Maciej Pinkwart
Mszczacz
3 marca 2022
Uczymy się geografii. Lwów, Kijów, Odessa – to wiedzieliśmy przedtem. Teraz
Mariupol, Charków, Sumy… Kolumny czołgów, spalone domy, gruzy blokowisk, setki
tysięcy uchodźców, przerażone dzieci w ramionach matek i nierozumiejące co się
dzieje dorosłe dzieci w mundurach rosyjskich żołnierzy, nowy bohater
współczesności – prezydent Ukrainy… Ta wojna się nie skończy na zajęciu Kijowa,
ani na obsadzeniu stanowisk rządowych przez klony Łukaszenki – podobno Rosja
chce zrobić nowym prezydentem Ukrainy Wiktora Janukowycza, usuniętego przez
Majdan. Wojna trwa… Ale, jak pisała Wisława Szymborska, po każdej wojnie ktoś
musi posprzątać… Warto myśleć o tym także i teraz, kiedy lecą rakiety i
spadają bomby na kraj sąsiada, wobec którego zawsze stosowaliśmy rzymską zasadę
odi et amo, nienawidzę i kocham. Wojna trwa… Niezależnie od tego,
jak świat przyjmie jej skutki, już nic nie będzie takie, jak przedtem.
Prawie nic: władze w Polsce znów spadną na cztery łapy i będą korzystać z tego
„politycznego złota”, jakim nieszczęście sąsiadów stało się dla PiS-u. Kto dziś,
wobec sytuacji, w której Hannibal staje przed drzwiami, będzie pamiętał o jakimś
Pegazusie, Banasiu i jego kontrolach, prawie oświatowym, Polskim Nieładzie
Podatkowym, czy nawet „zanikającej” pandemii, która wciąż zgarnia kilkaset ofiar
dziennie, wobec której już dawno rząd wywiesił białą flagę, którą każe nam
uważać za symbol zwycięstwa. Innym symbolem zwycięstwa jest mur na granicy z
Białorusią, który oczywiście nie powstrzyma skutecznie ani uchodźców (o
pięciometrową drabinę naprawdę nie jest trudno!), ani – nie daj Boże! – wrogich
czołgów. Ale za to ma kosztować 1,6 miliarda złotych, czyli wielokrotnie więcej,
niż broń i amunicja, którą rozmaite państwa dostarczają Ukrainie. Może tylko
wstrzymanie dopływu pieniędzy od Unii Europejskiej, spowodowane postępowaniem
Zbigniewa Ziobry i jego komilitonów - a prawdę powiedziawszy, całej formacji
rządzącej – będzie wciąż ważne, bo można to będzie interpretować jako przeszkodę
w udzielaniu pomocy ukraińskim uchodźcom. We wtorek minister sprawiedliwości
nakazał, żeby jego prokuratorzy rozpoczęli śledztwo przeciwko Rosji, oskarżając
ją o rozpoczęcie wojny. Ciekawe, co ustalą i w jaki sposób? Oglądając
„Wiadomości” TVP? Zauważyliście, że ostatnio szef Solidarnej Polski osobiście
jakoś przestał eksponować swoje rumieńce na konferencjach prasowych? Wicepremier
od spraw bezpieczeństwa raczej też się nie wypowiada. Może tradycyjnie dba tylko
o własne bezpieczeństwo, więc siedzi w szafie i udaje, że go nie ma?
Uważa się, że minister Ziobro cierpi na elephantiasis własnego ego, ale
to nieprawda: on cierpi na atrofię godności. I trudno mu się nawet dziwić,
znając przebieg jego kariery zawodowej i politycznej. Wszyscy pamiętamy jak się
zachowywał po wyrzuceniu go z PiS, wszyscy widzieli drżące ręce i słyszeli
łamiący się głos Ziobry w czasie, gdy się kajał przez prezesem, nawołując do
jedności prawicy. I on wie, że my to wiemy, więc musi być twardzielem,
zwłaszcza, że w gruncie rzeczy wie też, że my wiemy, iż słowo miękiszon,
którym obrażał premiera, pochodzi z jego własnych doświadczeń.
Został urzędnikiem, bo choć ukończył wydział prawa i aplikację prokuratorską,
pracy w zawodzie nie podjął. Znielubił swój rodzinny Kraków, kiedy w 2002
przegrał wybory na prezydenta tego miasta, nie wchodząc nawet do drugiej tury.
