Maciej Pinkwart
15 grudnia 2022
Co po was zostanie, biedaki
Kolejne pokazy tężyzny umysłowej Jarosława Kaczyńskiego i jego publiczności
zwożonej wesołymi autobusami do kolejnych miast wywołują u mnie coraz większą
irytację, choć dobre wychowanie każe mi powstrzymywać się od gwałtownych
reakcji, używania łaciny furmańskiej, obrzucania mięsem i szukania po kątach
przedmiotów, nadających się do rzucenia w telewizor. Gwałtownym reakcjom
przeciwstawia się dodatkowo mój kręgosłup, łaciny od czasów licealnych trochę
się obawiam, od rzucania mięsem oduczyły mnie rosnące ceny w sklepach, zaś
telewizor i tak mam do wymiany z powodów geriatrycznych. Poza tym zawsze się
obawiam, że nadmierne krytykowanie wypowiedzi prezesa PiS może być odebrane jako
niegrzeczne naśmiewanie się z choroby, niepełnosprawności czy genetyki Bogu
ducha winnego człowieka. Ale nie ma co do tego mieszać Boga, wystarczy Szekspir
- jeszcze do tego wrócimy. Po wysłuchaniu kolejnych, że się tak wyrażę, wariacji
prezesa na temat Niemców, Tuska, transpłciowości i innych spraw
pierwszoplanowych, usłyszałem snucie prezesa na temat prognoz przedwyborczych, w
którym zapowiedział, że on i jego ekipa zniszczą tych ludzi, którzy przeciwko
nim używają ośmiu gwiazdek i słowa na „wu”. Nie zamierzam tu dociekać, o jakim
słowie na „wu”, którego figurą jest osiem gwiazdek, myślał prezes, bo śledzenie
toku jego refleksji grozi chorobą bynajmniej nie górską. Sięgnę więc, jednak, do
łaciny, ale w miarę moich możliwości – klasycznej. Zaznaczam od razu, że mam
mniej wspólnego z Cyceronem niż wiadomy polityk z Lucjuszem Sergiuszem Katyliną,
który tylko spiskował przeciwko Cezarowi i ostatecznie władzy nie zdobył, choć
walczył o nią w wojnie domowej.
Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?
Jak długo jeszcze będziesz nadużywać, Katylino, naszej cierpliwości? Cierpliwi
bowiem jesteśmy nadzwyczajnie i to może niektórych fałszywie przekonywać, że są
popierani przez cały naród z wyjątkiem tych, których Jarosław Kaczyński nazywa
agresywnymi awanturnikami i lumpenproletariatem. No, znamy powszechnie
niektórych przedstawicieli tego lumpenproletariatu: są tam reżyserzy filmowi,
aktorzy, pisarze, profesorowie uniwersyteccy, sędziowie, studenci, emeryci,
politycy i Babcia Kasia. Ale jest ich niewielu, i nie wszędzie bezpiecznie mogą
manifestować swoje poglądy. Wystarczy mieszkać na Podhalu czy na Podkarpaciu i
spróbować wyjść na rynek z transparentem, na którym będzie osiem gwiazdek, słowo
na „wu” (czy to chodziło o „wolność”?) i chyba najbardziej znienawidzony wyraz
„Konstytucja”, albo napisać coś nieprzychylnego dla PiS-u na niektórych forach
internetowych: dopieroż zobaczymy, jaką kulturką odznaczają się pretorianie
prezesa! Ale – choć chamscy, hałaśliwi i nieogarnięci, a przede wszystkim
niemerytoryczni – jest ich wciąż statystycznie mało. Te popierające w sondażach
PiS 34 % to 10 milionów osób. Dużo jednak? No, pewnie, o 10 milionów za dużo.
Ale w Polsce uprawnionych do głosowania, czyli dorosłych osób niepozbawionych
praw obywatelskich jest ponad 30 milionów. Zatem ponad 20 milionów osób to
potencjalni przeciwnicy obecnej władzy. Gdzie oni są? No, cóż, tak jak ja: w
domu, przed komputerem czy telewizorem, w barze, w pracy, w kościele… Dlaczego
tak? To proste – nikt ich nie zorganizował i nie porwał do działania. Jasne,
będą wybory, może nawet już niedługo. Ale niekontrolowana przez nikogo władza
może skroić ordynację na swoje potrzeby, uniemożliwić opozycji propagowanie
swoich kandydatów, powsadzać na podstawie fałszywych oskarżeń przywódców innych
partii do aresztów wydobywczych (dlatego prokurator generalny nie może być
apolityczny), w końcu – gdyby sprawy potoczyły się nie po myśli władzy – przy
pomocy swojej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych w Sądzie
Najwyższym wybory unieważnić. Zresztą, na wschodzie jest wojna: ile to potrzeba,
żeby w Polsce ogłosić stan wojenny i wybory przenieść na termin greckich kalend?
