Maciej Pinkwart

17 listopada 2022

Szyja

Tutaj wersja na YT

 

Jarosław Kaczyński ostatnio potrafił twórczo powiązać kilka wydawałoby się zróżnicowanych elementów: kobiety, szyje, alkohol, metrykę i dzieci. Jego poddani z partii rządzącej na ogół uciekali przed pytaniem o ocenę owych szyjnych dywagacji, lub występowali jako jeszcze bardziej niż zwykle pozbawieni kontaktu z rzeczywistością: nie widziałam, nie słyszałem, nie oglądam telewizji. Co zresztą można uznać za zawoalowaną krytykę, bowiem według pisowskiej zasady prezesa należy wyłącznie entuzjastycznie popierać: kto nie z prezesem, ten jest hebesem. Ponieważ nikt nie wie, kim jest hebes, przytoczmy inne powiedzenie z czasów młodości prezesa, odnoszące się do jednego z idoli jego czasów, komunistycznego nacjonalisty Mieczysława Moczara: kto nie z Mieciem, tego zmieciem.

Nie zgadzam się z drwinami i memokształtnymi podśmichujkami z owych natchnionych słów prezesa, ani nie występuję w obronie tak jakoby chamsko potraktowanych kobiet przez osobnika, który jest przecież znawcą płci pięknej i słynie z szarmanckości. Wystarczy przypomnieć to, że wszystkie kobiety całuje w rękę, niekiedy wyrywając im ją ze stawu barkowego, w trakcie podnoszenia do swych ust koralu. Freudowska pomyłka, w czasie której Jarosław Kaczyński chciał pocałować w rękę Radosława Sikorskiego jest czymś rozbrajająco naturalnym. Do całusa wszakże nie doszło, bo Sikorski był silniejszy. Od tego czasu między byłym ministrem obrony w rządzie PiS-u a prezesem nie ma dobrej chemii.

Uważam zatem, że owe dywagacje szyjno-maciczne Jarosława Kaczyńskiego nie powinny być tematem dowcipów i irytacji, lecz stać się przedmiotem głębokiej analizy dla pisologów. Pozwolą one co nieco wejrzeć w głąb psychiki prezesa partii rządzącej, a tym samym – mimo, że PiS jest, nieprawdaż, wprost kwintesencją demokracji - lepiej zorientować się w tym, co w istocie rzeczy jest celem działalności tej partii i jej wodza, a co może – jeśli sprawy ułożą się nie najlepiej – stać się naszym udziałem już w niedługim czasie.

Zacznijmy od najczęściej przywoływanego w tej sprawie określenia dawanie w szyję. Kiedy Państwo ostatni raz je słyszeli, lub nawet go używali? Co do mnie – było to tak dawno, że w zasadzie sobie nie przypominam. Może nawet przed czasami, kiedy to zakup ingrediencji do dawania w szyję był możliwy po 13-tej i to na kartki? Ponieważ nie dawałem, to wykupywane przymusowo (kup, co, nie kupisz, jak można?) flaszki wraz z cukrem, którego też nie używałem, oddawałem bardziej potrzebującym. Do dziś w Zakopanem niektórzy mi się z wdzięcznością kłaniają. Ponieważ są to jedyne osoby, które mi się jeszcze w Zakopanem kłaniają, nie podam nazwisk.

A Jarosław Kaczyński sięga do tego zwrotu tak, jakby z owym dawaniem w szyję miał do czynienia codziennie i to od wielu lat, może nawet więcej, niż dwudziestu. Wygląda na to, że jego słuchaczom też to nie jest obce, bo reagują prawidłowo, czyli rechotem. Inna rzecz, że reakcja taka jest niejako automatyczna, bo prezes jest dwubiegunowo łatwy do rozczytania: jeśli marszczy brew, podnosi głos do dyszkantu i macha piąstkami – to prawdopodobnie właśnie ekshumował trupa Konrada Adenauera i Huberta Hupki (a może nawet Czai) i ich egzorcyzmuje. Więc należą się oklaski. Jeśli mruży oczy, zniża głos do półdyszkantu i kończy wypowiedź chrumkaniem: he, he – należy się rechot.

