Maciej Pinkwart

 

Na ćwierć gwizdka

 

14 lipca 2022

Tutaj wersja video na YT

 

Spod bramki nr 9 na lotnisku w Chani na Krecie pięknie widać całe pasmo Lefka Ori, Białych Gór. Naprawdę są białe, w górnych partiach lśniące zerodowanymi wapieniami, chciałoby się powiedzieć – ponad górną granicą lasu, ale lasów w zasadzie tam nie ma. Na lewo widać masyw Gór Idajskich. W żlebach nawet poniżej dwóch tysięcy metrów na początku lipca jeszcze leży śnieg. Parę dni temu, nie dojechawszy do Jaskini Idajskiej, bo pod płaskowyżem asfalt się skończył i wg nawigacji czekałaby nas ponad 20-kilometrowa jazda po szutrówce, na którą nasz samochód nie był ubezpieczony - mieliśmy zamiar dostać się do Idaion Andron od północy, czyli od strony Zoniany - ale wyczytaliśmy w internecie, że dzień wcześniej jakiś gościu do jaskini nie wszedł, bo całe wejście - no i wszystko poniżej - było zawalone śniegiem. Zeus, który jakoby się tam urodził, najwyraźniej nie chciał nas widzieć. Odwiedzaliśmy kiedyś co prawda jaskinię Dikte, tam też się urodził, może każdemu przysługuje tylko jedna jaskinia urodzin Zeusa?

Znów nie zrobiłem sobie fotki z Sofoklisem, właścicielem pensjonatu „Kato Stalos Beach”, który zresztą wcale nie leży w Kato Stalos, tylko w Agia Marinie. Teraz byłem tu już trzeci raz. Sofoklis starzeje się ładniej ode mnie: ma elegancką sylwetkę, lekko wijące się siwe włosy i o wiele lepszy angielski niż cztery lata temu, kiedy to rozmawialiśmy poprzednio. Teraz przyszedł do nas dwa razy - raz, żeby przez balkon się pokazać i przeprosić, że klucz zostawił dla nas w recepcji bez naszych nazwisk i bez powitania (ale i tak się zorientowaliśmy, że to dla nas), a drugi raz, żeby mnie ostrzec, żebym w czasie sztormu nie kąpał się w wodzie głębszej niż do kolan... A poza tym luzik.

Jeśli w całej Grecji sprawy biegną tak na pół gwizdka, to tu, na wyspie, tylko na ćwierć. Mało kto wie, że Kreta, najważniejsza i największa wyspa Grecji, od której notabene najprawdopodobniej zaczęła się prehistoria europejskiej cywilizacji, a może i historia ludzkości – odwiedzana jest przez trzy miliony turystów rocznie. Ma ok. 8,5 tysiąca kilometrów kwadratowych powierzchni i kilkaset – jeśli nie kilka tysięcy – miejsc historycznych, fascynujących geograficznie czy przyrodniczo, setki plaż i 623 tysiące stałych mieszkańców. Tymczasem nasze ukochane Zakopane, mające 84 kilometry kwadratowe i 27 tysięcy mieszkańców odwiedza rocznie około pięciu milionów osób.

