Maciej Pinkwart
29 listopada 2022
Święto kobiet
Jeśli właśnie obchodzimy dzień Wszystkich Świętych, to jest to zarazem święto
kobiet, prawda? Będąc całym sercem za protestującymi przeciw dyskryminacji
płciowej kobietami, apeluję do nich na początek, by mi na to pozwoliły: by
popierać kobiety w ich dążeniach, chciałbym najpierw widzieć w nich kobiety. Mam
świadomość, że jest to stanowisko bliskie seksizmowi, ale nie mogę się zdobyć na
to, by popierać ruch prokobiecy bez aprobaty kobiecości. Naturalnie, zdaję sobie
sprawę, że inne zwierzęta doskonale funkcjonują w kwestii podtrzymywania gatunku
bez zewnętrznego rozróżniania płci, i że na przykład u psów osobniki płci
męskiej, co prawda, zdecydowanie różnią się od swoich ewentualnych partnerek,
ale by to stwierdzić trzeba być weterynarzem albo mieć wyjątkowo dobry wzrok.
Ponieważ ani jedna, ani druga okoliczność w moim przypadku nie zachodzi, więc
swoje dalsze dywagacje ograniczę do osobników mojego gatunku – o ile,
oczywiście, odstąpimy od lansowanej przez niektórych mającej sporo cech
prawdopodobieństwa tezy, iż mężczyzna i kobieta to dwa różne gatunki homo,
poniekąd, sapiens. Chętnie przystaję na twierdzenie, że zasadnicze różnice
pomiędzy kobietą i mężczyzną sprowadzają się do tego, że jak dotąd mężczyźni
rzadko rodzą dzieci, zaś do ich wykarmienia potrzebują butelki, a nie piersi.
Mężczyźni potrzebują butelki do wielu celów, na przykład do gry w takową, więc
tę drugą różnicę, dotyczącą karmienia, możemy spokojnie opuścić – zwłaszcza od
czasu, gdy Olga Tokarczuk opublikowała opowiadanie Wyspa.
Chętnie zgodzę się z tym, że kobieta jest w stanie wykonać za mężczyznę każdą
pracę fizyczną, zwłaszcza, gdy mu chce udowodnić, że kiepski z niego mężczyzna,
bo nie umie czy nie chce wykonać rzeczonej pracy fizycznej. Nie będę naturalnie
oponował przeciwko temu, że kobiety są co najmniej równie złe jak mężczyźni w
kwestii wykonywania prac umysłowych, choć to zwykle one są obiektem inwektyw,
odbierających im prawo do krytyki czystego rozumu i wiem też, że to raczej
kobiety niż mężczyźni będą sformułowanie to odnosić do Kanta niż do kantów. Co
do wynagrodzenia, powinno być takie samo dla mężczyzn jak dla kobiet, a nawet
dla kobiet zdecydowanie wyższe: po pierwsze dlatego, że przez tyle czasu
zarabiały mniej, albo wręcz złośliwie były utrzymywane przez mężczyzn, od
których, w desperacji, wymagały, żeby polowali na mamuty, przynosili do domu
ukradzione brylanty, czy prosili szefa o kolejną podwyżkę, bo ona nie ma co
włożyć do garnka oraz na siebie. Dyskusja na temat tego, że kobieta, która nie
musiałaby nic na siebie wkładać i mogłaby nieźle prosperować zazwyczaj ma pełne
ubrań szafy jest oczywiście z punktu widzenia działań antydyskryminacyjnych
niestosowna. Kobiety powinny zarabiać więcej także i dlatego, że wydają więcej
niż mężczyźni. Kobieta świetnie wie, że mężczyźnie wystarczą dwie zmiany
ubrania, buty na lato i na zimę i jedne kapcie. Oraz pralka i pasta kiwi. Ona ma
potrzeby znacznie większe, a szafę znacznie mniejszą.
