Maciej Pinkwart
Translator
17 lutego 2022
Zakładam, że czytają Państwo ten tekst. Jeśli tak, to jeszcze wojna nie
wybuchła. Jeszcze jest internet. Jeszcze żyjemy. Jeszcze są sprawy nie tylko
ważne i najważniejsze, ale także mało ważne, które pozwalają nam na chwilę
odpocząć. Tak się przed sobą usprawiedliwiam z tego, że to piszę. W zeszłym
tygodniu sytuacja była tak niesympatyczna, że wszyscy wielcy tego świata
usiłowali rozmawiać z człowiekiem, który rządzi największym państwem świata.
Niestety, do porozumienia nie doszło. Być może dlatego, że Putin mówił po
rosyjsku, a tamta reszta po angielsku, francusku, niemiecku. Ponieważ tłumaczom
ważni władcy zwykle nie ufają (co opisał szczegółowo Ryszard Kapuściński na
przykładzie cesarza Abisynii Haile Selassie) może trzeba było się wyposażyć w
translator elektroniczny. Ciekawe, że Rosjanie zupełnie nie mogą się porozumieć
z Ukraińcami, którzy nie dość na tym, że mają język podobny do rosyjskiego, to
jeszcze w większości świetnie po rosyjsku rozumieją. Może właśnie dlatego nie
mogą się z Rosją porozumieć? Lustrzanym odbiciem tej sytuacji jest fakt, że
świetnie się z Rosją porozumiewa cesarz Węgier, no a przecież wiemy jak
niezrozumiałym jest język węgierski dla większości ludzi na świecie.
Elektroniczny translator jest urządzeniem, które ostatnio robi szaloną karierę w
internecie, przynajmniej w moim. Rozmaite są marki, rozmaite języki translator
obsługuje, ale z internetu dowiaduję się, że wszystkie inwestycje w nauczanie
języków obcych są teraz zbyteczne – wystarczy kupić translator i możesz „mówić w
70 językach”, w „stu językach”, „we wszystkich językach”.
W praktyce wygląda to tak, że my mówimy w naszym języku do translatora,
translator przekłada to jak umie na język naszego światowego rozmówcy, rozmówca
odpowiada do translatora, translator mówi do nas w naszym języku. Niby wszystko
w porządku, z grubsza się możemy porozumieć, choć działa to na zasadzie
głuchego telefonu. W ten sposób tłumaczone są też instrukcje obsługi
rozmaitych urządzeń, karty dań w restauracjach, teksty dialogów w filmach… Jeśli
słowo ma kilka znaczeń – translator wybiera zazwyczaj to, które jest najbardziej
popularne. Z grubsza się daje zrozumieć, a na przykład w restauracji czy sklepie
– porozumieć. Ale spróbujcie załatwić coś w ten sposób w urzędzie – jeśli sprawa
jest niejednoznaczna, ustalić kontrakt w pracy, czy objaśnić drugą zasadę
termodynamiki…
Dodatkową wadą translatora jest to, że do działania potrzebne mu jest
bluetoothowe połączenie ze smartfonem, a ten z kolei musi mieć ściągniętą
odpowiednią aplikację i być połączony z internetem. Pół biedy, jeśli dzieje się
to na terenie Unii Europejskiej. Ale poza nią koszty transferu internetowego
mogą nas zjeść znacznie szybciej, niż my w restauracji zamówimy coś do jedzenia…
Teraz wyobraźmy sobie, że musimy coś zrozumieć w zależności od kontekstu,
historii całego narodu czy skomplikowanej historii państw, zaangażowanych w
konflikt. Żaden translator i żaden tłumacz nawet nie wytłumaczy Rosjanom, że ich
problem z Ukrainą to problem europejski, a nie wewnątrzrosyjski. Argument, że
Ukraina jest samodzielnym członkiem, a nawet założycielem ONZ nie działa –
wiadomo, że była to manipulacja Związku Radzieckiego, który wprowadził do
organizacji, poza samym ZSRR jeszcze Białoruską Socjalistyczną Republiką
Radziecką i Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Obie były częścią ZSRR
– czyli paradoksalnie część i całość stanowiły odrębne byty polityczne. Nie
działa także traktat, podpisany przez
Rosję i Ukrainę w 1997 roku, kiedy to oba państwa zapewniały o wzajemnym uznaniu
integralności terytorialnej i nienaruszalności granic, o pokojowym rozwiązywaniu
wszystkich ewentualnych konfliktów i niestosowaniu ani siły, ani groźby jej
użycia, ani nacisków ekonomicznych – w tym energetycznych. Gdyby jednak ktoś
teraz zaczął owym traktatem wymachiwać wobec Putina – mógłby się dowiedzieć, że
jego rosyjski sygnatariusz, Borys Jelcyn, był starym pijanicą i nie wiedział co
podpisuje, a zresztą wszyscy się spodziewali, że przyszłość Ukrainy potoczy się
tym samym torem, co przyszłość Białorusi: bo zgodnie z umową białowieską o
rozpadzie ZSRR z 1991 roku wraz z Rosją te trzy państwa miały tworzyć dalej
Związek Radziecki, ale pod dyplomatyczną nazwą „Wspólnota Niepodległych Państw”,
że uda się wszystko zmienić tak, żeby wszystko zostało po staremu. I póki
Ukrainą rządzili tacy ludzie, jak Leonid Krawczuk, Leonid Kuczma i Wiktor
Janukowycz – Rosja sądziła, że już niebawem w Kijowie zasiądzie lokalna mutacja
Alaksandra Łukaszenki.