Zabłysnął jako gwiazda w sejmowej komisji śledczej do sprawy tzw. afery Rywina,
ale i tak zapamiętano z tej komisji słowa premiera Leszka Millera: Pan jest
zerem, panie Ziobro. Żadna z wymienionych w końcowym raporcie Ziobry osób z
rządu nie została ani skazana przez sąd, ani nawet postawiona w stan oskarżenia.
Ziobro niebawem został ministrem sprawiedliwości, a niedługo potem po operacji
kardiologicznej zmarł jego ojciec. Minister oskarżył lekarzy o zbrodnię, ale
sądy wszystkich instancji odrzuciły jego oskarżenia, przegrał też w procesach
cywilnych. Wszyscy pamiętamy rzucane przezeń oskarżenia pod adresem szefa
kardiochirurgii szpitala MSWiA, ze słynnym zdaniem nikt już przez tego pana
życia pozbawiony nie będzie. Niedługo potem Kaczyński zdecydował o
odsunięciu Ziobry na drugi plan i skierował go do parlamentu europejskiego,
pogardliwie wyrażając się o jego umiejętnościach językowych. Przyganiał kocioł
garnkowi: błyskotliwym lingwistą Kaczyński też nie jest, nawet z polskim miewa
kłopoty… Ale trafił w czuły punkt związany z prowincjonalnością Ziobry, bo ten
zaczął się trochę prezesowi odgryzać, a w Brukseli ani języków się nie nauczył,
ani kariery nie zrobił, co zostawiło w jego umyśle kolejny negatywny ślad: dawne
miejsce pracy stanie się odtąd celem jego ataków.
Wkrótce potem Kaczyński miał go dość: w 2011 roku wywalił go z PiS-u, razem
m.in. z Jackiem Kurskim i Tadeuszem Cymańskim. Wszyscy ci wyrzuceni
muszkieterowie Kaczyńskiego stali się jego wrogami i zaczęli obsypywać go
inwektywami i złośliwościami. Założyli też własną partyjkę o nazwie Solidarna
Polska, która w kraju miała i ma śladowe poparcie, ale pozwoliła im trwać w
Sejmie jako klub parlamentarny ze stosowną dotacją budżetową. W 2014 roku
Solidarna Polska wystawiła kandydaturę Zbigniewa Ziobry w wyborach do
Europarlamentu, ale tym razem sromotnie przegrał. W międzyczasie się ożenił,
zapewne biorąc do serca publicznie wypowiedziane słowa przyjaciela, Jacka
Kurskiego, że w jego wieku na prawicy nie wypada być kawalerem: To udało się
tylko jednemu człowiekowi, ale on się nazywa Jarosław Kaczyński. Limit kawalerów
w wielkiej polityce już jest wyczerpany.
Tuż przed kolejnymi wyborami Ziobro i jego koledzy dali się kupić za miejsca na
listach i obietnice wysokich stanowisk i wrócili do stajni, zachowując pozory
niezależności w postaci kanapowej partii sojuszniczej. W kolejnych wyborach, w
2019 roku niepozorne dotąd przystawki Ziobry i Gowina dysponując w sumie
przeszło trzydziestoma głosami w Sejmie niespodziewanie stały się znaczącym
elementem polityki. Ziobro coraz mocniej przykręcał śrubę w wymiarze
sprawiedliwości – ale represjonowanie samodzielnych sędziów i prokuratorów nie
zmieniło sytuacji, w której sądy w swej masie działały według sumienia sędziów,
a nie pod dyktando ministra. Unia Europejska punkt po punkcie wykazywała
niekompetencję i bezprawność działania polskich władz.
Minister sprawiedliwości motywowany jest swoimi kompleksami: prawnik, ale bez
praktyki prawniczej, skrzywdzony przez lekarzy, którzy nie uratowali jego ojca,
upokorzony wielokrotnie przez Kaczyńskiego - także prawnika bez praktyki
prawniczej, z doświadczeniem bibliotekarza Uniwersytetu Warszawskiego -
korytarzowy salonów brukselskich, silny tylko w kupie, w jednym podobny do
ukochanego i zarazem znienawidzonego wodza: główną motywacją ich działania są
ich kompleksy. Frustracja rodzi agresję, agresja napędzana jest pragnieniem
zemsty.
