Maciej Pinkwart
2 lutego 2023
Wyjście z jaskini
Mając wzrok utkwiony w ekran telewizora albo smartfona, nie mamy czasu spojrzeć
w lustro. Albo patrzymy, ale nie widzimy. Nie zastanawiamy się nad tym, jak się
zmieniamy jako gatunek, co najwyżej ze smutkiem wzdychamy na widok nowych siwych
włosów czy zmarszczek. I dopiero w momencie, kiedy z trudem przypominamy sobie,
kim jest ta osoba, spoglądająca na nas z posrebrzanego szkła – zdobywamy się na
mało oryginalną refleksję
na temat przemijającego czasu. Uczestnicząc – zwykle raczej biernie niż czynnie
– w bieżącym życiu, nie zadajemy sobie od dawna fundamentalnych pytań o to kim
jesteśmy, skąd przyszliśmy i dokąd dążymy. Zresztą, każdy na te pytania już
dawno poznał odpowiedź. Kłopot w tym, że ta odpowiedź jest różna i zależy od
tego w jakiej bańce przyszło nam żyć. Co do jednego zazwyczaj się zgadzamy: w
świecie żywych stworzeń jesteśmy na szczycie piramidy. Dla jednych – jest to
oczywiste, dlatego że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy,
czego nie mogą o sobie powiedzieć ptaki, wieloryby i bakterie. Dla innych –
oczywistość tego szczytowania wynika z faktu, iż do doskonałości doprowadziła
nas ewolucja, wybierająca do przeżycia osobniki najlepiej przystosowane i
najsprawniej przekazujące swoje geny.
Wszystko zależy od tego, jakie mamy preferencje zachowań. Na pewno jesteśmy
gorzej przystosowani do latania w powietrzu niż zwykły wróbel, nie mówiąc już o
jerzyku, który w locie potrafi spędzić bez przerwy nawet 10 miesięcy, osiągając
podczas polowania szybkość dochodzącą do 200 km na godzinę, w powietrzu jedząc,
kochając się i śpiąc. Nie wiem, jak śpi w powietrzu, bo przecież do latania musi
chyba machać swoimi malutkimi skrzydełkami, jerzyk to nie kondor, ale jakoś daje
radę. Gorzej pływamy niż zwykły dorsz, nie mówiąc już o takiej żaglicy, która
mimo wagi przekraczającej 100 kilogramów, ściga się z tuńczykami i makrelami z
prędkością ponad 110 km na godzinę. Stumetrowy katamaran „Francisco” pływający w
Ameryce Południowej jej nie dogoni, bo będąc najszybszym statkiem świata nie
potrafi płynąć prędzej niż 107 km na godzinę. Ale nie zawsze prędkość jest dla
przeżycia ważnym atrybutem – półtoratonowy rekin polarny pływa wolno, co
najwyżej do dwóch kilometrów na godzinę, zdolność do rozmnażania się osiąga w
wieku przeszło 150 lat, dożywa średnio 300 lat, a najstarszy złowiony osobnik
miał prawie cztery stulecia. Niewykluczone jednak, że gdzieś w okolicach
Grenlandii żyją rekiny, które przyszły na świat w czasie bitwy pod Grunwaldem…
Zapewne do owej długowieczności przyczynia się fakt, iż rekinom polarnym nigdzie
się nie spieszy i że ich wątroba stanowi przeszło 1/3 wagi ich ciała, co ułatwia
im jedzenie i picie. Nasza wątroba jest za mała, jak na nasze upodobania i
dlatego już po paru kielichach mamy kaca, a za byle pół promila nie
przerobionego przez wątróbkę tracimy prawo jazdy. Nikt nigdy nie słyszał o tym,
żeby prawo jazdy stracił rekin.
Jak więc widać, nasze osiągnięcia w wielu dziedzinach nie dorastają do pięt
zwierzętom, nawet tym, które pięt w zasadzie w ogóle nie mają. Co do naszych
związków ze światem zwierzęcym istnieją dwie narracje – jedna, widząca gatunek
człowiekowatych jako część świata przyrody, różniący się od innych zwierząt
kilkoma istotnymi, ale dającymi się opisać cechami i druga, widząca w człowieku
króla stworzenia, któremu wszystkie zwierzęta, podobnie jak cały świat muszą być
podporządkowane. Chętnie bym zaakceptował tę pierwszą narrację, gdyby nie to, że
nie opisuje ona właściwie naszej – mojej – rzeczywistości. Człowiek góruje nad
zwierzętami nie tym, że ma większy od nich mózg – bo taki humbak ma mózg
zdecydowanie większy i niewiele umie, a ośmiornica ma dziewięć małych mózgów,
umieszczonych w głowie i w ramionach, a podobno jest jednym z
najinteligentniejszych stworzeń na świecie, w dodatku rozmnaża się ręcznie.
Człowiek góruje nad innymi stworzeniami nie tym, że umie wytwarzać narzędzia,
które pozwalają mu żyć i pozbawiać życia innych, ale przede wszystkim tym, że
mając świadomość własnego istnienia i przemijania – to pierwsze afirmuje, temu
drugiemu bezskutecznie, ale heroicznie się przeciwstawia. Tylko człowiek tworzy
kulturę, która przecież do podstawowych celów ewolucji: przeżycia, rozmnożenia
się i optymalizacji gatunku nie jest potrzebna. Tylko człowiek ma świadomość
historii i mijającego czasu oraz posługuje się (choć niezbyt dawno) pismem,
które nie tylko ułatwia komunikację, ale utrwala dla innych rzeczy ważne i
nieważne, trwałe i ulotne, miłość i nienawiść, wczoraj i dziś, troskę o jutro.
Wiele tysięcy lat temu pierwotni ludzie w jaskiniach Francji czy Hiszpanii
malowali sylwetki bizonów, koni, lwów – być może wierząc w to, że w ten sposób
oferują życie wieczne zwierzętom, które właśnie zabili. Ale uwieczniali – to
słowo należy rozumieć dosłownie – także samych siebie. Rzadko kiedy tworzyli
własne sylwetki – częściej odwzorowywali na ścianach swoje ręce, przykładając
dłonie do skały i obmalowując je farbą. I do naszych czasów przetrwały białe
wizerunki rąk na kolorowym tle. Najstarsze – z indonezyjskiej jaskini na wyspie
Sulawesi mają ponad 40 tysięcy lat. Najbardziej znane – w jaskini Chauveta, w
Altamirze, Niaux czy Lascaux – kilkanaście tysięcy. Miejsc, w których dzieła
sztuki tworzyli nasi paleolityczni przodkowie są na całym świecie setki – i
artyści owi z całą pewnością nie kontaktowali się między sobą, nie odgapiali
jeden od drugiego, a zatem imperatyw tworzenia jest właściwy całemu rodzajowi
ludzkiemu. I tylko jemu. Znamy tysiące wizerunków bizona stworzonych przez
człowieka, ale ani jednego wizerunku człowieka stworzonego przez bizona. Ani
nawet przez małpę, mającą nawet więcej niż człowiek kończyn, które mogłyby
utrzymać pędzel czy rylec.
I tak gdzieś przed kilkudziesięcioma tysiącami lat dzięki sztuce i marzeniu o
zapisaniu się w historii narodziło się nasze człowieczeństwo, które pozwoliło
stworzyć paleolityczne ogrody zoologiczne w jaskiniach, platoński mit o jaskini,
średniowieczne katedry, Monę Lisę, Czarodziejską górę, Myszkę Miki,
komputer i rakietę S-300.
I felieton.