Maciej Pinkwart

Wiosenne śniegi

 

24 marca 2022

Tutaj wersja video na YT

 

Od paru dni mamy wiosnę; od paru tygodni mamy wojnę. Tu, na Podhalu, śnieg ciągle jeszcze leży w zacienionych miejscach, w Tatrach poleży pewno jeszcze z miesiąc, a tam, w Ukrainie leżą w gruzach miasta i wsie, a ludzie, którzy wciąż jeszcze żyją, czekają na swoją wiosnę. Doczekają się – przyjdzie już niedługo, wtedy kiedy każdy czołg znajdzie swojego stingera, każdy samolot swoje działo przeciwlotnicze, każda rakieta swój pocisk samosterujący, a każdy sołdat swoje miejsce, jakie mu wyznaczy los. Ten los może mieć postać babuszki, częstującej Rosjan zatrutymi pasztecikami. Najpierw, jak wszyscy, ucieszyłem się z tej wiadomości, bo pomyślałem sobie – dobrze im tak, bo jakby się inaczej ułożyło, to zamiast częstować ich pasztecikami, babuszka leżałaby martwa pod gruzami swojego domu, zbombardowanego przez wrogie wojsko. Potem pomyślałem, że to okrutne – co innego kałasznikow, co innego paszteciki. Na koniec uświadomiłem sobie, że pasztecikowa Nemezis to z całą pewnością fejk, dość głupi zresztą.

Podczas wojny informacja jest bronią, a prawda umiera pierwsza. Naturalnie, wiedzą to obie strony walki, ale to, że wiedzą, nie oznacza, że się nie poddają destruktywnym działaniom kłamstwa, czy – mówiąc bardziej elegancko – spreparowanej prawdy. Co bardziej sceptyczni i skłonni do refleksji ludzie być może pomyślą: e, na pewno nie było w tym Mariupolu tylu ofiar, ale przecież jakieś były; e, pewno tych Rosjan nie zginęło piętnaście tysięcy, może połowa z tego… Tyle, że w czasie wojny niewiele bezpośrednio uczestniczących w konflikcie osób ma głowę do takich refleksji: gdy biegniesz do schronu, myślisz tylko o tym, żeby nie powiększyć statystyk określających liczbę zabitych cywilów; gdy zrzucasz bombę, nie myślisz o zabitych kobietach, dzieciach i babuszkach, tylko o tym, by twój samolot bezpiecznie wrócił do bazy.

Gdzieś tam, daleko od huku wybuchających rakiet pojawiają się refleksje: skoro podczas wojny wszyscy kłamią, to może ustalenie obiektywnej prawdy o przyczynach, przebiegu i skutkach walk jest niemożliwe? Może nikt nie ma pełnej racji, a zatem może każdy ma trochę racji? Bzdura! Istnieje prawda niepodważalna: kiedy i kto czyją granicę przekroczył, kto oddał pierwsze strzały, kto atakuje, a kto się broni, na czyim terytorium toczą się walki, kto broni niepodległości swojego kraju, a kto tę niepodległość chce zniszczyć. Po czyjej stronie giną tylko atakujący żołnierze, a po czyjej bezbronni cywile.

Naturalnie, do jakichkolwiek refleksji potrzeba jest choćby minimalna, ale prawdziwa wiedza i dostęp do realnej informacji. Wojna to w znacznym stopniu utrudnia, a w niektórych sytuacjach uniemożliwia. To, w jakim stopniu społeczeństwo ma dostęp do informacji, także wyznacza granicę między bestialską agresją a desperacką obroną. W Ukrainie mimo wojny działa Internet i media społecznościowe, mimo walk i śmiertelnego niebezpieczeństwa sytuację relacjonują setki międzynarodowych dziennikarzy. Każdy, gdy tylko chce, może znaczną część informacji uwiarygodnić, oglądając relacje w zagranicznych stacjach. Jakoś nie słychać, żeby Rosjanie zapraszali do swoich baz dziennikarzy czy choćby umożliwiali swojemu społeczeństwu weryfikację informacji. To wszystko zastępuje tępa, a wręcz przegłupia propaganda, jak choćby ta, przekazana przez rzeczniczkę rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, która oświadczyła, że teatr w Mariupolu zbombardowali ukraińscy faszyści, walczący z Ukraińcami. A Rosjanie Ukraińców po prostu bronią i walczą tam o pokój. Cóż, znamy to dobrze: walka o pokój do ostatniej kropli krwi była główną tezą „antyimperialistycznej” propagandy w czasach Związku Radzieckiego.

Nie spodziewam się, żeby Rosjanie umożliwili jakiejś międzynarodowej komisji wjazd i bezpieczną inspekcję na terenach Ukrainy, zresztą nawet ewentualne ustalenia takiej komisji byłyby zinterpretowane tak jak Rosja komentuje obecne doniesienia zachodnich mediów: to wszystko, co oni mówią to nieprawda, prymitywny montaż komputerowy, efekt międzynarodowego spisku przeciwko pokój miłującej Rosji. Skądś znamy ten sposób myślenia: wszyscy są źli i spiskują przeciwko nam, dlatego że to my jesteśmy prawdziwymi patriotami, przedmurzem chrześcijaństwa, rycerzami walczącymi ze zgnilizną moralną całego świata… Zadziwiające, ale podobno 70 procent Rosjan to łyka i święcie wierzy, że ich dzielni chłopcy walczą w Ukrainie z nazistami, narkomanami i sodomitami, którzy zagrażają światowemu pokojowi. No i że Rosjanie wygrywają na wszystkich frontach. Że tego nikt nie ma ochoty sprawdzić w obiektywnych mediach?

