Maciej Pinkwart

20 lipca 2023

Excalibur

Tutaj wersja video 

 

 

Kiedy premierka Finlandii Sanna Marin została sfilmowana podczas zabawy w dyskotece – wszystkie prawicowe media w jej kraju poddały ją ostrej krytyce i niewykluczone, że przyczyniło się to do przegranej Partii Socjaldemokratycznej i do upadku jej gabinetu. A przecież ta młoda i ładna kobieta bawiła się na imprezie prywatnej, w gronie swoich znajomych, poza godzinami pracy, jak się potem okazało – odreagowując w ten sposób sprawy osobiste, które zakończyły się rozwodem po kilkunastu latach małżeństwa. Zdarza się, gdy osoby publiczne mają rodziny. Kiedy niemal cały rząd i całe kierownictwo polskich partii rządzących śpiewało i tańcowało na trybunie honorowej podczas obchodzonych w Częstochowie tzw. urodzin Radia Maryja – poinformowały o tym wszystkie media polskie w tonie, zależnym od orientacji politycznej. Prawdopodobnie był to też w pewnym stopniu hit dla mediów światowych: tak egzotycznego obrazka nie transmitowano nigdy, nawet z Watykanu.

Sanna Marin poszła na tzw. domówkę, nie angażując do tego rządowych kolegów, szoferów i stada ochroniarzy, a wyciek filmiku do mediów byłby naruszeniem jej prywatności gdyby nie to, że szef rządu nigdy nie jest osobą prywatną, przynajmniej dla dziennikarzy. Gdy polskie władze gibają się według wytycznych prezesa i ojca dyrektora – chwalą się tym na cały świat. Być może, jest to ich deklaracja wiary, choć jak zaraz potem zapewniał premier Morawiecki – skądinąd w kiwaczce jasnogórskiej nie biorący udziału – w Polsce panuje absolutny i całkowity rozdział Kościoła i państwa. Być może, z tym że jest to kolejny rozdział tej księgi, w której pan, wójt i pleban żyją w całkowitej harmonii, świadcząc sobie nawzajem przeróżne usługi.

Niewątpliwie zyskaliśmy na świecie znów kilka punktów w konkursie na najśmieszniejszy kraj w Europie. Jakoś nie przypominam sobie podobnych obrazków, przedstawiających tłumnie modlące się i tańcujące na imprezie religijnej władze w Niemczech, Francji, Włoszech czy Hiszpanii. Nie widziałem tego nigdy w Grecji, choć tam Kościół Ortodoksyjny jest oficjalnym wyznaniem państwowym. Nie sądzę, żeby mogło to wydarzyć się w Stanach Zjednoczonych, choć tam prezydent zawsze deklaruje się jako wierzący chrześcijanin i przysięga na Biblię. Może Andora, w której kościół jest niejako wmontowany w ustrój państwa, jako że rządzą nim współregenci - prezydent Francji i biskup hiszpańskiego miasta Seo de Urgel, a kraj administracyjnie dzieli się na siedem parafii – mogłaby zorganizować taką imprezę, ale jakoś nie organizuje, bo traktuje siebie poważnie, choć jest jednym z najmniejszych państw Europy. Mógłbym sobie do niedawna wyobrazić jakieś plemienne czy rytualne tańce władz którejś z republik środkowo-afrykańskich, ale teraz pozbyłem się myślenia kolonialnego z czasów Sienkiewicza. Niewykluczone, że takie hołdy kościelnym hierarchom oddaje się w środkowo-amerykańskich republikach bananowych, choć jakoś nie zauważyłem.

Ale Polska nie jest republiką bananową – nie ten klimat. Zamiast bananów jako symbol państwa mogłyby być u nas wykorzystane buraki i kartofle, a to nie to samo. Jesteśmy dużym państwem w środku Europy, który do niedawna był poważnym partnerem czołowych europejskich stolic. Dziś w coraz większym stopniu staje się rezerwatem fałszowanej historii i muzealnej etnografii. Przyzwyczaiłem się, co prawda, że pełniący rytualne obowiązki premiera Mateusz Morawiecki wywija hołubce z przedstawicielkami Kół Gospodyń Wiejskich, ale nie uważałem tego za element poważnej polityki, zresztą trudno poważnie traktować kogoś, kim rządzi jego zastępca. Ale jasnogórski danse macabre może być wizytówką polskiego obciachu. I nie chodzi mi nawet o to, że polska władza manifestuje swoją katolickość: tego się nie robi w normalnym świecie już od Rewolucji Francuskiej, no ale od jakiegoś czasu nie żyjemy w normalnym świecie. Bardziej chodzi mi o to, jak się ta manifestacja odbywa.

