Maciej Pinkwart
Perspektywa sochaczewska
23 czerwca 2022
Po dziesięciu tygodniach przerwy w komentowaniu bieżącej rzeczywistości wchodzę
znów do tej samej rzeki. A dokładniej – do tego samego ścieku politycznych
pomyj, który czy tego chcemy, czy nie, przepływa od pewnego czasu przez nasze
życie. Ciekawe, że kiedyś polityczny znaczyło to samo, co grzeczny,
uprzejmy. Dziś słowo wykonało salto, a polityka, szczególnie w Polsce od
grzeczności jest odległa o cały Kosmos, zaś chamstwo stało się zasadą ustrojową.
Odnosi się wrażenie, że przyboczni Jarosława Kaczyńskiego licytują się w tym,
kto z nich wypowie się publicznie bardziej agresywnie, bardziej kłamliwie i
bardziej głupio, zapewne wierząc w to, że na owych głupców, łgarzy i chamów
skończonych (ukłony dla pani Wandy Traczyk-Stawskiej, wszystkiego dobrego w dniu
imienin!) prezes spojrzy łaskawszym okiem niż na tych, którzy są bliżej średniej
krajowej. Kaczyński zresztą w tych zawodach chamstwa, pomówień i głupoty daje
zwykle sygnał startowy, ale jego techniki manipulacyjne są tak samo przestarzałe
jak on. Stosując goebelsowskie metody tworzenia alterprawdy przy pomocy
powtarzania w miarę możliwości z jak największym patosem kłamstwa – o stosowanie
goebelsowskich metod oskarża się przeciwników. Ziewamy. Metodę „łapaj złodzieja”
obserwujemy od dzieciństwa. Najpierw oskarża się Niemcy, że swoim pacyfizmem,
wywołanym powojennymi wyrzutami sumienia, sprzyjają Rosji i osłabiają NATO, a
potem, gdy zaczynają powiększać budżet wojskowy – oskarża się je, że zbroją się
być może przeciwko Polsce. Ziewamy. Niemiecki rewizjonizm był paliwem
politycznym w czasach Gomułki, kanclerza Adenauera i odwetowców z niemieckiego
związku wypędzonych, Czai i Hupki. Gomułka też walił pięścią w stół, aż mu
okulary spadały, a Jarosław Kaczyński w obawie o skutki osteoporozy wali pięścią
werbalnie, żądając od Niemiec odszkodowania za drugą wojnę, a może i za wojnę w
Ukrainie. Prezesowi czas nie tylko stanął, ale dokonał refluksu. Jego Polska
powinna stać się Winkelriedem Narodów i wystawić pierś wobec wszystkich polskich
wrogów, czyli wobec wszystkich. Wobec Rosji i Niemiec - wiadomo, wobec Szwecji
za potop szwedzki, ostrzeliwanie Częstochowy i ukradziony galeon Vasa, wobec
Czech za brzydką Dąbrówkę i Turów, wobec Słowacji za piwo Smädni
Mnich i związane z nim szarganie świętości i za to, że z powodu Słowacji nie
graniczymy z Węgrami, dokąd po przegranych wyborach można by było łatwo uciec i
nie narazić się na los Kadafiego, a co do Ukrainy to nawet mówić nie warto. Póki
zastępczo bije się z Rosją, pozwalając nam w miarę bezpiecznie choć mało
komfortowo żyć, póty nie wypominamy jej Wołynia i Chmielnickiego, ale na
wszystko przyjdzie czas. O dwudziestu paru wrogach w Brukseli też nie
zapominamy. W zasadzie mówi się o okupacji Polski przez Unię Europejską, co ma
niezłe uzasadnienie, bo przecież Polska jest członkiem Unii Europejskiej, Unia
Europejska to jakby my sami, no a niejeden z nas uważa, że Polska jest okupowana
przez Polskę PiS, która też jeszcze należy do Unii. Jeśli trzon intelektualny
partii rządzącej, Marek Suski mówi o Unii Europejskiej, że Unia jest głupia, to
wie, o czym mówi, jako przedstawiciel władz kraju, który jest, jak na razie,
pełnoprawnym członkiem tejże Unii. Oczywiście wiem, że jeśli trzon obraża Unię,
to obraża nie siebie, jego nie można obrazić, tylko tych innych, a dokładniej –
władze Unii, bo przyzwyczaił się myśleć, że to jacyś faceci i (o zgrozo!)