Ziobro doprowadził do tego, że całe kierownictwo resortu sprawiedliwości stało
się monolitem partyjnym, otoczył się sforą wiceministrów i pozwalał im wygłaszać
największe androny pod warunkiem, że między bzdurami będzie uwielbienie dla jego
osoby i wskazanie, jak bardzo jest on niezbędny dla rządów prawicy, która jest,
owszem, zjednoczona, ale tylko w jednym: w strachu przed utratą władzy. Veto
albo śmierć – powtarzali ziobryści przed podjęciem decyzji w sprawie
Krajowego Planu Odbudowy, finansowanego przez Unię pod warunkiem przestrzegania
unijnego prawa przez Polskę, powtarza to dziś psychopatycznie były wiceminister
od Ziobry, zdymisjonowany przez Morawieckiego – w zasadzie nie wiadomo za co, bo
nie za sprzeciw wobec rządu i nie za niekompetencje czy zwykłą głupotę, jako że
te czynniki o niczym w obecnym rządzie nie decydują. Może dlatego, że wyborcy
PiS-u zaczęli Januszem Kowalskim straszyć swoje wnuki? Tyle, że dziś to veto
albo śmierć należy rozumieć jako: władza albo śmierć. Pozbawiony
władzy Ziobro nigdy już do polityki nie wróci, bo ani on, ani tym bardziej jego
wiceministrowie merytorycznie nie znaczą nic. Przywołując zarówno prawa
matematyki, jak i definicję Millera – mnożenie przez zero daje zero.
Obserwowane ostatnio przykładanie szefowi gabinetu przez ministra
sprawiedliwości nie jest dowodem ani pluralizmu, ani odwagi, tylko polityki:
Morawiecki będzie się ludziom kojarzył jako twarz porażki Polskiego Ładu i co
chwilę przegrywanych sporów z Unią Europejską, co dla wyborców PiS-u oznacza
tylko to, że ta cała zakichana Unia nie da nam przez Morawieckiego naszych
pieniędzy, które się należą nie tyle Polsce, ale rozmaitym Januszom i rozmaitym
Kowalskim na Podkarpaciu, na Podhalu, w Białej Podlaskiej czy gdziekolwiek
indziej. Niedługo się dowiemy, że przez Tuska, czyli Unię, czyli Morawieckiego
zagrożone jest święte pińcet plus, czternasta emerytura czy górnicze
dodatki do dodatków do wydobycia ruskiego węgla z polskich hałd. Ba, ostatnio
usłyszeliśmy, że agresja Putina na Ukrainę jest efektem polityki Unii, czyli,
tradycyjnie, winą Tuska. No i Morawiecki w Sejmie ma jeden głos, a ludzie Ziobry
– kilkanaście. Kaczyński umie liczyć i dlatego Ziobry jeszcze nie wyrzucił z
rządu.
Kaczyńskiego Ziobro wciąż się boi, choć trochę zhardział, może dzięki Pegazusowi,
a może dzięki odnalezionym hakom w dokumentach z wcześniejszych lat, może też po
prostu dzięki obopólnej determinacji zawartej w haśle władza albo śmierć,
a dokładniej: bezkarność albo pokazowy proces. Ale wciąż minister ani
jego jaczejka nie stanie przeciwko prezesowi twarzą w twarz, bo żeby stanąć
twarzą w twarz, trzeba by mieć twarz. Na razie przywalając premierowi czy
prezydentowi Ziobro postępuje zgodnie z zasadą podhalańskich tchórzliwych
podskakiwaczy: nie mówiem do tobie, ino do twojej copki.
Może to niestosowne, że wobec tak groźnej sytuacji, kiedy niedaleko od nas giną
niewinni ludzie, setki czołgów rozjeżdżają Ukrainę i znikają na naszych oczach
zwyczajne miasta i wsie – piszę o kimś tak błahym, czyje nazwisko za kilka lat
zniknie z czołówek gazet i z naszej pamięci. Ale każdy dyktator, nawet ten na
Kremlu, najpierw był fajnym dzieckiem, potem dobrze zapowiadającym się
młodzieńcem, później rodzącym nadzieje politykiem, a potem wstąpiły weń demony
frustracji i agresji. Warto dbać o taki mechanizm, który w odpowiednim czasie
uniemożliwi im przejmowanie całości władzy. Ten mechanizm nazywa się demokracja.
I trzeba pamiętać: po każdej wojnie ktoś musi posprzątać. Dobrze by było,
żebyśmy zdołali posprzątać, zanim wojna zapuka do naszych drzwi.