Ta ćwierćgwizdkowość Krety przejawia się w tym, że w zasadzie niczego nie można być do końca pewnym, a niespodzianki są wpisane w charakter pobytu. Najczęściej są to niespodzianki pozytywne: nigdzie nie opisane, a niezwykle piękne miejsca, wspaniali ludzie, dobre jedzenie w tawernach o takim wyglądzie, że w Polsce bałbym się do nich wejść. Ale bywa i tak, że piękna asfaltowa droga nagle się kończy, przechodząc w szutrówkę, oczywiście bez żadnych ostrzeżeń. I albo czeka nas kilkanaście kilometrów wyprawy w nieznane, albo po kilkunastu metrach dojeżdżamy do autostrady. Obok siebie sąsiadują miejsce pamięci pomordowanych przez Niemców mieszkańców Krety i nowoczesne muzeum poświęcone pamięci Niemców, którzy przy inwazji na Kretę zginęli. Na otoczonej wielusetletnimi platanami polanie „rosną sobie” średniowieczne kamienne weneckie studnie, z których część zamieniono na współczesne studnie betonowe, ale opis na miejscu dotyczy tylko tych zabytkowych platanów. Kilkanaście kilometrów dalej – zespół także weneckich cystern na deszczówkę (venetian tanks Google tłumaczy jako weneckie czołgi) bez jakiejkolwiek informacji, z zabytków korzystają tylko piękne czerwone ważki i smutnie porykujące barany, kryjące się po krzakach w poszukiwaniu cienia.

W Trachilos na zachodzie wyspy jest miejsce najważniejszego odkrycia dla początków historii Krety, Europy, może i całej ludzkości – najstarsze ślady istot człowiekowatych, datowane na przeszło sześć milionów lat. Ale dojazd nieoznakowany w terenie, choć w nawigacji Google jest. Na miejscu ogrodzona płyta skalna i obok doskonale zrobiona tablica informacyjna, eksponująca także i to, że odkrycia tych śladów dokonał polski uczony, dr Gerard Gierliński. Super. Ale na ogrodzonej płycie nie widać tych śladów. Podobno część zniszczono, część przykryto jakąś szmatą z narzuconym żwirem, na części pojawiają się antywojenne graffiti. W oddanym kilkanaście dni temu do użytku Muzeum Archeologicznym w Chani informacja o odkryciu w Trachilos otwiera całą, doskonałą zresztą ekspozycję. Nie podano jednak nazwiska odkrywcy.

Ślady po kowidzie widać nadal. Część ludzi wciąż nosi maseczki, i w sklepach, i na ulicach. Sporo tawern, a nawet pensjonatów jest zamkniętych, część – zwłaszcza na południu - mimo sezonu świeci pustkami. Turystów zdecydowanie mniej niż przed 2019 r. Rosjan, których zwykle było tu pełno – teraz niewielu. I zdecydowanie spuścili z tonu: niegdyś głośni, wręcz chamscy, obnoszący się ze swoim bogactwem, zabawiający się grupowo – dziś wyciszeni, rozmawiający półgłosem, wypoczywający pojedynczo lub parami, zwykle bez dzieci. Któregoś dnia do naszego pensjonatu przyjechał taki osiłek i poszedł na plażę owinięty ręcznikiem w kolorach rosyjskiej flagi. Poczuł się chyba niepewnie, słysząc wokół nieprzychylne uwagi i widząc, że ludzie się od niego odsuwają. Z plaży wracał już z ręcznikiem zwiniętym, potem kupił sobie inny, rosyjską flagę już co najwyżej podkładał pod głowę.

Wojna raczej niewidoczna, choć antywojenne akcenty widać w napisach na murach czy na chodniku w Matali, gdzie właśnie zakończył się festiwal rysowania na asfalcie. Niemal wszechobecne pacyfki – ale to matalska tradycja, jeszcze z hipisowskich czasów, kiedy tu gromadzili się przeciwnicy wojny w Wietnamie, jest też kilka rysunków wyrażających współczucie dla Ukrainy. Potępienia Rosji nie widać, w kilku miejscach wyspy natomiast widziałem hasła antyamerykańskie, czy wręcz antykapitalistyczne. To też tradycja w regionie, gdzie bazy amerykańskie mają długą historię, a mimo iż teraz rządzi prawica – lewica socjalistyczna i komuniści nadal mają się dobrze. Co więcej – nikt nie używa słowa „lewicowy” czy „lewacki”, ani nawet „postkomunistyczny” czy „neomarksistowski” jako wyzwiska – i to w kraju, gdzie nadal państwową religią jest prawosławna ortodoksja. Lewica ma co najmniej takie same prawa do rządzenia jak prawica, jeśli tylko przekona do siebie wyborców. Czasy rządów prawicowych „czarnych pułkowników”, kiedy to za lewicowość i ateizm można było trafić do bezokiennej celi w wojskowej twierdzy, odeszły w daleką przeszłość. I Grecy uważają, że w Grecji już nie powrócą.

