Maciej Pinkwart
11 maja 2023
Klauzula sumienia
Parę tygodni temu zadałem tu przeszło 20 pytań, odnoszących się do konkretnych
posunięć przyszłego rządu, który mam nadzieję utworzą po wyborach dzisiejsze
partie opozycyjne. Przynajmniej jedna. Zadałem je nie tylko tu, ale rozesłałem
do kilkunastu ważnych osób w opozycji. Nikt nawet nie potwierdził otrzymania.
Nie specjalnie się zdziwiłem: nie reprezentuję ani żadnej partii, ani ważnego
medium, nie jestem dzięki Bogu Moniką Olejnik, więc po co mieliby odpowiadać na
prowincjonalny felietonik jakiegoś pisarczyka gminnego, czy w najlepszym razie
powiatowego. Zdobycie mojego poparcia to zdobycie jednego głosu, zresztą wiadomo
i tak, kogo z musu będę popierał, bez względu na to, jak traktowany jest mój
głos. Ten tutaj, rzecz jasna, bo ten w urnie to tylko jedna kreska w tabeli. Ale
mój głos, choć nie dociera do moich kandydatów, dociera w jakimś tam stopniu do
tych, co na tych kandydatów będą głosować. Czy to, że właśnie będą głosować
oznacza, że można ich lekceważyć? Odnoszę wrażenie, że opozycja – cała opozycja
demokratyczna – ma w nosie tych, którzy ją popierają, i dba tylko o tych, którzy
jej nie popierają… Trochę to tak jak wśród kleru i PiS-u, co zresztą na jedno
wychodzi: mówią tylko o wsparciu dla dzieci nienarodzonych, a na narodzone dają
trochę kasy, a reszta ich nie obchodzi. Oczywiście, póki nie zaczną się
masturbować podczas nocnikowania w przedszkolu.
No dobrze, czas przejść do rzeczy, która może nie obchodzić polityków, ale
obywateli będzie obchodzić bardzo, bez względu na to, czy wygrają ci, którzy nas
brzydzą, czy ci, którzy nas lekceważą.
Donald Tusk zapowiedział, że po wygranych wyborach jego rząd przedłoży w Sejmie
prawo liberalizujące aborcję i wszyscy posłowie Koalicji Obywatelskiej będą
zobowiązani do głosowania za tym. Sczyściło to z Platformy posła Bogusława
Sonika, z czego nie sposób się nie cieszyć. Mnie to zdaje się żadną miarą nie
dotyczy, ogólnie jestem za, ale uważam, że liberalizacja aborcji to nie
wszystko. A co z tzw. klauzulą sumienia u lekarzy, którzy aborcji legalnej nie
przeprowadzą, bo ich sumienie na to nie pozwala, u aptekarzy, którzy nie
sprzedadzą legalnych środków antykoncepcyjnych, kierowców autobusów, którzy nie
będą wozić gejów, Żydów i mieszkańców – bo ja wiem – Gdańska? Co z kasjerkami w
„Biedronce”, które nieżonatej młodzieży nie sprzedadzą produktów
gumowo-smakowych? Czy legalność, albo nielegalność klauzuli sumienia może zostać
zawarta w ustawie?
Notabene, czy ktoś kiedyś objaśniał, co owa klauzula ma wspólnego z sumieniem?
Bo sumienie to nie jest niewolnicza wierność zasadom, nawet jeśli wynika ona z
przekonań, a nie ze strachu przed prokuratorem, proboszczem, Ordo Juris czy
Panem Bogiem. Jest to podobno wewnętrzne odczucie, pozwalające rozróżniać dobro
i zło. Wygląda więc na to, że klauzula sumienia, decydująca o życiu i śmierci
innych, opiera się jedynie na wewnętrznym przekonaniu. Zapewne osoby kierujące
się takim woluntarystycznym poglądem są na co dzień karmieni nie schabowymi z
kapustą, tylko szarlotką z drzewa wiadomości dobrego i złego. A co z czymś, co
znane jest jako wyrzuty sumienia? Czy odczuwa je profesor Bogdan Chazan, lekarze
Justyny z Pszczyny, czy pracownicy państwowych szpitali, którym płacimy za ich
pracę, jakiej mogą zgodnie z obecnym prawem nie wykonać, powołując się na
wewnętrzne przekonanie, że tak właśnie powinni postąpić? Czy będziemy nadal
negocjować w aptekach na temat tego, czy możemy kupić legalnie dostępne i
dopuszczone do obrotu leki, preparaty czy środki techniczne?