A pod Jasłem ktoś sprawdza to, co mu daje do wierzenia TVP?

Jedną z informacji związanych z wojną ukraińską, ale dotyczącą naszych polskich spraw jest wiadomość, że podobno już w listopadzie ubiegłego roku władze PiS zostały ostrzeżone przez amerykański wywiad o tym, że Rosja w lutym zaatakuje Ukrainę. Ba! Wszyscy o tym słyszeliśmy, ale traktowaliśmy to jako przesadę, jako coś w rodzaju podbijania bębenka wybujałego ego Putina i państwa rosyjskiego, które chce po prostu wrócić na światową arenę na papierach zawodnika wagi ciężkiej. Postraszy, postraszy, odzyska status ważniaka i tym się zadowoli. Wywiad USA wiedział, jak sprawy się mają – zapewne od swojego „kreta” we władzach Kremla. Wiedział to też Morawiecki, Kaczyński, Duda. Czy nie uwierzyli? Może.

Ale zostali uprzedzeni o tym, że Putin lada dzień zaatakuje naszych najbliższych sąsiadów i bezpośrednio zagrozi nam. I w tej sytuacji władze Polski zaczęły się bratać z putinowcami w Europie. Spotkanie z przedstawicielami antyeuropejskich i proputinowskich sił w Warszawie, wyjazd premiera Morawieckiego do Madrytu niemal tuż przed wojną, na spotkanie z osobami wręcz uważanymi za płatnych agentów Kremla… Zaczyna się to wszystko układać w taki schemat, że niektóre siły w Europie – w tym w Polsce – uwierzyły w rychły wybuch wojny – ale wojny, którą mocarstwo Putina wygra po kilku dniach i jego wojska staną przy naszej granicy. Czyż nie byłoby wtedy dobrze, żeby Władimir Władimirowicz był poinformowany, iż za tą granicą ma rząd, który podobnie jak on nienawidzi Unii Europejskiej, który kieruje się podobnymi poglądami na sądownictwo, wolną prasę, rolę opozycji… Który tak po prawdzie Putina lubi, a przynajmniej uważa go za poważnego partnera biznesowego?

Być może to, że Amerykanie przekazali Kaczyńskiemu i jego ludziom w wiarygodny sposób informację o wojnie, jest fejkiem. Podobnie jak to, że Putin wiedział już wtedy, że nie zajmie całej Ukrainy, bo to zbyt kosztowna operacja, skutkująca wieloletnią wojną partyzancką o niewiadomych konsekwencjach. Czy nie lepiej byłoby mu skoncentrować się na Ukrainie wschodniej, w znacznej części rosyjskojęzycznej i stanowiącej lądowy pomost między Rosją a strategicznie najważniejszym dla Putina Krymem? A część zachodnią przekazać – powiedzmy – międzynarodowym siłom pokojowym, w których najważniejszą rolę odegrałaby Polska? Polska, dla której osadzenie we Lwowie swojego namiestnika, byłoby z sentymentalnych względów nie tylko akceptowalne, ale wręcz pożądane? Trzeba by, co prawda, zyskać dla tego przychylność władz Ukrainy, może przyjechać pociągiem do Kijowa i pogadać z Zełeńskim? Tonący brzytwy się chwyta, więc może i władze Ukrainy z wdzięcznością przyjmą propozycję Jarosława Kaczyńskiego? Taką teorię spiskową, nie stroniąc od znacznie mocniejszych oskarżeń pod adresem polskich władz sugeruje m.in. adwokat i polityk, były wicepremier Roman Giertych.

A były brytyjski premier David Cameron przyjechał do Polski ciężarówką, wioząc pomoc humanitarną dla Ukrainy. Z powrotem zabierze może kilku uchodźców. Pijarowska zagrywka? Pewno tak, tylko że Cameron nie odgrywa już żadnej roli politycznej, po prostu ubrał kamizelkę Czerwonego Krzyża i pojechał. A trzech nie specjalnie antyrosyjskich premierów i jeden wicepremier, występujący w roli brata swego świętej pamięci bliźniaka, jak się wydaje, nie wzięło do swej pancernej salonki jadącej do Kijowa ani jednego bochenka chleba, ani jednego opatrunku, ani jednej konserwy, ani jednej kamizelki kuloodpornej. Z powrotem nie przywieźli ani jednego uchodźcy. Eksponowali się w pociągu jedynie z mapą sztabową, która zapewne pokazywała tereny Ukrainy. Chyba da się sprawdzić, czy całej, czy tylko zachodniej. Ale z całą pewnością nie był to wykaz działek, które z powodu wojny można by tanio kupić od ukraińskiej cerkwi.

 

Poprzednie felietony