Maciej Pinkwart
1 grudnia 2022
Komunikacja
Od człowieka do człowieka jest czasami dalej niż z kontynentu na kontynent. A
znam (z widzenia i słyszenia) takiego człowieka, wobec którego dzielącą nas
odległość trzeba liczyć w latach świetlnych. Choć wobec niego trzeba by raczej
użyć pojęcia lata ciemności. A jednak są ludzie, którzy mają do niego
bliżej niż do ojca, matki, sąsiada, a nawet szwagra. Jest ich, zdaje się, ponad
osiem milionów. W tym osobliwym przypadku warto zauważyć, że są i tacy ludzie,
którzy z człowiekiem tym połączeni są przez Bluetooth i gdy tylko pozwolą sobie
na jakąkolwiek samodzielność myślenia, a co gorsza – wypowiedzi, człowiek ów
włącza mechanizm sterujący i ludzie ci, nie bacząc na opłakane i żałosne skutki,
dokonują zwrotu przez sztag i wypowiadają androny zgodnie z tym, co owa
komunikacja interpersonalna im każe. Pokazała to sprawa niemieckich Patriotów,
które nam oferowano, ale przecież Jarosław Kaczyński dobrze wiedział od mamusi,
jak skończyła się poprzednia obecność niemieckich patriotów w Polsce. Więc
zwrot. My, na skutek owego zwrotu tracimy zawartość żołądka, ale osoby te tracą
twarz. Tak, wiem, żeby stracić twarz, trzeba by mieć twarz, więc w zasadzie w
tym przypadku żadna zmiana nie zachodzi. Ale i minister obrony, i rzecznik
rządu, i premier RP kiedyś wracają do domu, stają przed rodziną, a co najgorsze
– wchodzą do łazienki, gdzie jest lustro…
Kłopoty komunikacyjne mamy niestety też w dziedzinie, przez wielu uważanej za
najważniejszą: w miłości i sprawach rodzinnych. Nie dość na tym, że najwięcej o
kwestiach rodzinnych mówią: notoryczny stary kawaler, osoby duchowne,
teoretycznie bezżenne i bezmężne oraz Rodzina Radia Maryja, to jeszcze kochać
się co prawda możemy zgodnie z prawem z osobą, która tylko co ukończyła 15 lat,
ale ta sama osoba może pójść do kina na film ze scenami miłosnymi dopiero, gdy
skończy lat osiemnaście. W dodatku pigułkę „godzina przed” możemy dostać w
aptece bez recepty, a pigułki „dzień po” – nie możemy. Środków antykoncepcyjnych
aptekarz może nam nie sprzedać powołując się na klauzulę sumienia, ale morfinę
sprzedać nam musi, bez względu na sumienie.
Na Podhalu zagadnienia komunikacji są takie jak tutejsza pogoda: intensywnie
uporczywe. Nie dość na tym, że dogadywanie się z kimkolwiek na jakikolwiek temat
wymaga tytanicznego, żeby nie powiedzieć – syzyfowego wysiłku, to jeszcze w
dodatku doświadczamy tu na raz dwóch kataklizmów inwestycyjnych: rozbudowy
zakopianki na trasie Rdzawka – Nowy Targ oraz remontu linii kolejowej do
Zakopanego. Inna rzecz, że jazda tym odcinkiem zakopianki podnosi u kierowców
poziom adrenaliny, bo nigdy nie wiadomo co czeka nas za najbliższym zakrętem i
za kolejną górą, więc o rutynie i jeżdżeniu na pamięć nie ma mowy: od 1961 roku
wciąż budują nam tę drogę i końca temu nie ma. I nie będzie, bo jeśli nawet za
naszego życia drogowa nowoczesność dotrze do nowotarskiej dzielnicy Niwa, a
ślimakowe rozjazdy i obwodnice otoczą miasto jak pajęczyna muchę, to koniec
końców utkniemy w Szaflarach, jako że samorządy kolejnych gmin nie wyraziły
zgody na poprowadzenie przez ich tereny nowoczesnej drogi, bo mieszkańcom
płoszyłyby się owce i dzieci, krowy przestałyby wytwarzać oscypki, samochody
pomykałyby chyżo i nie zatrzymywałyby się przed straganami, a może nawet droga
szybkiego ruchu spowodowałaby omijanie dalekim łukiem kościołów i urzędów
gminnych, co byłoby nie do przyjęcia. Dla Skalnego Podhala ideałem
komunikacyjnym nadal pozostaje fasiąg oraz herold z bębnem, który obwieszczałby
mieszkańcom zarządzenia wójta i sołtysów. Rustykalność podhalańskiej oferty
podkreślają władze Zakopanego, budując kolejne ronda, sytuowane na kluczowych
skrzyżowaniach ulic w postaci gigantycznych krowich placków z kolorowej kostki
brukowej.