Czy – przy okazji planowania programu Koalicji - razem z ustawami aborcyjnymi
przywrócona zostanie sprzedaż bez recepty tabletek dzień po i utrzymana
sprzedaż bez recepty tabletek godzina przed? Co nowy rząd zamierza
zrobić, żeby uświadomienie seksualne, rozumiane teraz jako niemoralne namawianie
dzieci do masturbacji, a młodzieży do promiskuityzmu (używam słowa, którego bez
sprawdzania w Internecie moi uczniowie nie zrozumieją, i o to chodzi: klauzula
sumienia…) przyczyniło się do tego, by seks stał się przyjemnością, a nie
ciężkim i wstydliwym obowiązkiem prokreacyjnym Polek i Polaków dla dobra
Ojczyzny, zaś by przysparzanie Państwu nowych wyborców i tacopłacicieli
było działaniem świadomym powołującym na świat kochanych nosicieli naszych
genów, a nie sumą tragicznych wpadek?
Statystyki światowe pokazują, że w krajach wysoko rozwiniętych, w których
obowiązują liberalne przepisy aborcyjne, dzietność – cóż to za ohydne słowo! –
jest znacznie wyższa, niż tam, gdzie legalną aborcję zastępuje druciany wieszak,
babka – znachorka lub wujek Google. Rządzący naszymi pościelami kierownicy
parafii i trzymający się stuły rządzący Polską ministranci i wiceministranci
udają, że nie widzą, iż zgotowali Polakom zespół diabelskich alternatyw: środki
antykoncepcyjne albo aborcja; aborcja albo trupy noworodków w kanalizacji; trupy
noworodków w kanalizacji albo okna życia; okna życia albo domy niechcianego
dziecka; domy niechcianego dziecka albo środki antykoncepcyjne.
A tak na marginesie: – co ze związkami partnerskimi? Podobno mają być legalne.
No dobrze, to czym będą one się różnić od zabronionych u nas małżeństw
jednopłciowych? Uwaga: nie wypowiadam się w tej chwili za ani przeciw takim
przepisom, tylko pytam, bo problem istnieje, gości już na stałe w prasie i choć
tam wydaje się być w pełni akceptowany w odniesieniu do kobiet i niekoniecznie
wobec mężczyzn – to jednak prawo nie może się odwracać do tej sprawy tyłem. Bez
urazy.
Przy okazji, warto by w czasie dyskusji przedwyborczych na nowo, po latach
kuglarstwa przepisami uchwalanymi tak, jak drukowana dla biednej babci z
pięterka specjalna gazetka z piosenki Młynarskiego, zdefiniować czym prawo jest,
a czym nie. Prawo to przede wszystkim wolność do czegoś, dopiero potem zakaz
czegoś, a na samym końcu przymuszanie do czegoś. Liberalne prawo aborcyjne
przecież nikogo nie zmusza do przeprowadzenia aborcji tak jak – zachowując
wszelkie proporcje – dozwolona prędkość 100 km na godzinę nie zmusza naszego
rzęcha do takiej szybkości, której nie chcemy i nie lubimy. Wolność kupowania
pigułek dzień po nie zmusi żadnej pani z Ordo Juris, która miałaby
nieszczęście zabawić się za ostro na odpuście parafialnym do zniwelowania
ewentualnej wpadki. Państwowe wspieranie stosowania metody in vitro z
pewnością nie przymusi autora podręcznika do HiT-u do kochania dzieci z
próbówki.
Z wzajemnością zresztą.
Jeśli komuś klauzula sumienia nie pozwala być dobrym lekarzem, może zostać
świetnym katechetą. A za parę lat, kiedy popyt na takie usługi spadnie do zera –
zawsze można zostać doskonałym (no, bez przesady, powiedzmy – cytowanym)
dziennikarzem wyklętym, bo przecież pisma, które kiedyś nazywano niepokornymi,
a potem stały się podnóżkami, czy drabinkami władzy, teraz znów będą niepokorne,
prawda? Warto powiązać słowo sumienie ze słowem sumienność, w
znaczeniu: rzetelne wykonywanie swojej pracy, zwłaszcza takiej, za którą dostaje
się pensję.
No i powinno się pamiętać, że aby posługiwać się klauzulą sumienia - trzeba mieć
sumienie.