Maciej Pinkwart

Mocarz jądrowy

 

7 kwietnia 2022

Tutaj wersja video na YT

 

Prezes PiS nie po raz pierwszy upomniał się o to, by rządzona przez niego Polska otrzymała dostęp do broni jądrowej. Nie sprecyzował, kto miałby mu taki prezent dostarczyć – może obiecała mu to Marine Le Pen, jeśli wygra wybory, może Viktor Orban negocjował to z Putinem, może PiS gdzieś w szatni próbował to załatwić z towarzyszem Kimem w Phenianie… Jarosław Kaczyński raczej nie może liczyć na atomówki z Ameryki, zwłaszcza po tym, jak nie zaszczycił swoją obecnością spotkania z prezydentem Bidenem na Zamku Królewskim w Warszawie, obrażony o to, że administracja USA nie pospieszyła z poparciem dla jego kijowskiego pomysłu wprowadzenia na Ukrainę sił pokojowych, utrwalających wojnę u naszych wschodnich sąsiadów. Podobno czekał wówczas na wyniki testu kowidowego, może się faktycznie źle poczuł wśród wielkich tego świata, a może był, tylko go nie było widać.

Powierzanie dyspozycji guzika atomowego osobie, która nie umie założyć na głowę słuchawek translatora, zegarka i telefonu używa odwrotnie niż reszta ludzi, a dobranie dwóch butów od pary niekiedy sprawia mu nieprzezwyciężoną trudność - jest pomysłem rodem z kiepskiego horroru. Nikt rozsądnie myślący nie dałby Jarosławowi Kaczyńskiemu do ręki nawet zapalarki do gazu. Ale kum spod Krosna, słysząc o atomowych aspiracjach Wodza, kiwa z aprobatą głową, mówi: no jasne, tylko atomówką możemy ich pogonić - po czym idzie do szopy przekuwać kosę na sztorc.

Narracja obecnych władz Polski przechodzi na coraz wyższe rejestry patriotyczne, co w zasadzie sprowadza się do retoryki antyrosyjskiej i, rytualnie, antyniemieckiej. Zapewne też do retoryki się ograniczy, choć być może spowoduje to, że nasi górnicy poczują się dowartościowani i zaczną wydobywać więcej kiepskiego i droższego węgla, a ich lobbyści w rządzie przestaną sabotować energetykę wiatrową, solarną i atomową, choć efekty tych działań odczujemy dopiero za parę lat – a Rosjanie zakręcą nam kurek za parę dni, czy tygodni. W dziedzinie czynów zapewne rząd zablokuje możliwości zarobkowania rosyjskim firmom – z wyjątkiem tych, z którymi współpracuje Orlen, a hiperpatrioci Roberta Bąkiewicza rozpoczną bezpardonową walkę z pomnikami i grobami rosyjskimi i z sukcesem ją wygrają. Niewykluczone, że Radosław Sikorski powróci do pomysłu zburzenia Pałacu Kultury, a co bardziej zdeterminowani patrioci zrezygnują z picia Stolicznej.

Ale za parę lat, jeśli PiS wygra trzecią kadencję (a co ma nie wygrać, jeśli większość społeczeństwa już niebawem da się przekonać, tak jak Węgrzy, że tylko aktualna władza zapewni nam bezpieczeństwo, a może i dostatek – w końcu mamy już największą w Unii Europejskiej inflację) - od strony Lwowa i Wilna wkroczą na Rosję niezwyciężone siły terytorialsów imienia Antoniego M., zdobędą Smoleńsk, przywiozą na Żoliborz Święty Wrak, postawią na lotnisku pomnik wielkością przewyższający Świebodzin, po czym bez najmniejszych kłopotów przyłączą do naszego przedmurza Kreml, Kamczatkę i Gazprom. W wolnej chwili pomogą Ukrainie zaorać kilka pól i odbudować teatr w Mariupolu, do czego minister Piotr Gliński bezprzetargowo powoła brygadę z Pcimia.

No, przyznajcie się, czy obecna polska solidarność z Ukraińcami jest spowodowana bezinteresownym współczuciem dla ludzi, którzy walczą z brutalnymi bandytami lub uciekają od wojny, która ich zabija i niszczy ich dobytek, czy naszą nienawiścią do Rosji? Czy nie myśleliście nigdy, że gdyby się Zachód zebrał w kupie i przy*lił ruskim odpowiednią ilością kiloton, to zapanowałby wieczny pokój i ogólna szczęśliwość na świecie? Przy wzmożonej nienawiści do Rosjan może uda się nie tylko wyrugować z naszych filharmonii Czajkowskiego, z naszych teatrów Gogola, z naszych bibliotek Dostojewskiego, a z naszych umysłów przeświadczenie, że w Smoleńsku doszło do tragicznego wypadku, wskutek czego uwierzymy w to, co każe nam wierzyć kilku szaleńców: że to Putin zrobił mgłę, upił kontrolerów, nie wyszkolił pilotów i nie pozwolił na kurację psychiatryczną swoich przyjaciół w polskich władzach. Niewykluczone, że prezesowi i jego akolitom uda się przekonać Polaków do tego, że przy pomocy paru czołgów Abrams i wojsk obrony terytorialnej z KBK-sami wybijemy nienawidzących nas i znienawidzonych przez nas ruskich i zostaniemy atomowym mocarstwem. Tych ruskich jest sporo, jakieś 144 miliony, prawie czterech na jednego Polaka, no ale my mamy za sobą jeśli nie NATO i UE, to przynajmniej Pana Boga i niezwyciężonego wodza. Co prawda, było już kiedyś paru niezwyciężonych wodzów, ciekawa rzecz, że przeważnie mikrego wzrostu, jeden nawet kazał wygrawerować na klamrach pasów wojskowych kategoryczne stwierdzenie, że Bóg jest z nimi, i niewiele to dało. Więc trzeba jednak zastanowić się, czy podejmować choćby w marzeniach myśli o wygumkowaniu z map świata kraju o największym na tym świecie obszarze, który w dodatku graniczy i nawet pozostaje w przyjaźni z krajem o największej na świecie liczbie ludności, gospodarce i ambicjach – czy ograniczyć się może do utworzenia batalionu wyborowych aktorów, którzy na granicy z Kaliningradem oraz, na wszelki wypadek, na płocie polsko-białoruskim przez gigantofony będą całodobowo wykrzykiwać słynną frazę z Wyspy Węży. Można jednak wątpić, czy dzięki tym działaniom kremlowscy kretyni, marzący o mocarstwie euroazjatyckim od Lizbony po Władywostok udadzą się czym prędzej do najbliższej psychuszki.