facetki rządzą Unią tak, jak jego prezes rządzi Polską. O tym, że w Unii
naczelną zasadą jest uciążliwa w realizacji rządów demokracja, pan Suski nie
wie, czemu się nie dziwimy, bo choć pan Suski swą wiedzą nas nie poraża, to już
nas niczym zdziwić nie może. Podobnie jak inny element trzonu intelektualnego
partii, minister Przemysław „Korzeń” Czarnek, który właśnie niedawno
wypowiedział się publicznie, że ideologia LGBT, tak jak nazizm, komunizm i
współczesne lewactwo wyrasta z korzenia neomarksizmu. Jeśli pan Czarnek mówi o
korzeniach neomarksizmu, który przeniknął Unię Europejską (eo ipso i
Polskę), to wie, o czym mówi. Majstrowanie przy podręcznikach historii,
oskarżanie o ideologizację społeczeństwa wszystkich, którzy nie reprezentują
jedynie właściwej ideologii PiS i patronującego mu Kościoła Katolickiego to
oczywiście i tarcza, i miecz, które są niezbędne do walki z przeciwnikami. Jak
to wiadomo od czasów ideologicznych poprzedników ministra Czarnka – w miarę
postępów rewolucji narastają ruchy kontrrewolucyjne, więc walka jest zasadą,
którą kierować się będą władze, także oświatowe. Każdy polski uczeń posiądzie w
szkole umiejętność posługiwania się różańcem bojowym oraz KBKS-em. Strzelanie do
tarczy zastąpi geografię, fizykę, chemię i wychowanie fizyczne. Z tego
ostatniego pozostanie musztra i skakanie przez koziołka-matołka.
Jeśli zaś w poszukiwaniu kujących kozy kowali jakiś kolejny minister zawędruje
do Pacanowa – Służba Ochrony Państwa zadba o to, by dyżur na poczcie pełnili
rządowi agenci, wyposażeni w instrukcję obsługi wysokich urzędników. Szczegóły
są tajne, ale niewątpliwie główną zasadą będzie aprobata wszystkiego, co
PiS-owskie, patriotyczny optymizm i podlizywanie się znaczkom. Poza Pacanowem i
Sochaczewem na celowniku dążącej do reelekcji władzy są także inne miasta i
wioski, więc najbezpieczniej byłoby wyjechać tam, gdzie twarze i bajędy
prominentów rządzącej partii nie dotrą. Rozumiem dziennikarzy, którzy
podstawiają sitka mikrofonów i obiektywy kamer przed owych Ezopów współczesności
– jedni, by się nimi zachwycać, inni by się na nich oburzać czy ich wyśmiewać,
ale wielbiona czy krytykowana głupota, chamstwo, kłamstwo i niekompetencja są
niewątpliwie ciekawym materiałem dziennikarskim, tylko mam takie wrażenie, że na
pensje tych osób płacimy my – pan, pani, ja, społeczeństwo. A ja z własnej woli
biletu do cyrku bym nigdy nie kupił. Nie lubię ani klaunów, ani tresowanych
zwierząt.
Za parę godzin wyruszam w drogę na tegoroczną wakacyjną przygodę i nie wiem, czy
słowo droga bardziej odnosić się będzie do trasy czy do kosztów wakacji.
Nie wiem, kiedy wrócę i czy wrócę - pewność jutra jest dziś droższa niż benzyna
u prezesa Obajtka. Skąd ten pesymizm? – zapytacie. Z otaczającego mnie świata.
Świata, w którym całkiem niedaleko szaleje wojna, świata, w którym całkiem
blisko szaleją ludzie rządzący moim krajem. Wojna, która wybuchła zgodnie z
oczekiwaniami, i która trwa niezgodnie z oczekiwaniami. Na początku byliśmy
pewni, że Rosja podbije Ukrainę w ciągu trzech dni, wyeliminuje Zełeńskiego,
zastąpi go posłusznym Janukowyczem czy kimś podobnym i stworzy z niej drugą
Białoruś. Kiedy potem okazało się, że Ukraina bohatersko stawia Rosji opór, a
wiadomości, które do nas docierały przedstawiały wydarzenia naraz jako pasmo
okrucieństw ze strony Rosji i pasmo rosyjskich klęsk, ubranych w kolorowe szaty
memów, zabawne obrazki pokazujące Cyganów, kradnących ruskim czołg i
buńczuczne komentarze. Kiedy rosyjska ofensywa cofnęła się spod Kijowa -
myśleliśmy, że Rosja się ugnie, zrezygnuje z dalszej walki i z jakimś tam
elementem twarzy wojnę zakończy. Nie zdarzyło się nic z tych rzeczy. Teraz Rosja
dusi Ukrainę pod gąsienicami czołgów. Prezydent Zełeński, który na początku
zaskoczył wszystkich swoim bohaterstwem, teraz - odnoszę takie wrażenie -
irytuje część świata swoimi żądaniami pomocy. Żądaniami, nie prośbami.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia, musi liczyć na
pomoc z zagranicy, bo Ukraina sama nie da rady, ale zdając sobie również sprawę
z tego, że ewentualna klęska Ukrainy jest klęską nas wszystkich i początkiem
podboju świata przez Rosję – sądzę, że Zełeński przesadził sugerując nam, że
jeśli Ukraina przegra, to będzie wina nie Ukrainy i nawet nie Rosji, tylko tych,
którzy nie wyposażyli Ukrainy w odpowiednią broń, w odpowiednich żołnierzy,
odpowiednią strategię i tak dalej.
