w
piasku i nogami w wodzie, starannie blokując możliwość wejścia do wody innym.
Znam takich blokersów z term w słowackich Orawicach – tam siedzą na schodach, po
których schodzi się do basenu. Rozgarnianie osób siedzących na brzegu zawsze
wywołuje we mnie chęć przeskoczenia ich i ochlapania wodą, albo obsypania
piaskiem, niestety w trosce o swój kręgosłup muszę się pohamować. Odstęp między
leżakami nie przekracza 10 cm. Odstęp między decybelami nie istnieje.
Na plaży Tripiti na Tassos pod sąsiednimi parasolkami rozsiada się
kilkunastoosobowa rodzina rumuńska, którą dowodzi dziarski
siedemdziesięciolatek, z wyglądu będący skrzyżowaniem Alfreda Hitchcocka i
Nikity Chruszczowa, ale pełniący funkcję plażowego Papy Corleone. Głównym
atrybutem jego władzy jest koszyk z butelkami. Co chwila podchodzą do niego
dorośli członkowie familii ze szklankami, on nalewa im trzy czwarte jasnożółtego
płynu, który zostaje rozcieńczony spritem. Nad plażą niesie się zapach palinki.
Chruszczow co kilka chwil odchodzi w głąb morza i popycha materac z
dziesięcioletnim wnukiem, ubranym w rybaczki i czarny podkoszulek z długimi
rękawami. Wnuk ma na imię Matei, czyli Maciek, pije tylko sprite’a.
W egipskiej Hurghadzie na tym odcinku wybrzeża plaże należą do hoteli i są od
siebie oddzielone płotkami wchodzącymi aż w głąb morza. Dostać się na nie można
tylko od strony hotelu. Do hotelu można wejść z ulicy przez strzeżone przez
ochronę ciasne drzwi i bramki antyterrorystyczne. Drzemię na leżaku. Budzi mnie
najpierw – powiedzmy – zapach, a potem niegłośny okrzyk yalla, yalla!
Otwieram oczy: mija mnie kolorowo ubrany wielbłąd prowadzony przez stylowego
Beduina. Przeszedł przez bramki? Przebrnął przez morze? Czy wychowane na pustyni
wielbłądy umieją pływać? Przymykam oczy, wielbłąd znika za niewielkim gajem
palmowym.
W Keramoti zaczyna się defilada przyrządów pływających. Najbliżej brzegu
paradują nadmuchiwane kaczki, łabędzie, jednorożce i delfiny. Pierwsze miejsce w
moim rankingu zajmuje otwarta paszcza rekina, pełna przerażających zębów, w
której turecki tatuś usiłuje umieścić rocznego może, strasznie wrzeszczącego
synka. Po półgodzinnym boju do rekiniej paszczy wchodzi gruba ciotka w burkini,
wkłada sobie rekina na głowę i kuca w płytkiej wodzie. Turecki Maciuś zaczyna
się śmiać, pozwala się włożyć w miejsce ciotki i pływa już spokojnie, choć
wygląda jak pechowy bohater filmu Spielberga. Trochę dalej paradują materace
różnego kształtu i koloru, wykorzystywane przez nastolatki i grubasów w
czapkach, przypominających pieczarki. Dziewczęta częściej ześlizgują się do
morza, starsi panowie dostojnie wiosłują rękami, wgniatając materace w wodę
wielkimi brzuchami. Przepływa między nimi deska, będąca skrzyżowaniem kajaka i
canoe, którą popycha przed sobą Bułgar w średnim wieku. Pieszo dochodzi do
miejsca, gdzie morze sięga mu do ramion, po czym zdejmuje pod wodą czarne
kąpielówki i zaczyna wymachiwać nimi jak sztandarem, śmiejąc się radośnie.
Szybko podpływają do niego towarzysze jego wycieczki i w sześć osób
tarabanią się na jednoosobowe canoe. Bułgarski wesołek wkłada majtki i
najpierw popycha swój transatlantyk w stronę brzegu, po czym już na płytkim
wywala wszystkich do wody. Ależ radość!
