Maciej Pinkwart
9 lutego 2023
Pożegnanie kalesonów
Najbardziej
oczywistym dowodem na realność zmian klimatycznych jest fakt, że już od lat
mężczyźni w naszej strefie klimatycznej nie noszą kalesonów.
Prawdę powiedziawszy większość młodych
czytelników zapewne nawet nie wie co to jest, no i bardzo dobrze - nie czas
żałować kalesonów, gdy topnieją lodowce. Tym bardziej, że była to część ubioru
zarazem ważna, jak i tajemnicza i początkowo nawet jej nazywanie po imieniu było
niebezpieczne, a w każdym razie źle widziane. Nadawanie wagi rzeczom, sprawom,
osobom poprzez ich nie nazywanie jest stare jak świat i dobrze je znamy. Główny
bohater najstarszej czytywanej do dziś Księgi mimo próśb nie wyjawia jak się
nazywa, a gdy wreszcie to uczyni – wprowadza do przepisów prawa karę za
wymawianie swojego imienia. Wiele lat później, w innych znanych szeroko księgach
pojawia się bohater, o którym mówi się, że jest tym, którego imienia nie
wolno wymawiać, choć pewien młody chłopak w okularach łamie to tabu, co jest
jednym z powodów pokonania lorda Voldemorta, który tak naprawdę nazywał się Tom
Marvolo Riddle. Wiem, że to skomplikowane, ale w świecie magii nawet różdżka nie
zawsze jest prosta. W wielu językach, także w naszym, dokonano tabuizacji nazw
tak ważnych dla naszego istnienia elementów człowieczeństwa, jak nazwy narządów
płciowych i związanych z ich działaniem kwestii podstawowych dla istnienia
naszego gatunku. W jednej ze starszych książek wytwórcy bestsellerów Dana Browna
pewien młody programista zwraca się do atrakcyjnej koleżanki z propozycją, by
dokonali sprawdzenia kompatybilności ich hardware’u, ale ta metafora sukcesu
mu nie przynosi. Podobnie z kalesonami: przez pewien czas ich funkcjonująca w
naszym języku nazwa była w zasadzie antynazwą, a wzięliśmy to z francuskiego:
nasze ineksprymable to używane nad Sekwaną inexprimable,
niewyrażalne, co utrwaliło się w półżartobliwym określeniu niewymowne.
Niewymawianie nazwy długich majtek istniało także w krajach anglosaskich, gdzie
określano je podejrzaną synekdochą Long Johns, co miało pochodzić od
pierwszego zawodowego boksera wagi ciężkiej Johna Sulivana z Massachusetts,
który w takim stroju występował na ringu. Koniec końców nazwę uproszczono do
obecnej i kalesony wywodzą się po prostu od włoskiego calzoni i
francuskiego caleçon
co oznacza po prostu
spodnie. Gdybyśmy chcieli być ściśli – są to w zasadzie spodnie znajdujące się
pod spodniami, spodnie od spodu, czyli podspodnie. Polski lud używał na
tę część odzieży starej nazwy gacie, co musiało pochodzić od gacenia,
czyli osłaniania na zimę. Najpierw ogacano domy przed zimnem, potem
przystępowano do ogacania tzw. pubendów, które lud zwykle nazywał inaczej.
Szlachta używała często zabawnych eufemizmów, lub, jak to już powiedzieliśmy,
udawała, że tam nic nie ma.
Proces utraty kalesonów rozpoczął się stosunkowo niedawno.
Wystarczy spojrzeć na obrazy, a później na fotografie naszych przodków. W
królewskich komnatach, magnackich dworach i w dworkach szlacheckich, nie mówiąc
już o ubogich chatach chłopskich – wszędzie tam widzimy osoby przeważnie grubo
zakutane w kaftany, kontusze, sukmany, sobole czy inne futra zwierzęce.
Dygnitarze fotografowani jeszcze w początkach XX wieku zwykle nawet w
pomieszczeniach zamkniętych noszą płaszcze, szale i kapelusze. Nie przypominam
sobie ani jednego zdjęcia, na którym jakiś ważny człowiek ujęty byłby bez
płaszcza, grubej marynarki, a o fotografiach w samej koszuli mowy nie było. No,
chyba że się było ogromnym ekstrawagantem. Kobiety opakowane bywały w grubą
warstwową cebulę i zazwyczaj nosiły nad sobą parasolkę bynajmniej zresztą nie od
deszczu tylko od słońca. Opalanie się było źle widziane, ogorzała cera
świadczyła o pracy fizycznej pod gołym niebem, no a damy nie pracowały pod
chmurką. Letnie przyodziewki bywały jednak znacznie lżejsze, choć głównie na
portretowanych niewiastach: wystarczy przypomnieć sobie Śniadanie na trawie
Édouarda Maneta: golutkim lub ledwo ubranym paniom towarzyszą panowie w
czapkach, marynarkach, koszulach, krawatkach, długich spodniach, pod którymi,
niewykluczone, że kryją się ineksprymable.