Przechodzimy do pierwszej konkluzji naukowej: kwestia szyjna psychosocjologicznie sytuuje umysłowość Kaczyńskiego gdzieś w połowie lat 60-tych i tam też trzeba szukać podglebia dla sadzonych w jego umyśle kartofli. Państwo ma być rządzone z jednego miejsca, gabinetu pierwszego sekretarza, wokół którego skupieni są członkowie Biura Politycznego, premier jest nominatem partii i rządzi tak, jak partia mu każe. Sejm jest dekoracją, kosztowną i zbędną, ale tradycyjną. Władza jest entuzjastycznie popierana przez naród, a w zasadzie tę jego część, którą widzi przywódca, reszta to pachołki imperialistycznego Zachodu oraz Donalda Tuska, czyli rewizjonistów niemieckich. Im większe androny wygłasza prezes – tym większe poparcie zdobywa w sondażach. Po plecionkach o dawaniu w szyję poparcie dla PiS-u wzrosło o prawie 3 procent.

Przejdźmy do tematu stosunku, że się tak wyrażę, Jarosława Kaczyńskiego do kobiet. Kobieta to ozdoba społeczeństwa. Do 25 roku życia może sobie hulać, studiować, czuć się niezależna, może nawet popijać, ale nie regularnie, bo potem ma pracować nad powiększeniem populacji ojczyzny. Zważmy, że w pro-prokreacyjnej diatrybie Kaczyńskiego nie ma miejsca dla mężczyzn. Niewykluczone, iż do tej pory nie poinformowano go o tym, że do powiększania populacji Polek i Polaków prócz kobiet potrzebni są mężczyźni. Prezes jest osobą niezwykle zapracowaną i nie ma możliwości zajmowania się wszystkim. Wystarczy, że zajmuje się Polską, choć dysponuje też analizami makroscjentystycznymi, z których dowiedział się o tym, że niewiele na świecie jest osób tak samo mądrych jak on. Trudno się z tym nie zgodzić: prawdopodobnie drugiego takiego nie ma. Mówiono co prawda o jednym równie mądrym mieszkańcu Murzasichla, ale okazało się, że głosował na Trzaskowskiego, więc musiał wyemigrować do Gdańska. Rozdawanie pieniędzy za każdy udany akt prokreacyjny miało zwiększyć zainteresowanie liczbą urodzeń w myśl zasady: bądź grzeczna, nie dawaj w szyję, tylko wręcz przeciwnie, i staraj się urodzić tyle dzieci, żeby potem było z czego dawać w szyję. Trochę nie wyszło, więc trzeba teraz inaczej.

Wniosek naukowy: należy wprowadzić prohibicję dla kobiet od lat 0 do 25, 500 plus wypłacać dopiero po doprowadzeniu dziecka do pierwszej komunii, a potem kobieta może dawać w szyję, a nawet związać się z mężczyzną, który pije od 10 roku życia, więc do 30-go będzie z niego pożytek dla państwa.

Prezes, opierając się na badaniach naukowych najprawdopodobniej przeprowadzonych przez profesorów ministrów Szumowskiego i Cieszyńskiego, ustalił, że wczesne macierzyństwo nie jest wskazane: kobieta musi trochę pożyć, trochę się wykształcić, wstąpić do PiS-u i urodzić pierwsze dziecko w wieku 25 lat, co jest optymalne. Zauważmy, jak obiektywny jest sąd prezesa: nie opiera się na własnym przykładzie, bo jego mama miała lat 23, kiedy urodziła Prezydenta Tysiąclecia i Naczelnika Państwa. O dwa lata za wcześnie, co może wiele tłumaczyć.

Wniosek: rejestr ciąż, który wprowadziło Ministerstwo Zdrowia, dla dobra kobiet naturalnie, pozwoli na sterowanie działalnością prokreacyjną ku chwale Ojczyzny.