(nie mylić z kolędami…).
No, ile? No, niewiele: według polskiej Konstytucji stan
nadzwyczajny, w tym stan wojenny może być ogłoszony na mocy ustawy lub
rozporządzenia prezydenta, zatwierdzanego w trybie ustawowym przez Sejm. To ile
trzeba? 231 podniesionych rąk i naciśniętych zielonych przycisków…
Quam diu etiam furor iste tuus nos eludet?
Jak długo jeszcze te twoje szaleństwo będzie bezkarne? Cóż, wydaje się, że
długo. Przede wszystkim, nie dajmy się zwieźć tym medycznym aluzjom: genialny
William Szekspir już pięć wieków temu nauczył nas, przez usta dworzanina
Poloniusza mówiąc w Hamlecie, że w tym szaleństwie jest metoda. Prezes,
ani nawet jego kompan Antoni nie są szaleńcami, nawet w tym pozytywnym
znaczeniu, jakie nadaje się szaleńcom bożym – są graczami politycznymi, których
cele i motywy działania są nieproste do odgadnięcia, ale którzy do celu tego
prowadzą metodami, jakie w polityce oceniane są pozytywnie: nie są ładne, nie są
etyczne, nie są kulturalne, ale są skuteczne. Jak dotąd. Te dwa tysiące lat temu
z okładem furie Katyliny doprowadziły do wojny domowej i szaleństwu patrycjusza
położyło kres dopiero wojsko, składające się z rzymskich plebejuszy, żeby nie
powiedzieć – z awanturniczego lumpenproletariatu. U nas, miejmy nadzieję, nie
będzie to potrzebne, zdaje się nie będzie nawet możliwe, bo u nas wojskiem
dowodzi partia za pośrednictwem dzielnego i ładnie eksponującego się na tle
czołgów Mariusza Błaszczaka, którego sam wygląd, nie mówiąc już o
przemówieniach, rzuca na kolana całe zastępy potencjalnych wrogów. Ale wojsko,
policję, a nawet listonoszy ma w ręku Kaczyński. O tym jak skuteczne są
posiadane przez nas środki prawne, przy pomocy których można by ukarać tych,
którzy w czasie swoich rządów dopuścili się bezprawia, nadużycia, szastania
publicznym groszem czy oszustw dowodzą zarówno współczesne losy handlarzy
maseczkami i respiratorami, działkami gruntu, niedoszłych inwestorów srebrnych
wież, czy ludzi z komisji nadzoru finansowego, ale także niezdarne próby
uruchomienia Trybunału Stanu przez poprzednią władzę wobec ludzi Kaczyńskiego.
Quem ad finem sese effrenata iactabit audacia?
Kiedy wreszcie znajdzie koniec twoja nieokiełznana
zuchwałość? Cóż, zuchwałość może być spowodowana odwagą – ten przypadek nie
zachodzi – albo dotychczasową bezkarnością, lub po prostu dysponowaniem fizyczną
izolacją od tych, wobec których owa zuchwałość, żeby nie powiedzieć: bezczelność
jest okazywana. Jak dotąd, Jarosław Kaczyński jest skutecznie izolowany od osób,
które dają mu do zrozumienia, że pora wy… wynieść się ze stołka, no i łatwo mu
okazywać zuchwałość spoza setek mundurów, tarcz, pałek, radiowozów, agentów
tajnych, jawnych i dwupłciowych. Jak dotąd. Ale z tygodnia na tydzień rośnie
liczba incydentów, irytujących prezesa PiS-u, a ludzie protestujący przeciwko
niemu, wciąż liczeni raczej w dziesiątkach, niż w tysiącach, już nie tylko
pokazują mu niegrzeczne transparenty i krzyczą pod jego adresem zarówno brzydkie
wyrazy, jak i prognozy penitencjarne, ale też zaczynają się przedostawać na jego
szczelnie dotąd betonowane spotkania ze swoimi. Już nie są to tylko własne
kadry, własna publiczność, własne mównice i mikrofony, własne białe fotele i
własne kartki z pytaniami – ale na salę przenikają tak zwane wrogie elementy. Na
razie są to pojedyncze przypadki. Na razie. Przykłady własnych sojuszników,
którzy stali się przeciwnikami, albo ambicjonerami, rotacje władzy w sejmikach
wojewódzkich czy coraz bardziej nietrafione decyzje kadrowe wykazują, że czasy
nieokiełznanej samowoli władzy zapewne zbliżają się do końca. Tyle, że trudno mi
sobie wyobrazić, jaki ten koniec będzie. Moja fantazja nie ogarnia takiego
obrazka: opozycja wygrywa wybory, prezydent Duda odpiłowuje się od Nowogrodzkiej
i powołuje Tuska na premiera, potem zatwierdza wskazanych przez niego ludzi na
ministrów, a kilka godzin później Zbigniew Ziobro uprzejmie przekazuje klucze do
wszystkich drzwi i sejfów Ministerstwa Sprawiedliwości Igorowi Tulei, Mariusz
Kamiński wprowadza do ministerstwa spraw wewnętrznych posła Dariusza Jońskiego,
a może Michała Szczerbę, Jacek Sasin kwiatami wita w drzwiach swoją następczynię
Izabelę Leszczynę, Adam Niedzielski otwiera drzwi przed doktorem Władysławem
Kosiniakiem-Kamyszem, a była marszałek Sejmu Elżbieta Witek zapoznaje Szymona
Hołownię z komendantem Straży Marszałkowskiej. Potem w ciągu stu dni naprawione
zostaje ustawodawstwo, a Trybunał Stanu oraz sędziowie-karniści zaczynają
mozolną, ale konsekwentną działalność procesową.