Na plaży Pirofani na Tassos, między starszym panem leżącym na brzuchu do połowy
w wodzie i lepiącym babki z błota a matką wieloosobowej rodziny, instruującej
dzieci jak należy spuścić powietrze z materaca w kształcie prawie trzymetrowego
plastra arbuza - stoi młody człowiek w długich spodniach i z gołym torsem. Na
plecach ma wytatuowany krzyż, sięgający od szyi do pośladków. Na krzyżu jest
bardzo szczegółowo odwzorowany Chrystus. Mężczyzna stoi nieruchomo już prawie
pół godziny. Obok, po kamiennej grobli wybiegającej w morze, szybkim krokiem
maszeruje Grek prowadzący przez telefon skomplikowaną rozmowę biznesową. Ma
hawajskie kąpielówki i elegancką koszulkę polo, żywo gestykuluje, chwilami
krzyczy. Dochodzi do końca grobli, nie zwraca uwagi na stojącego Chrystusa,
zawraca i tak w kółko. Też pół godziny. Stoik i perypatetyk.
Na hotelowej plaży w tunezyjskiej Suzie jest wyjątkowo cicho, więc przysypiam.
Budzi mnie huk, jakby ktoś odpalił fajerwerki. Spod sąsiedniego hotelu biegną na
plażę ludzie, po chwili na dwóch quadach przejeżdża obok nas policja. Na plaży
pojawia się parawan, otaczający coś, co niedawno było człowiekiem. Zamachowiec
nie dostał się do hotelu, wrócił na plażę, znalazł najbardziej odosobnione
miejsce i pociągnął za sznurek przy pasie szahida. Została z niego tylko górna
połowa, a i to we fragmentach. Poza nim nikt nie ucierpiał. Wieczorem w polskiej
telewizji (jest tu dostępna w kablówce) słucham o bestialskim krwawym zamachu
terrorystów islamskich na plaży w Tunezji.
Tatuaże są wszechobecne i kosmopolityczne. U mężczyzn
przeważnie na rękach, łydkach, plecach i ramionach, u kobiet jeszcze na udach,
pośladkach i brzuchach. Na każdym sprawiają wrażenie brudu i estetycznej
pomyłki. Podobno tatuaż robi się po to, żeby się wyróżniać w tłumie. Tutaj, na
plaży koło sycylijskiej Taorminy wyróżniają się ci, co tatuażu nie mają. Dobrze
jest też pamiętać, że planując w młodości wytatuowanie sobie wychudzonego węża
po przejściach, możemy w przyszłości dać ciała dla Panoramy Racławickiej.
Na plaży we Frango Kastello na południu Krety, w połowie maja pojawiają się
Drosoulites - ludzie mgły i rosy, będący rzekomo duchami 338
Greków, zabitych w 1828 roku przez Turków podczas zdobywania stojącego przy
plaży zamku. Widać ich co roku przez kilka dni, w okolicach rocznicy masakry, i
to tylko z pewnego dystansu. Szara mgła formuje postacie ludzi i koni, przepływa
ze wschodu na zachód, a gdy słońce wejdzie wyżej – znika. Pozostaje po niej
porywisty wiatr, zasypujący na plaży delikatne ślady ludzi i kopyt.
Ulubiona zabawa morska chłopców w wieku szkolnym: wejście do wody po szyję i
oblewanie się nawzajem wodą ze śmigusowych pstrykawek, przypominających
otłuszczone pompki od roweru. Ulubiona zabawa dziewczynek w wieku przedszkolnym:
noszenie wody w wiaderku na plażowy piasek i piasku do morza. Ulubiona zabawa
dorosłych panów: rzucanie dziewczętami do morza. Ulubiona zabawa
pięciocentymetrowych ryb: gryzienie mnie po łydkach.
Miał być romantyczny zachód słońca i jest. Ale słońce zachodzi za deszczową
chmurę, która nad Macedonię powoli nadpływa od strony Tracji. Zrobiło się pusto
i spokojnie, tylko mewy zwołują swoje koleżanki, gdy wygrzebią w śmietniku coś
atrakcyjnego. Kilka metrów od brzegu płyną powoli trzy niewielkie żółwie z
główkami na cienkich szyjach wystawionymi nad wodę, jak małe peryskopy. Ryby
wyskakują wysoko nad powierzchnię, chyba polując na komary, które pojawiły się
nagle, i od razu w ilościach hurtowych. Dopijamy ostatni łyk wina i uciekamy do
miasta. Plaża bez ludzi odzyskuje swoją prawdziwą naturę, stając się po prostu
brzegiem morskim. Do rana przyroda będzie mogła odpocząć od najbardziej
uciążliwych stworzeń – ludzi.