Gdybyśmy cofnęli się myślą znacznie dalej w przeszłość,
napotkamy słabo wytłumaczalne zagadnienie powstania owych podspodnich spodni, a
szerzej – w ogóle odzieżowych ocieplaczy naszego ciała. Nauka przekonuje, że
nasz odważny praprzodek, któremu banan upadł z drzewa, wskutek czego protoplasta
zszedł na ziemię, stanął na tylnych rękach i tak już został – okryty był futrem
naturalnym, ale swoim. Z biegiem czasu futro owo mu się wytarło i pozostało w
kilku miejscach, które uchodzą za dość intymne, a w niektórych religiach tylko
brody, u mężczyzn rzecz jasna, są dopuszczalnym do prezentacji publicznej
elementem uwłosienia. Ogólnie jednak rzecz biorąc w toku ewolucji uwłosienie
straciliśmy, skutkiem czego musieliśmy, by nie zamarznąć posłużyć się
uwłosieniem cudzym, włosami z roślin, a koniec końców kalesonami. Klimat zatem w
pewnym sensie najpierw pozbawił nas futer, a potem zmusił do używania ich
substytutów. Ciekawe, że nic nam w zasadzie nie odrosło, co dowodzi, że ewolucja
też nie wchodzi drugi raz do tej samej rzeki. Kreacjoniści mają łatwiej: Stwórca
skonstruował nas od razu gołych, zamiast kalesonów wyposażył nas w listki
figowe, ale ta rajska szczęśliwość skończyła się prędko i musieliśmy włożyć
stroje typu uniseks, co skończyło się dopiero po wynalezieniu kalesonów, czyli
stosunkowo niedawno.
Dziś żyjemy w klimacie sztucznym, w którym zasadniczo
niewiele się zmienia bez względu na to, czy znad Suwałk nadciągnie epoka
lodowcowa, czy zaatakuje nas afrykańskie sirocco. W domach mamy – lepiej czy
gorzej działające – ogrzewanie, w samochodach możemy jeździć bez płaszczy, na
scenach i estradach jest tak ciepło, że artystki i niekiedy artyści ubrani
bywają zasadniczo tylko o tyle, o ile pozwoli to uniknąć interwencji Ordo Juris.
Nie przeszkadza mi to specjalnie, zwłaszcza że w większym stopniu trend ten
dotyczy płci pięknej, bo jakoś tak się składa, że na tę modę działania ruchu #Metoo
wpływu nie mają.
Nie od dziś wiemy, że kobiety znacznie łatwiej przystosowują
się do zmieniających się okoliczności i wyczuwają trendy nie tylko w modzie, ale
także w klimacie. Parę lat temu na Łomnicy, a paręnaście – na Kasprowym brałem
(bierny!) udział w sesjach fotograficznych, w których piękne panie reklamowały
akcesoria narciarskie, mając na sobie kolorowe buty, w rękach kijki, na głowach
kaski i gogle, a poza tym w zasadzie tyle co nic. Panów w podobnych
okolicznościach nie widziałem, ale może po prostu się za nimi nie rozglądałem.
Wtedy myślałem, że to dlatego, iż seks, a dokładniej piękna płeć piękna jest
doskonałą przyprawą do każdego towaru, od samochodów do kijków narciarskich.
Dziś wiem, że to nie seks, tylko wyczucie ocieplenia klimatu.
Żegnając zatem bez żalu kalesony, których nigdy nie lubiłem,
nie witam z radością ich nowoczesnej wersji, legginsów, będących kalesonami,
które w klimatycznym boju pokonały spodnie i wygoniły je w ciemne zakamarki
szafy. Ineksprymable zazwyczaj noszono skromnie pod spodem, legginsy są zaś po
prostu kolorowymi kalesonowymi spodniami. Noszą je przeważnie kobiety, które w
ten sposób mogą udawać, że jednak coś mają na sobie, a niekiedy także mężczyźni,
chcący chwalić się tym, co mają pod spodem. Tak więc, choć same niewymowne
znikły, to ich idea, ogarniająca czule niewyrażalne rejony, pozostała, a
ocieplenie klimatu może sprawić, że sięgnie jeszcze, by tak rzec, głębiej.