Unicestwić Rosję można, i owszem – ale jedynie razem z unicestwieniem całego świata. Całego: w tej ewentualnej wojnie nie będzie uchodźców, bo nie będzie dokąd uciekać -promieniowanie dotrze wszędzie. Dogadywanie się z Rosją też niewiele da, dopóki trwale nie zmieni się jej system rządzenia i co ważniejsze – myślenia. Można ją tylko solidarnie izolować, obkładać sankcjami i pozbawiać dochodów. Ale musimy być świadomi, że zaboli to także nas, a pozytywne skutki, poza zmuszeniem do problematycznego pokoju Rosji z Ukrainą, przyjdą nie w obecnym pokoleniu. Zerwanie stosunków gospodarczych z największym w naszej okolicy dostarczycielem energii być może nie spowoduje, że porośniemy gęstym futrem, ale pewno będziemy więcej wydawać na paliwo, a mniej na alkohol. Nie dajmy się oszukiwać tym, że wyższe ceny ropy i węgla zmuszą nas do przesiadania się w auta elektryczne. Akumulatory trzeba ładować, a prąd do tego ładowania bierze się z elektrowni. Elektrownie polskie zasilane są węglem kamiennym i brunatnym, olejem opałowym oraz gazem ziemnym i koksowniczym. Auta elektryczne zatem zasilane są pośrednio po staremu.

Atomowe jądra Kaczyńskiego i jego ambicje wojenne u normalnych ludzi wywołują śmiech, ale i zażenowanie, jak idiotyczne żarty w złym guście z czyjejś niepełnosprawności. Gdzieś tam, z tyłu głowy czai się jednak strach. Może o to chodzi gremlinowi z Nowogrodzkiej. Tylko, że nie boją się Moskale, a Polacy. Potrząsanie szabelką przez polskie władze z pewnością na Kremlu nie jest traktowane poważnie. Jasne, że rosyjski system myślenia widzi wroga w każdym, kto nie mówi, że Rosję kocha, ale rosyjski pragmatyzm polityczny akceptował dotychczas antyrosyjską retorykę pod warunkiem, że agenci wpływu spowodują, iż przykryje ona realną działalność antydemokratyczną i tę, skierowaną na podważanie znaczenia Unii Europejskiej i rozbicie sojuszu atlantyckiego. I w tym kontekście trzeba patrzeć na działania wielu polityków na świecie, którzy potępiają Rosję, ale – symetrycznie – potępiają Amerykę, NATO i Unię, a szczególnie Niemcy. W Polsce także daleko nie trzeba ich szukać.

Specyfiką polskiej polityki zagranicznej jest z jednej strony próba powrotu do koncepcji widzącej w Polsce Mesjasza narodów, atakowanego przez wszystkich i otoczonego przez wrogów, a z drugiej – interpretowanie całości wydarzeń wyłącznie w kontekście spraw wewnętrznych. A konkretniej – w kontekście utrzymania możliwie jak największej władzy przez Jarosława Kaczyńskiego. To, mimo wsparcia kumów spod Krosna, odkryć towarzysko-gastronomicznych, miłośników garmażerii sałatkowej oraz profesora Ryszarda Legutki staje się coraz trudniejsze. Symbolem tej trudności jest fakt, iż utrzymanie władzy Kaczyńskiego wymaga niezauważania, że jedna z partii sojuszniczych, mająca śladowe poparcie społeczne, trzyma w ręku większą część polskiej polityki, w tym zagranicznej i spokojnie lekceważy działania rządu, którego jest częścią składową, zaś w Sejmie prezes PiS-u musi negocjować swoje postępowanie z jednym piosenkarzem i kilkoma nic nie znaczącymi politycznie posłami. Mówiąc brutalnie – życie polityczne, o którego przebiegu decydują dwaj bezpłciowi faceci, usiłujący nawzajem złapać się za imponderabilia, nie stwarza nam jakichś ciekawszych perspektyw.

Wyciąganie ręki po broń jądrową jest rozpaczliwą próbą poszukiwania protezy pewnego organu, symbolizującego męską determinację. Niektórzy marzą o tym, by widząc ich z tymi jądrami bombowymi, naród polski mówił z zachwytem o nich to samo, co Rosjanie o półgołym Putinie na koniu: ten facet to ma jaja! Jednak poszukiwanie tego organu u mężczyzny, który chce być współczesną Emilią Plater może przynieść pewne rozczarowanie.

Poprzednie felietony