Polska nowoczesność, która wyposażyła nas w elektroniczne poczty, nie wyposażyła
nas jednak w podstawowe zasady współpracy międzyludzkiej, które skłaniałyby
urzędników do odpowiadania na e-maile, a choćby do ich czytania. Napisałem
kiedyś do burmistrza Nowego Targu z sugestią, by wzdłuż ścieżki spacerowej na
Polanie Szaflarskiej ustawić kilka ławek, jakie ułatwiłyby korzystanie z niej
rozmaitym połamańcom i suwakom, których tu nie brakuje. Oczywiście
pisałem w trosce o własną wygodę. Ławek, rzecz jasna, nie ma do dziś, a
burmistrz, który ma dwoje zastępców i całą armię urzędników, nie pofatygował
się, żeby mi choć napisać, że na pomysł mój nie ma pieniędzy, że jest on zły i
nieuzasadniony, lub choćby żebym się pocałował w tę część ciała, która zazwyczaj
ma największy kontakt z ławką. A jeśli do Nowego Targu zawita poseł Przemysław
Czarnecki i będzie chciał wypocząć po spożyciu? O tym, że na pisma, związane z
poszukiwaniem dokumentów, weryfikacją faktów, wykazywaniem błędów w informacjach
urzędowych itp. nie odpowiadają żadne urzędy, parafie, redakcje czy posłowie z
mojego okręgu – ani pisać nie warto.
Dziwne, że ci, którzy jakoby zabiegają o mój głos w nadchodzących wyborach – aż
tak usilnie starają się mi wykazać, że mają mnie w nosie, albo – że i oni, i
wszystkie ich kancelarie – są tak nadzwyczajnie zapracowani, że na zwykłe
ludzkie sprawy i kontakty zwyczajnie nie mają czasu, ochoty czy siły. I
wybraliśmy ich po to, żeby sobie rządzili po swojemu, a nie po naszemu…
Do ludzi, którzy nie wiedzą, do czego służy klawiatura, poza Konkursem
Chopinowskim, a w kwestii myszki konsultują się tylko z własnym kotem,
oczywiście nie pisuję. Chyba zresztą nikt tego nie robi, bo trzeba by owe listy
najpierw im drukować, tak jak posty w internecie. Nawet pytania na
parteitagach trzeba im dawać na piśmie. A żal mi bardzo Puszczy
Białowieskiej i innych lasów państwowych, z których drzewa idą na przemiał po
to, żeby drukarka w sekretariacie na Nowogrodzkiej mogła wykonać swój dzienny
urobek.
Interesującym przykładem dobrze funkcjonującej komunikacji są trwające od
pewnego czasu manifestacje uwielbienia dla obecnego właściciela Polski podczas
wojewódzkich i powiatowych objazdowych pokazów Jarosława Kaczyńskiego. Za mojej
młodości najważniejszymi wydarzeniami objazdowymi były prezentacje wypchanego
wieloryba Goliatha – imponującego, choć brzydko pachnącego, występy kobiety-gumy
i kobiety z brodą (wtedy to jeszcze szokowało) w cyrku, który czasem rozbijał
namioty w Warszawie i – zachowując wszelkie proporcje – objazdowa prezentacja
pustych ram obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, nawiedzających poszczególne
parafie za Gomułki, który zabronił pielgrzymki prawdziwego obrazu z Jasnej Góry.
Oddawaliśmy więc cześć symbolowi symbolu.
Obecne obwożenie prezesa PiS-u po kraju i związane z tym spektakle Grand
Guignolu skrzyżowanego z komedią dell’arte jest zaspokojeniem nieokiełznanej
potrzeby entuzjastycznej aprobaty jego nie tyle działań, ile osoby ze strony
starannie wyselekcjonowanego społeczeństwa. W zasadzie można przyjąć, że ci
którzy przyjeżdżają na spotkania z Kaczyńskim, już doskonale wiedzą, co prezes
powie i jak należy na to reagować: oklaski i heheszki wystąpią w tych
samych miejscach prelekcji w Gliwicach, co w Katowicach, Ełku czy Jaśle. Prosto,
bezkonfliktowo, spokojnie. Jak podczas pokazów zdechłego wieloryba, czy
kobiety-gumy. To zapewne dla Jarosława Kaczyńskiego doskonała terapia po
codziennych poddywanowych utarczkach buldogów tzw. Zjednoczonej Prawicy, której
problemy komunikacyjne wydają się nierozwiązywalne. Zresztą, tak samo jak
jakiekolwiek problemy.
