Maciej Pinkwart
Jesteśmy wielcy!
Tutaj wersja video na
YT
4 czerwca 2022
Tia… Mamy to! Iga wygrała turniej, wygraliśmy turniej. Iga pokonała Amerykankę,
AMERYKANKĘ! A przedtem Rosjankę. ROSJANKĘ! A przedtem Arabkę. ARABKĘ. Nie mówiąc
już o Białorusince. BIAŁORUSINCE. Iga jest najlepsza na świecie. Jesteśmy
najlepsi na świecie. Janusz Kowalski jest najlepszy na świecie, Ryszard
Terlecki, Marek Suski, Grzegorz Braun są najlepsi na świecie. Iga zdobyła
wielkie pieniądze, mamy więc wielkie pieniądze. Nie musiała się prosić, być
miękiszonem i żebrać, tylko dostała te pieniądze. Tak jak prezes Banku, jak
ministrowie odpowiedzialni za Polski Ład, jak emeryt z Nowogrodzkiej. Należało
się to jej i już. Tak jak im. Znaczy – tak jak nam.
Ich bin ein Berliner, mówił
kiedyś prezydent Kennedy pod Murem. Je suis Iga Sviatek, powie teraz
prezydent Macron. Prezes Kaczyński tego nie powie, bo nie zna francuskiego, a
tenis kojarzy mu się z portem, honi soit qui mal y pense, przepraszam za
wyrażenie w języku staronormańskim, odnoszące się do podwiązek, których nikt już
nie nosi, nawet prezes, zresztą pewno mu się toby mogło skojarzyć z ojkofobią,
albo elementem animalnym, albo z kotem.
Iga jest wielka, jesteśmy wielcy. Tylko Iga swoją wielkość zawdzięcza samej
sobie, swojemu talentowi, odporności, kondycji, pracy i strategii. Więc raczej
nie uda się nam pójść w jej ślady, możemy tylko grzać się w jej blasku i
pocieszać się tym, że jesteśmy tylko beznadziejnymi nieudacznikami w
prowincjonalnym kraiku, kiepsko rządzonym przez pyszałkowatych nieudaczników
(sorry za oksymoron), którym od czasu do czasu zdarza się ktoś taki jak Iga, jak
Lewandowski, jak Kowalczyk, Stoch czy Małysz. Żeby poprzestać na sportowcach.
Jakby Iga mogła jeszcze grać w męski futbol, biegać i skakać na nartach, może
też boksować, pływać, strzelać, budować promy, konstruować elektryczne
samochody, prowadzić negocjacje, rozdawać nieswoje pieniądze, rządzić a nie
urządzać się i przemawiać bez kłamstw.
Nie, to akurat umie i robi to z wdziękiem. Cieszmy się, że ją mamy i że możemy
przez chwilę porozmawiać o czymś innym, niż masło za 15,75 i kolejnych parę
tysięcy zabitych na wschód od Bugu.
Jesteśmy tacy wielcy, że wygraliśmy w Paryżu, nawet te zawody nazywamy
patriotycznie Poland Garros, i nawet większości z nas się wcale nie
przypomniało, że tak naprawdę wielcy byliśmy równo 33 lata temu, kiedy to 4
czerwca 1989 roku wygraliśmy owe ironicznie dziś nazywane "częściowo wolne"
wybory. Wygraliśmy - my, którzy wtedy poszliśmy głosować - a było nas ledwie 62
procent tych, którzy mogli po raz pierwszy wziąć udział w owym akcie demokracji.
Te 62 procent to jest najwyższa frekwencja wyborcza w obecnej Polsce. Czemu tak
nam to wisi, kto i jak będzie rządził? Przykre, przerażające, odrażające.
Natomiast zupełnym idiotyzmem jest to, że znaczna część społeczeństwa - zapewne
taka sama, jak liczba poparcia dla obecnej partii rządzącej - uważa dzień 4
czerwca 1989 za dzień hańby i kolaboracji. I nie są to komuchy płaczące nad
rozlanym wtedy mlekiem. W deklaracjach wręcz oficjalnych mawia się, że umówienie
się z komunistami na owe częściowo wolne wybory było zdradą, że trzeba było
postawić kosy na sztorc i komunistów pozabijać, powywieszać, przejąć władzę
siłą. Polemizowanie z tymi poglądami jest równie bezsensowne, jak tłumaczenie
pacjentowi w Tworkach, że nie jest Napoleonem, bo Napoleon umarł na Świętej
Helenie i jest pochowany w Pałacu Inwalidów w Paryżu. To, że najgłośniej o
zdradzie okrągłostołowej i o prokomunistycznych wyborach w 1989 r. krzyczą ci,
co albo byli wtedy w przedszkolu, albo w Okrągłym Stole uczestniczyli, mimo że w
czasie wprowadzenia stanu wojennego siedzieli zamknięci w maminej szafie - jest
także wyrazem owej aberracji umysłowej, która okazała się bardziej zakaźna niż
koronawirus. Naturalnie, z psychologicznego punktu widzenia jest to dość
zrozumiałe: ci, którzy wtedy byli tchórzami, postaciami drugiego lub piątego
planu lub po prostu z rozmaitych powodów nie wsiedli do tego tramwaju, który
dowiózł nas do przystanku "Niepodległość" dezawuują i tych, którzy wsiedli i sam
tramwaj. Zazdrość i kompleks niższości potrafią być potężnym motorem destrukcji.
Jeśli ci mówią, że jesteś beznadziejnym dupkiem, spraw, żeby ci postawiono
tysiąc pomników. Dupkiem będziesz nadal, ale pomniki udowodnią ludziom, że ci
bezpomnikowi, którzy dupkami nie są, sa mniej warci. Pomnik kosztuje, dobra
sława jest za darmo. Dupki, których stawia się na pomnikach, mogliby raczej
utożsamić się z tymi, którzy Polsce wolność przynieśli, także tym z szafy - ale
jakoś nie chcą.
Ale mamy Igę Świątek. Chwała Bogu, jak na razie raczej wszyscy ją kochają.
I z nią się utożsamiają. Jesteśmy wielcy.
Poprzednie
felietony