Jeśli już wspomnieliśmy o prezentach, uważam, że te sprawy także trzeba
stanowczo ujednolicić. Koniec z dyskryminacją: kobietom też się należą co roku
nowe szaliki i skarpetki, myszki komputerowe i zapachy do samochodu. Niezły
będzie też zestaw kluczy nasadkowych oraz komplet wierteł. I inne podobne miłe
rzeczy praktyczne, zamiast tych wszystkich jubilerskich błyskotek, tuczących
czekoladek, zawsze za ciasnych minispódniczek i seksownych rajstop, których i
tak nie założą, bo to byłby dopiero seksizm i nierówność: widział kto, żeby
mężczyzna chodził na co dzień w mini i rajstopach? Co najwyżej w gaciach z
trokami, które kobietom się tak samo należą. Zasadniczo kobiety powinny ustalić,
że jakiekolwiek różnice w ubiorze i wyglądzie, podkreślające drugorzędne cechy
płciowe powinny być zabronione. Jeśli dalej będziemy tolerować obecność w naszym
społeczeństwie kształtnych biustów, ładnych, umytych włosów, długich nóg czy
pomalowanych oczu, ust i paznokci, to już niebawem trzeba będzie zaakceptować
chodzenie mężczyzn po mieście z futerałami na wiadomo co lub w przepaskach
biodrowych. Kiedyś tak, co prawda, było, no ale się nie przyjęło, bo problem
uniseksu – niegdyś wszechobecnego – został prekursorsko wprowadzony przez
kościół chrześcijański, gdzie i mężczyźni, i kobiety, i dzieci ubierane są w
długie suknie, co jest doskonałą alternatywą wobec wychodzenia przez aktorki na
scenę w samej bieliźnie albo i bez. Ja rozumiem sprawy ocieplania klimatu, ale
musimy przecież brać pod uwagę interesy milionów producentów spodni, sukni,
marynarek, swetrów i koszul: jeśli wszyscy będziemy się ubierać jak pani Doda,
to niedługo zostaniemy nadzy i bosi, a w dodatku uświadomieni w tym, że jednak
jakieś różnice między nami istnieją, a tego przecież chcemy się pozbyć. A poza
tym Winter is Coming, zima idzie i futerał na wiadomo co, nawet wykonany
z polaru z futrzaną podpinką, może nie wystarczyć.
Na koniec jeszcze modna kwestia tzw. feminatywów. Uważam, że ich propagowanie w
taki sposób, jak to się odbywa, ma charakter seksizmu gramatycznego. Dlaczego
mówi się tylko o feminatywach? A maskulinatywy to, z przeproszeniem, pies? A
poza tym, w tendencji feminizowania męskich gramatycznie słów kryje się – i to
od lat – ledwo skrywana pedofilia, jako że najczęściej, żeby sfeminizować
maskulińskie określenie, spieszczamy je przez dodanie końcówki -ka, będącej
przecież jedną z form określania deminutywów. Lalka jest w zasadzie mniejsza od
lali? Babka od baby? Kurka od kury? Więc dlaczego na skutek gramatycznej zmiana
płci lekarza dostajemy lekarkę? Nauczycielkę? Pasażerkę? Żołnierkę? Kretynkę? Że
niby mniejsza od swego męskiego odpowiednika? Horpyna była wielkości dwóch panów
Wołodyjowskich, a i tak nie dała mu rady… Ale ministerka już nam nie pasuje,
lansuje się panią ministrę. Poseł po zmianie płci nie jest zasadniczo posełką,
tylko posłanką, a gość – gościnią. Fuj.
Jak gramatyka, to gramatyka i nie bójmy się tego, że w feminatywach prawie
zawsze zaplącze się dopełniacz liczby pojedynczej maskulinatywu. Pan poseł –
pani posła. Dokąd posła? – zapyta góral. Do Spółki Skarbu Państwa, odpowiemy i
już. Krawiec – krawca, bileter – biletera itp. Oczywiście, powie ktoś, jest w
owych feminatywach ukryta opcja maskulinistyczna. Więc pewno nie przejdzie…
Ale – i tu przechodzimy do meritum – dlaczego mężczyzna piszący wiersze nadal
jest ubierany w sukienkę jako poeta? Pan poet, a poeta to pani. Pan terroryst,
pani terrorysta. Pan idiot, pani mądra inaczej.
Naturalnie, nie bierzmy tego wszystkiego tak serio. Język podlega prawom
ewolucji, a podstawowym jego parametrem jest usus, zasada używania. Ta
jednak nie da się zadekretować prawnie. Nie da się zabronić mówienia o kobiecie
pani dyrektor, jeśli nawet zdajemy sobie sprawę, że jest to gramatyczny
oksymoron. I jestem daleki od podzielania poglądu, że kobieta dyrektor to ani
kobieta ani dyrektor. Choć dziś już jestem mniej daleki niż jeszcze ze
dwadzieścia lat temu.
Dyrektorzy i dyrektorki, a nawet dyrektory już mnie, jako emeryta, mało
obchodzą. Co do kobiet – no cóż: dzięki mojej okuliście mam niezłe
okulary i jeśli jakąś kobiecą kobietę dostrzegę - to zauważę. Ale mieszkam w
Nowym Targu i to bardzo w tej sprawie przeszkadza. Rzecz jasna szczególnie
teraz, na jesieni, kiedy nad Dunajcem codziennie snują się jakieś cienie mgły, a
wszystkie osoby, które mogę podejrzewać o kobiecość, i tak bez przerwy
rozmawiają przez smartfony z kim innym.