Nie jest to, jak się wydaje, żadna specyfika tego akurat obozu politycznego.
Doskonałym przykładem owej antykomunikacji jest sytuacja w dwóch przeciwstawnych
ideowo organizacjach: Konfederacji i Lewicy, gdzie już nawet obciążanie sobie
pamięci nazwiskami, nie mówiąc już o różniczkowaniu programów, wydaje się
działaniem kompletnie jałowym. W skali nieco większej – komunikacja między
liderami tzw. opozycji demokratycznej wydaje się podobną utopią, jak dzieła
Platona, Morusa i Huxleya. Oczywiście, jak wielu ludzi, nie widzę rozsądnej
alternatywy dla wspólnej opozycyjnej listy wyborczej, która absolutnie nie
będzie niwelować ideowych różnic w niektórych sprawach programowych, ale
demokracja właśnie na tym polega, żeby owe różnice nas nie dzieliły, tylko
stanowiły podstawę do dogadywania się w sprawie kompromisu. Ale moja optyka i
optyka Szymona Hołowni czy Władysława Kosiniaka-Kamysza to zdaje się zupełnie
inne okulary. Chcę wierzyć, że te swary głupie to tylko kamuflaż dla
PiS-u, że nie skończą się one jak na straganie w dzień targowy, a w
stosownym czasie (oby nie za późno – przykład węgierski pokazuje, że
zjednoczenie w ostatniej chwili nie przyciągnie wyborców, już wcześniej
kupionych przez partię władzy) panowie się objawią jako wspólna wyborcza
formacja, chcąca wygrać prawa do naprawy Polski, a nie tylko jak najwięcej
publicznej kaski na pensje dla siebie i dotacje dla partii, która będzie
co prawda w opozycji, ale dzięki temu nie będzie za nic ponosić
odpowiedzialności, a konfitury i tak będą dostępne. A my płakać będziemy, bo ani
wtedy, ani potem nie będziemy mieli na kogo głosować. Zaś Polskę wrzucimy do
urny.
Ale są i pozytywy komunikacyjne. Oto po kilku miesiącach intensywnej destrukcji
linii kolejowej do Zakopanego, ekipy remontowe przystąpiły do układania torów, a
w Szaflarach nawet pojawił się pierwszy pociąg z materiałami budowlanymi,
wożonymi dotąd po kolejowym nasypie przez ciężarówki. Za trzy tygodnie do
Zakopanego mają znów dojechać pociągi z turystami. Miłośnicy stolicy Tatr mogą
odetchnąć: na Sylwestra Marzeń będzie można dotrzeć pociągiem, w którym nikt nie
będzie kazał dmuchać w alkomat. Maryli Rodowicz chyba nie będzie, ale brak ten
wynagrodzą nam artyści od oczu zielonych, polewania się szampanem oraz
podglądania Bernadetki. Ma być też podobno jeden śpiewający zakopiańczyk. Może
nawet pojawi się incognito Jacek Kurski, odstawiony na boczny tor po ukazaniu
się książki o jego rodzinie, napisanej przez jego starszego brata Jarosława.
Więc na razie cieszmy się i liczmy na to, że świat potrwa jeszcze te trzy
tygodnie. Może nawet cztery.
A kolej do Zakopanego po remoncie i modernizacji będzie miała nadal tylko jeden
tor. I pociągi w dalszym ciągu nie będą dojeżdżać do celu, tylko zakończą podróż
na peryferyjnej Spyrkówce. Ale po sezonie zimowym modernizacja będzie
kontynuowana. I jak dobrze pójdzie, przed kolejnym Sylwestrem Marzeń pociągi
znów ruszą. No, chyba, że sylwestra nie będzie, bo nowa ekipa rządząca telewizją
nie dogada się ze starą ekipą rządzącą Zakopanem, której właśnie przedłużono
kadencję.
Będzie jakaś nowa ekipa rządząca? Tylko wtedy, jak zadziała system komunikacji i
opozycyjni kolejarze zdołają uzgodnić i skład pociągu, i stanowiska maszynistów,
i nawet zasady działania ekip sprzątających. W przeciwnym wypadku dalej będzie
kilka pojedynczych linii kolejowych i dróżnik Victor D’Hondt skieruje polski
pociąg na dotychczasowy tor, który już ostatecznie wyprowadzi nas w pole minowe.