Publicystyka ostatnich dni podnosi larum o możliwym rozpoczęciu agresji Rosji na
Ukrainę, a w następstwie – wojny z tym krajem, a może z całym Zachodem. I
nawołuje do negocjacji dyplomatycznych, które mogą uratować pokój. Ale nie ma
takiego translatora, który przetłumaczyłby to z zachodniego na rosyjski. Dla
Rosjan w ostatnich stuleciach, a może zawsze – ich kraj był za każdym razem
ofiarą wojennych knowań Zachodu i po prostu się tylko bronił. I walczył o pokój,
zaścielając świat trupami, przeważnie własnych obywateli zresztą. Rosyjskie
wojny były zawsze wojnami ojczyźnianymi, defensywnymi. To Napoleon napadł na
Rosję, a nie odwrotnie, to Japończycy wysłali pierwsze torpedy w kierunku Rosjan
w Porcie Artur w 1904 roku, to armie Wilhelma i Franz Józefa wkraczały w 1914
roku na tereny rosyjskie, to polskie siły atakowały bolszewików, którzy w 1919
roku wydawali się być zajęci wyłącznie walką z własną kontrrewolucja, to Hitler
od czerwca 1941 roku realizował operację Barbarossa, usiłując zniszczyć swojego
niedawnego sojusznika… A dyplomacja? Cóż, to właśnie dyplomacja dała Rosji
największe zdobycze terytorialne: wystarczy tu wymienić traktaty rozbiorowe,
postanowienia Kongresu Wiedeńskiego, konferencję w Spa, traktat ryski, układ
Ribbentrop – Mołotow, Teheran, Jałtę, Poczdam, Układ Warszawski…
Czy Rosja nie zacznie wojny? No cóż, od czasów teorii teatralnej Antona Czechowa
wiemy, że nie wiesza się strzelby na ścianie, jeśli nie zamierza się jej użyć.
Ba, ale strzelby można użyć, po zdjęciu ze ściany – w rozmaity sposób i wobec
rozmaitych bohaterów sztuki. Można nawet, ostatecznie, jej kolbą wbić w ścianę
gwóźdź, żeby na nim powiesić drugą, lepszą strzelbę… Ale gdy na ścianie wisi 150
tysięcy strzelb? Zapewne gdyby Putin myślał racjonalnie, uzyskałby więcej
wycofując wojska i prowadząc potem operację wywiadowczą, której celem byłaby
jakaś łukaszenkizacja władz w Kijowie. Z pewnością też rozpoznanie bojem
nie musi się toczyć po drugiej stronie granicy: o nastrojach i rzeczywistym
stosunku Ukraińców do Rosjan rosyjscy szpiedzy wiedzą więcej niż tankiści i
operatorzy systemów rakietowych. Zapewne groźby ze strony osoby zapowiadającej,
że za chwilę na nas napadnie są we wszystkich podręcznikach wojskowych mniej
niebezpieczne niż napaść bez wielomiesięcznego straszenia. Ale czy Putin myśli
racjonalnie? To dyktatorom się zdarza raczej rzadko i to tylko na początku. A
jeśli Rosja uzna separatystów w Doniecku i Ługańsku za odrębne byty państwowe,
to może tam przyjść z braterską pomocą, czego Ukraina już może nie wytrzymać.
Ale nie musi to oznaczać koniecznie wojny, czego przykładem są ostatnie dzieje
Osetii Południowej i Gruzji. Podobno niektóre czołgi rosyjskie zaczęły się
wycofywać znad granicy ukraińskiej. Ale wyrzutnie rakiet, także atomowych, nadal
są tam obecne. Tak zwane ćwiczenia mogą trwać miesiącami, a granica jest tylko
linią na mapie…
Przez ryk silników czołgów i huk artylerii kiepsko słychać
i translatory działają fatalnie. Inna rzecz, że na salach parlamentarnych i w
zaciszach gabinetów polityków dogadać się jest niemniej trudno. Nawet w obrębie
jednego państwa, nawet w obrębie jednej orientacji politycznej. Słucham
polityków prawicowych, rozumiem wszystkie słowa, zupełnie nie rozumiem sensu.
Słucham polityków opozycji – liberalnej, lewicowej, chadeckiej – i zupełnie nie
rozumiem, jak zamierzają odsunąć swoich przeciwników od władzy. Słucham
ministrów i księgowych i zupełnie nie rozumiem, dlaczego osoby zarabiające mało
wskutek poprawy przepisów finansowych mają zarabiać jeszcze mniej, a wysmarowani
miodem ekonomicznym tak zwani sami swoi nadal będą napchani do wypęku.
Nie rozumiem też, jak wobec tak potężnego napięcia politycznego można trwonić
czas i energię na małe wojenki, banalne przekupstwa i wzajemne obrzucanie się
błotem, nie mówiąc już o ustawach w sprawie dopłat do dekoderów do oglądania
rządowej telewizji. Mnogość słów zwykle ukrywa nicość treści, o czym przekonuje
nas co dzień nasza klasa polityczna, choć niekiedy zdarzają się wśród niej celne
zwischenrufy i dwuzdaniowe riposty. O tym, jak w takich sytuacjach nie należy
postępować uczy niedawny przykład wypowiedzi premiera Morawieckiego, który
zapytany o zamiar propagandowego wykorzystywania przez rząd kowidowych śmierci
ludzi w Domach Pomocy Społecznej, co ujawniły tzw. maile Dworczyka odpowiada
długą tyradą na temat tego, że pytając o to dziennikarka TVN „realizuje
scenariusz pisany na Kremlu”. Tak sobie myślę, że gdyby premier użył
odpowiedniego translatora, to jego odpowiedź by brzmiała: nie, proszę pani,
to nieprawda. Następne pytanie?
Cóż – drzewo najlepiej ukryć w lesie, książkę w bibliotece, a prawdę w nadmiarze
słów.