To wszystko prawda, ale świadomość tej prawdy nie pomoże w niczym do wygrania
tej wojny. Oczywiście tę wojnę można też przegrać. Świat, niestety, czy się nam
to podoba czy nie – musi i taką ewentualność brać pod uwagę. I nie wszyscy, czy
się nam to podoba, czy nie – uważają, że jeśli Ukraina przegra - przegramy
wszyscy. Trwająca wojna jest błogosławieństwem dla polskich władz, to polityczne
złoto, o którym czytaliśmy w mailach Michała Dworczyka, o wiele cenniejsze niż
to, które pojawiło się wcześniej na granicy z Białorusią. Inną sprawą jest to,
że rząd PiS kompletnie nie radzi sobie w żadnej sprawie, także i w sprawie tej
wojny, ale to jest ewidentne tylko dla części społeczeństwa. Inni ogromnie się
podniecają bohaterskim pyskowaniem polskich przywódców strofujących i
pouczających inne kraje w sprawie nie tyle poparcia dla Ukrainy, tylko wyzywania
Rosji i jej prezydenta. Tyle tylko, że wyzwiskami nie wygrywa się wojny ani nie
doprowadza się do pokoju. Jakoś w retoryce polskiej od początku tej wojny nie
zauważyłem ani słowa o przyszłym pokoju – co najwyżej o zakończeniu wojny. A to
nie jest to samo.
Polska, jak sądzę, po obydwu stronach wewnętrznej politycznej barykady żywi
przekonanie, że Rosję da się zabić, oczywiście cudzymi rękami, Ukraińców i
Amerykanów przede wszystkim. Publicyści
dyskutują na temat tego, czy do zakończenia wojny wystarczy wyeliminować Putina,
może jakiś współczesny brat Piłsudskiego będzie zdolny rzucić bombę stronę
carskiego tronu, a potem wszystko już będzie cacy. Nie będzie. Rosja to nie jest
Putin, Rosja to jest 140 milionów ludzi, którzy myślą tak jak ich nauczyła
historia, którzy będą walczyć, dopóki ktoś im będzie wydawał taki rozkaz, a
takie rozkazy wydawać jest bardzo łatwo, jeżeli samemu nie ponosi się za nie
żadnej odpowiedzialności. Bo nie wierzę również w odpowiedzialność karną tych
osób, które wywołały i prowadzą tę wojnę. Naprawdę Putin czy ktokolwiek na
Kremlu to nie jest Slobo Miloszewić.
Rosja ma broń atomową i ciągle nas nią straszy. Pocieszamy się tym, że przecież
nie sam szalony Putin decyduje o wciśnięciu guzika, że zawsze w jego otoczeniu
będzie ktoś rozsądny, który nie potwierdzi rozkazu otwierającego silosy z
rakietami. Może. Oby. Ale można też wyobrazić sobie sytuację, że kiedy Rosja
zrozumie, iż nie będzie już mogła wygrać konwencjonalną bronią, będzie chciała
zmusić do kapitulacji Ukrainę, a wraz z nią cały Zachód kilkoma uderzeniami
taktycznej broni jądrowej, przy pomocy bomb o sile jednej – dwu kiloton
zrzuconych na Kijów, Odessę, Zaporoże, może Lwów. Zginie co najwyżej
kilkadziesiąt tysięcy osób, ani Rosji, ani nawet nam to nie zagrozi
biologicznie, ale skutek odniesie. Lekcja Hiroszimy i Nagasaki została dobrze
odrobiona. Jakkolwiek by nie było - i Ukraina, i Rosja, i USA, i Polska muszą
zrozumieć to, co na zachodzie Europy już zdaje się jest oczywiste - że jeżeli
nawet doprowadzi się do militarnego zwycięstwa jednej ze stron, oby była to
nasza strona - wojnę musi zakończyć
traktat pokojowy. Ten traktat trzeba będzie z kimś podpisać. Czy się to nam
podoba czy nie - tym kimś po tamtej stronie barykady będzie Rosja. No, chyba, że
jacyś wojskowi stratedzy mają kunsztowny plan zniszczenia Rosji bez wojny z
Rosją, co raczej trzeba włożyć między bajki. Sankcjami? Śmiechu warte. Sankcje
wcześniej wykończą nas, niż Rosję.
A nasze lokalne potyczki między Sochaczewem a Pacanowem także muszą się
zakończyć tak, by w następnych kadencjach dało się tu żyć. Czy i w jakich
okolicznościach będzie to możliwe – zastanowimy się za kilka tygodni.