Na zachód od Chani jest miejscowość Galatas, gdzie urodził się Jorgos Theodorakis, ojciec kompozytora Mikisa, który tu spędził dzieciństwo, a gdy umarł – zgodnie z jego życzeniem został tu pochowany. Mikis Theodorakis zmarł 2 września 2021 r. w Atenach, jego ciało przewieziono promem z Pireusu do portu Souda, potem do Chani, a wreszcie do Galatas, gdzie po nabożeństwie z udziałem prezydentki Grecji (pierwszej kobiety na tym stanowisku!) Ekaterini Sakielaropoulou – do niedawna prawniczki, a więc bezpartyjnej, obecnego prawicowego premiera Kiriakosa Mitsodakisa (syna Konstantina – byłego premiera, w prawicowym rządzie którego członek Komunistycznej Partii Grecji Theodorakis był ministrem bez teki), byłego premiera i przewodniczącego lewicowej partii Syriza Alexisa Kipriasa, sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Grecji Dimitrisa Koutsonasa i przewodniczącego parlamentu Konstantinosa Tasoulasa z centroprawicowej partii Nowa Demokracja w procesji przeniesiono trumnę na miejscowy cmentarz, gdzie kompozytor spoczął obok swoich rodziców i brata. Na trumnie znalazły się insygnia Leninowskiej Nagrody Pokojowej, którą Theodorakis otrzymał w 1983 r. Nikt nie buczał, nikt nie wrzeszczał – odszedł wielki Grek, kogo obchodzi, jakie miał poglądy, jeśli zostawił tak wielkie dzieła?

Ale Kreta też się zmienia. W kafenionach, gdzie w cieniu platanów siedzą od przedpołudnia lokalsi, popijając kawę, wodę, czasem ouzo, pojawiły się obok starych mężczyzn także kobiety. Nie, nie turystki – miejscowe babinki, w czarnych sukniach i czarnych chustach – siedzą wśród facetów i plotkują jak oni. Kierowcy, choć nadal mają za nic ograniczenia prędkości, podwójne ciągłe i inne tego typu nowomodne wynalazki, już potrafią ustępować miejsca migając światłami, dziękują za odsunięcie się na pobocze migaczami, czy uprzejmym pomachaniem ręką. Przestrzelone z broni palnej znaki drogowe też są wyrazem dzielności mieszkańców górskich miejscowości, polegającej na manifestacji pogardy dla przepisów – ale stały się także elementem komercji: nie tylko że pojawiają się daleko poza regionem górzystej Sfakii, w której były niejako emblematem, ale trafiły nawet na lodówkowe magnesy i koszulki reklamujące szacowne nadmorskie kurorty…

Kóz jakby mniej, ale nadal wykazują wręcz alpinistyczne umiejętności, pasąc się na niemal pionowych ścianach przy drogach prowadzących przez Góry Białe, pasmo Dikte czy w okolicach Lasithi. Mimo upałów w większych rzekach płynie woda, co nie zawsze się zdarzało w poprzednich latach.

Już po odprawie i kontroli, czekamy na przylot naszego Ryanaira. Odlot z poczuciem niespełnienia: znów tyle było rzeczy nowych, znów tyle miejsc na mapie pozostało białych, znów nie było czasu na odwiedzenie wszystkich starych, ulubionych miejsc. Dwie godziny lotu z niewielkim hakiem i już Kraków. Jeszcze godzina i Podhale. Szok termiczny i kulturowy.

 

 

Poprzednie felietony