Widzicie to oczyma wyobraźni? Słyszycie ten entuzjazm społeczny? Ja, niestety, i
wzrok, i słuch mam już zbyt kiepski. Choć optymizm mnie nie opuszcza. Może to z
powodu przedświątecznego nastroju. Realizm jednak każe mi myśleć o tych przeszło
dwustu osobach w Sejmie, popierających fantazmaty smoleńskie, o młodzieży 60
plus, rechoczącej na każdym spotkaniu objazdowego prezesa, gdy mówi on o
zmienianiu płci przez Tuska na Zosię, o ludziach na bazarkach, klnących na
wysokie ceny, a potem wychwalających dziennik telewizyjny w rządowych stacjach
kupionych za sumy, wielokrotnie przewyższające kwoty, jakie wydajemy na służbę
zdrowia, o emerytach przymierających głodem i wielbiących władze za 13 i 14
emeryturę, nie zauważających tego, że inflacja zjada im 12-tą, 11-tą i 10-tą, o
policjantach, protestujących na ulicy przeciw władzy o to, że za mało zarabiają
i potem na tej samej ulicy urządzających kocioł, gdzie przez kilkanaście godzin
przetrzymują kilkoro bezbronnych ludzi, których jedyną winą jest to, że
korzystają ze swych praw obywatelskich… Parasol ochronny nad beznadziejnymi
nieudacznikami z władz oraz nad ich pokraczną ideologią rozpostarła instytucja,
która teoretycznie powinna być niezależna, a w dodatku ma reprezentować wysokie
morale – tymczasem coraz większej liczbie ludzi kojarzy się właśnie z
niemoralnością, przekrętami finansowymi i ze służeniem nie Bogu, lecz mamonie –
Kościół Katolicki. Nie zapomnimy poziomu dziennikarstwa TVP, upadku radiowej
Trójki, przejęcia prasy lokalnej przez Orlen, poziomu pisarstwa
narodowo-katolickich tygodników. Będziemy pamiętać i o tych, którzy pozwalają
umierać na granicy polsko-białoruskiej ludziom, którzy są wrogami Polski, bo
chcieli poprawić swój los i naiwnie uwierzyli, że to będzie możliwe w kraju,
który niegdyś, bardzo dawno temu, słynął ze swej tolerancji dla obcych, a dziś
obywatelom tego kraju wmawia się, że czarni, brązowi i śniadzi ludzie to
rozsadniki zarazków, terroryści i gwałciciele krów. Ciekawa rzecz, że rząd wydał
parę miliardów na budowę sakramenckiego muru na granicy, a teraz codziennie
straszy nas tym, że przez tę granicę znów przeszło kilkudziesięciu czy kilkuset
ludzi.
Nie, nie będę używał tu ośmiu gwiazdek, słów na „wu” czy określeń
psychiatryczno-szekspirowskich. Nie, dziś już nie. Teraz zwracam się do tych,
którzy z całą pewnością nie czytają moich tekstów, ale może ci co czytają, im
przekażą. Wyzwiska i obraźliwe oceny z demonstracji wkurzonych ludzi możecie
zlekceważyć czy odpowiedzieć innymi wyzwiskami. Nawet ślinę z twarzy możecie
zmyć, albo powiedzieć, że to jesienny deszczyk was zwilżył. Jednego nie
zlekceważycie, jednego z twarzy nie zmyjecie, jedno słowo zostanie z wami na
długo, pewnie na zawsze.
Wstyd.