Oczywiście, i w Polsce, i na świecie nagranie kiwaczki Kaczyńskiego z dworem robi furorę, bo pokazuje się je dla tzw. beki. Ale jakoś mnie nie cieszy to, że rząd kraju, którego jeszcze jestem obywatelem, służy jako temat do kolejnych polish jokes. Spora w tym wszystkim zasługa dziennikarzy, także, a może przede wszystkim tych krytycznych wobec Zjednoczonej (przedwyborczo) Prawicy: z lubością pokazują oni codziennie pożałowania godne wystąpienia posła Janusza Kowalskiego, ministra Przemysława Czarnka, rzeczników Piotra Müllera i Rafała Bochenka, wszechstronnego Marka Suskiego, marszałka Ryszarda Terleckiego, europosła Patryka Jakiego, nie mówiąc już o Beacie Kempie i pisowskich posłankach z tylnych rzędów ław sejmowych, które nawet napisanych im tekstów wystąpień nie umieją przeczytać z kartki i Uzbekistan nazywają Ubekistanem. Ale to w sumie nie jest śmieszne. Jest żałosne. To nie jest beka, tylko głupota, chamstwo, ignorancja, bezczelność, niekompetencja, w najlepszym wypadku kompletny brak równowagi umysłowej. Ale dla jednej trzeciej polskiego elektoratu im coś jest bardziej chamskie, głupie i bezczelne – tym bardziej się podoba i tym chętniej jest popierane. Dziwne? Bynajmniej: już przed wojną na prawicy było popularne takie hasełko: swój do swego po swoje. To swojactwo daje PiS-wi ponad 30 % poparcia.

Jeszcze o dziennikarzach: na częstochowskich uroczystościach radiomaryjnych, poza tańczącym Jarosławem Kaczyńskim, głównym tematem był fakt podarowania Tadeuszowi Rydzykowi miecza z czasów Mieszka I. Dowcipkowano na temat mieczy spod Grunwaldu, zastanawiano się, kto tu jest Krzyżakiem, a kto Jagiełłą, opowiadano, że mieczów ci u nas dostatek, krytykowano to, że miecz ofiarowywał minister i były wicepremier kopertowy Jacek Sasin, który dostał go od prezesa firmy Enea, czyli oręż zafundowali Rydzykowi odbiorcy energii elektrycznej, a ich przecież nikt o zdanie nie pytał. Zachwycano się, że miecz ma wartość ćwierć miliona złotych i pytano, czy obywatel Rydzyk zapłaci niemały podatek od darowizny. Pytania oczywiście retoryczne a nawet abstrakcyjne, bo wiadomo że ludzie kościoła, a Rydzyk w szczególności nie są zwyczajnymi ludźmi, i nie obowiązują ich normalne prawa.

Mnie ciekawi jednak inny problem. Oto, gdy za sprawą czarownika Merlina wychowany przezeń młodzieniec o imieniu Artur dysponując nadludzką siłą wyciągnął zaklęty miecz tkwiący od wieków w kamieniu – zdobył uznanie ludzi i został królem Brytanii, zasiadł na zamku Camelot i zebrał wokół siebie rycerzy Okrągłego Stołu. Czarodziejski miecz nie był jednak zbyt dobrze zrobiony, a może wielowiekowy pobyt w kamiennej pochwie mu nie posłużył – dość, że w czasie jednej z bitew się złamał i wtedy wspólniczka Merlina, Morgana, czyli Pani z Jeziora podarowała Arturowi drugi miecz, Excalibur, który już był niezniszczalny. Dziś oba miecze w legendach utożsamia się z Excaliburem. Daruję sobie i Wam dalszy ciąg legendy, która pokazuje jak bez babe rycerze Okrągłego Stołu pokłócili się, a następnie znikli w pomroce dziejów i legend. I to, że Panią z Jeziora utożsamia się z popularną świętą Europy Zachodniej - Marią z Morza, czyli Marią Magdaleną. Magdalenka i Okrągły Stół – ileż powiązań mamy między średniowieczem a współczesną Polską…

Otóż mam pytanie: z jakiej skały prezes Enei Paweł Majewski i minister Jacek Sasin wyciągnęli miecz, który dali Rydzykowi? Bo jeśli miecz ów rzeczywiście pochodzi z czasów Mieszka I, to ma ponad tysiąc lat. Nie przypuszczam, żeby pojawił się on ostatnio w efekcie wykopalisk, prowadzonych pod siedzibą Ministerstwa Aktywów Państwowych. Podobno został kupiony w sklepie antykwarycznym. Może ofiarodawcy kupili go w domu aukcyjnym Christie albo, nie daj Boże, na czarnym rynku? A przedtem przeleżał tysiąc lat u kogoś w chałupie? A może był w jakimś muzeum, bo wygląda na bardzo zadbany. Kiedy, skąd i z jakimi papierami trafił do sklepu?

I dlaczego cennym zabytkiem dysponuje minister aktywów, a nie minister kultury? I czy przed wyborami, których narracja staje się coraz bardziej antyniemiecka, Tadeusz Rydzyk nie dostanie jeszcze Bitwy pod Grunwaldem Matejki, żeby nieco ocieplić ściany w budowanym w Toruniu za 200 milionów złotych muzeum Pamięć i Tożsamość im. św. Jana Pawła II?

 

 

Poprzednie felietony