Jarosław Kaczyński kocha dzieci. Jednak, w odróżnieniu od innych, reklamujących się w ten sposób głów państw (Piłsudski, Stalin, Bierut, Mugabe) – kocha je platonicznie, co wobec lewackiej kampanii, oskarżającej najszanowniejsze osoby, czyli duchownych, o pedofilię, jest postępowaniem słusznym. Jego dziećmi wszelako są wszyscy prawdziwi Polacy, czyli 8 milionów 51 tysięcy 935 osób. Zupełnie dużo i ciekawe matematycznie – poparcie 21,2 % polskiego społeczeństwa pozwala rządzić całym narodem. Im ludzi w Polsce urodzi się więcej, tym większa będzie moc sprawcza władzy, a jednocześnie tym większe znaczenie będziemy mieli w Unii Europejskiej. Co prawda – to ostatnie będzie istotne tylko wtedy, gdybyśmy jednak pozostali w Unii, co jest wątpliwe. Jarosław Kaczyński w zasadzie nam to wyjaśnił: w pierwszej kwadrze księżyca było tak, że ponieważ Unia nam nie daje pieniędzy, które się nam należą (wersja Zbigniewa Ziobry: które nam ukradła) – to koniec tego dobrego. Wersja z pełni księżyca – jak przekonamy Unię, żeby nam dała te pieniądze, które się należą, to w zasadzie już nam do niczego nie będzie potrzebna. W wersji z trzeciej kwadry: jak Unia nie przestanie się czepiać praworządności ministra Ziobry, która jest wzorem dla całego świata, to nie kupimy broni w państwach Unii, tylko zaimportujemy łuki pancerne z Korei. We wszystkich trzech przypadkach matki Polki, które już wytrzeźwieją, i ojcowie Polacy, którzy akurat nie będą w delirium tremens, sami zaczną się domagać, żebyśmy tę wyimaginowaną wspólnotę opuścili i wstąpili do Wspólnoty Państw Niepodległych (oryg.: Содружество Независимых Государств). Sponsorzy już czekają i sypną groszem, jak tylko Żełeński pójdzie w tiurmu. Co wszelako może się odwlec, bo zdaje się wcześniej Żełeński pojedzie na plażę na Krymie.

Opierając się, jak stwierdził rzecznik PiS-u, Radosław Fogiel - na własnym doświadczeniu życiowym, Jarosław Kaczyński objaśnił, że mężczyzna musi 20 lat zdrowo chlać, żeby zostać alkoholikiem – jeden dłużej, drugi krócej - zaś kobiecie wystarczą dwa lata dawania w szyję. Każdej tak samo. Prawdopodobnie jest to najważniejsza różnica między płciami, o której wie prezes PiS-u. Jak się wydaje, ta konstatacja jest głównym powodem, dla którego Kaczyński na każdym ze swoich objazdowych monologów występuje przeciwko transpłciowości, szczególnie znęcając się nad ludźmi, którzy przed południem czują się Władysławem lub Marianem, a po południu Zosią, przy czym na Zosię uwziął się szczególnie - czego mu darować nie mogę. No i jak wtedy ustalić, czy takiej osobie należą się dwa lata picia, bo jest Zosią czy dwadzieścia, bo jest Marianem? A może transpłciowym dawać 22 lata chlania? A może w ogóle dla nich wprowadzić prohibicję?

W tej sytuacji, jak z alkoholizmem walczyć, już prezes nie powiedział, zresztą to nie jego sprawa. Zajmuje się tym przecież intensywnie, nieprawdaż, Kościół Katolicki, stowarzyszenia patriotyczne i Ordo Iuris. Przestano także podawać do wiadomości publicznej informację o liczbie kupowanych do Pałacu Prezydenckiego tzw. małpek; na uroczystościach otwarcia nowych remiz, kościołów, odcinków dróg, nie mówiąc już o lotniskach, przekopach i fabrykach elektrycznych samochodów podawany jest wyłącznie szampan z wodą święconą, więc najwyższa władza już nie musi alkoholem się zajmować. Zresztą, nie każdy alkohol jest wart jednakowego potępienia: najgorsze zło, jak wiadomo, to wina Tuska. Jemu zaś, z woli patriotycznych górali żywieckich, którzy obdarowali Kaczyńskiego insygniami zbójnika Ondraszka, należy się egzekucja ciupagą, którą mu zagroził pan prezes. Oczywiście żartobliwie, he, he.

Wniosek: kolejna kadencja dla PiS-u, o którą tak bardzo starają się partie opozycyjne, pozwoli rozwiązać wszystkie te problemy, zwłaszcza gdy sprawą dawania szyję zajmie się minister od służb specjalnych Mariusz Kamiński, w którego kompetencję w tej dziedzinie nikt nie wątpi.

Inna rzecz, że słuchając przemówień Jarosława Kaczyńskiego, oglądając twarz Ryszarda Terleckiego, czy obserwując nadziewane trotylem parówki Antoniego Macierewicza myślimy raczej nie o dających w szyję kobietach tylko o tym, co ci panowie biorą.

 

 

Poprzednie felietony