Maciej Pinkwart

4 maja 2023

Herstory

Tutaj wersja video 

 

Jakiś czas temu Henryk Sawka zaprezentował taki rysunek: na mapie Europy zaznaczone były granice Polski i niektórych innych krajów. Opisy informowały, kto w tych krajach mieszka. W Niemczech – Niemcy, we Francji – Francuzi, w Rosji – Rosjanie, w Ukrainie – Ukraińcy, w Czechach – Czesi, w Szwecji – Szwedzi. A w Polsce Polki i Polacy.

Ten zwrot tak się ostatnio rozpanoszył, że właściwie stał się obowiązkowy wśród polityków wszystkich opcji, wśród większości dziennikarzy i działaczy, jeszcze tylko normalni ludzie nie zapomnieli, że istnieje coś takiego jak rzeczowniki określające zbiorowość. Jeśli kogoś uraża to, że mają one męską formę i dodaje jeszcze im do towarzystwa drugą, żeńską, to prawdopodobnie jest to wyrazem traumy przebytej w dzieciństwie, kompleksu genderowej niższości lub strachu przed tym, żeby nie zostać uznanym za maczystę. Ciekawe, że w odniesieniu do zwierząt to nie działa: jakoś nie razi nas to, że piszemy o stadzie wilków, choć wiemy, że stadu zwykle przewodzi doświadczona wilczyca, po ziemi biegają mrówki i jakoś nikt nie dorabia mrówce męskiego odpowiednika w formie ten mrów, na drzewie uwijają się wiewiórki, choć zdajemy sobie sprawę z tego, że są wśród nich również samczyki, dla których polski język nawet nie wytworzył osobnej nazwy: pani wiewiórka i pan wiewiórka mają się w naszym języku dobrze. Oczywiście, istnieje słowo wiewiór, ale stosujemy je głównie z myślą o Piotrze Żyle, co jest o tyle nieaktualne, że mistrz ostatnio stylizuje się na łyso. Z drugiej strony, jakoś przyzwyczailiśmy się do tego, że słowo mysz, wyglądające na gramatycznego samczyka, odmienia się jak samiczka, choć Myszka Miki jest cienko piszczącym samczykiem, a myszka Jerry jest dzielnym antykociakowym chłopcem.

Jestem członkiem przynajmniej trzech maczystowskich organizacji: Związku Literatów Polskich, Stowarzyszenia Autorów Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Zdaje się, że we wszystkich trzech większość stanowią literatki, autorki i dziennikarki.  Na szczęście, jeszcze nie słychać o zmianach statutów w kierunku wprowadzenia feminatywów.

Interesujące, że ową rozdzielnopłciowość w nazewnictwie narodowym stosują zarówno ci, którzy w ten sposób chcą podkreślić, że ich oferta – zwykle polityczna - jest dla wszystkich, pod warunkiem rzecz jasna, że ci wszyscy są nasi, swoi (bo dla zamieszkujących w Polsce obcokrajowców politycy mają przeważnie ledwo skrywaną niechęć), jak i ci, którzy głośno wołają o zrównanie podejścia do obu płci. Pardon – do wszystkich płci, nie wyłączając braku płci. Kobiety mają być traktowane tak samo jak mężczyźni, w związku z tym należy je od mężczyzn w nazewnictwie odróżnić. Wszyscy wiedzą, że kobiety to po prostu ludzie płci żeńskiej. Ale bywa jeden człowiek i grupa ludzi, a nie jeden ludź i kilku człowieków, w pracy są kobiety i mężczyźni, na oddziale w szpitalu pacjentki i pacjenci, lekarze i lekarki, doktorzy i doktorki, neurolożki i neurologowie, chirurżki i chirurdzy. No to jak w końcu ta kobieta ma być traktowana?

W krajach gdzie dominuje język angielski obok słowa history pojawiło się słowo herstory. Mogłoby to być interpretowane jako dążenie do wprowadzenie żeńskiej wersji historii, co w Polsce nikogo zapewne by nie zdziwiło, jako że wciąż mamy do czynienia z rozmaitymi wersjami naszej historii, kształtowanymi nie przez stale rozwijających swoje badania naukowców, tylko przez politykę, polityczki i polityków oraz biskupów o niedookreślonej płci, bo biskup to ksiądz, a spróbuj powiedzieć do księdza proszę pana... Zresztą, jak mówić proszę pana do kogoś, kto na co dzień nosi sukienkę, ale przeciwstawia się propagowaniu gender, czyli społecznego rozumienia płci? W obrządku katolickim ksiądz to koniecznie jest mężczyzna, ale już w kościele ewangelickim i anglikańskim – niekoniecznie. No i jak się mamy zwracać do księdza płci żeńskiej? Proszę księżnej? Księdza odprawiła nabożeństwo?

Jak wiadomo z Orwella, kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość. Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość. Herstory to opowiadanie o historii z punktu widzenia kobiet, uważających że dotychczasowa narracja historyczna jest zmaskulinizowana i pomija wiodącą rolę kobiet w dziejach. Przypomina to trochę zaklinanie rzeczywistości i mocno niepoprawną politycznie wypowiedź biskupa Ignacego Krasickiego, który w jednej pieśni z cyklu Myszeida pisał: Mimo tak wielkie płci naszej zalety, my rządzim światem, a nami kobiety. Zapewne dla drugiej połowy XVIII wieku było to adekwatne, choć ciekawe, że pisze to biskup. Dzisiejsi polscy biskupi zapewne z tą opinią by się nie zgodzili. Inna rzecz, że biskupi polscy są największymi specjalistami we wszystkich dziedzinach, choć najgłośniej i najczęściej mówią o kwestiach seksualności, a najmniej o sprawach ekonomicznych. Te pierwsze interesują ich tylko u parafian, te drugie – u siebie. W wersji przaśnej mówi się, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, która tą głową kręci. Cóż, po pierwsze, stosuje się to porzekadło raczej dla domu, niż dla państwa, nie mówiąc już o świecie, a po drugie – jest to raczej punkt widzenia stosowny dla drobiu, którego ogólnie bardzo nie lubię, może z wyjątkiem gęsi kapitolińskich i filetu z kurczaka na ostro.

W nazwie herstory i jej pochodzeniu od history jest żarcik językowy, polegający na przeciwstawieniu sobie zaimkowych form her i his. Mam nadzieję, że takie zamiany nie obejmą w języku polskim prób zastąpienia słowa pan słowem pani, co mogłoby doprowadzić do opisywania pandemii i panidemii, pandemonium i panidemonium, panteizmu i paniteizmu, Panamy i Paniamy czy zastąpienia greckiego bożka Pana, mimo jego koźlich nóg i wyeksponowanych drugorzędnych cech bynajmniej nie żeńskich – boginią Panią, która co prawda też mogłaby wywoływać panikę, ale z innych powodów.

Jedno jest w tym pocieszające: herstory i history mogą się spotkać i na pewno się spotkają w okolicznościach, które są określane jako love story.

 

 

Poprzednie felietony