Maciej Pinkwart

Wiosna nasza

 

6 maja 2021

Tutaj wersja video na YT

Wiosna jest jednym z kilku zaledwie okresów w roku, kiedy mi żal, że jestem taki stary. Pozostałe to lato, jesień i zima. Wiosną, kiedy w najdalszy kąt szafy idą swetry, dresy, parchate spodnie i kurtki, a ich miejsce zajmują podkoszulki, szorty i mini-spódniczki, szczególnie doskwiera mi też mój słaby wzrok, w czym nie pomaga nawet świetna lornetka, której ostrości nigdy nie daję radę na czas ustawić, bo obiekty, które chciałbym poobserwować poruszają się szybciej, niż daję radę nadążyć ze swoim refleksem. Ale nie ma co długo desperować: zawsze mogę wieczorem pooglądać wolno przesuwające się po niebie planety, a w dzień wysokie boeingi, przelatujące nad moim balkonem w stronę Dubaju czy Malediwów.

Wiosna jest jednym z krótkich okresów w roku, kiedy bardziej interesują mnie pączki, wypuszczane przez rosnące wokół domu winorośle niż efekt ich wzrostu, przybywający do pobliskiego marketu z Grecji, Kalifornii, Francji czy Chile. Wino może przyjechać do mnie trasą liczącą tysiące kilometrów i przekraczającą siedem gór, siedem mórz i kilka oceanów, a mnie nie sposób pojechać do Podkowy Leśnej. Ale zawsze mogę podskoczyć (no, to tylko przenośnia!) do Waksmundu i tam podziwiać siedzące na, z przeproszeniem, jajach bociany, polatujące niekiedy dostojnie nad ulicą w stronę pobliskich podmokłych łąk, gdzie podobno nie polują na żaby, tylko na myszy. Z trudem w to wierzę, może antropocentrycznie: udka żabie jadłem, udek mysich nie, ale w zasadzie dlaczego bocian miałby się kierować historią mojej konsumpcji? Jednak żaby w ziemio-wodnym środowisku czują się jak ryba w wodzie i pomykają ze złośliwym rechotem, a myszy na waksmundzkiej wilgotnej łączce ledwo łażą, wyhamowane przez artretyzm. Mało zresztą jest dla mnie istotna bociania dieta, choć jej efekty już mogą być ważne. W dawnych wiośnianych czasach nadlatujący bocian mógł mi zwiastować problemy, by tak rzecz demograficzne, czy wręcz ontologiczne. Dziś raczej zwiastuje mi tylko konieczność szybkiego podjechania na myjnię w pobliskim Ostrowsku.

Wiosna dawniejsza dawała nadzieję: na nowe atrakcyjne znajomości, zawierane po dokładnym przyjrzeniu się ofercie, a nie jak zimą skazujące nas na kupowanie kociaka w worku, na ciepłe dni i romantyczne wieczory na łonie m.in. przyrody, nadzieję na koniec sesji egzaminacyjnej i na trzymiesięczne wakacje, z których część trzeba było przeznaczyć na pracę fizyczną, dzięki której wzmacniała się struktura mięśniowa i stan finansów – jedno i drugie przydawało się podczas tej pozostałej, wypoczynkowej części lata. Wiosną kwitły bzy i konwalie, a ich zapach pozwalał na jakiś czas zapomnieć, że tak wiele spraw w okolicy pachnie niepięknie. Dziś wiosna daje niewiele nadziei, a wiele przykrej pewności: choć z radością zmieniamy opony na letnie, to jednak już w parę tygodni po tym fakcie przyjdzie noc czerwcowa, od której dni znów zaczną się skracać, kwiaty zapomną o wiosennych zapachach i podniecających spotkaniach z pszczołami, drzewa z trudem będą wszystkie swoje siły przeznaczały na zawiązanie i rozwinięcie owoców, owoce dojrzeją i spadną albo zostaną zerwane przez bezwzględnych ogrodników, wakacje znów spędzone na balkonach i w kolejkach do punktów szczepień dobrną do września, kiedy to w szkołach albo komputerach rozlegnie się pierwszy dzwonek, a my znów zaczniemy sprawdzać, czy zimowe opony mają jeszcze wystarczająco głębokie bieżniki i nie trzeba będzie się zapożyczać na kupno nowych. Wytrzepiemy puchówki, odprasujemy dresy, wyczyścimy kozaki i zasłaniając okna, by nie widzieć pierwszych płatków śniegu, włączymy telewizor i znów warkniemy coś na osiem liter, dodając do tego znane hasło o tym, że zima wasza, ale wiosna będzie nasza.

No, do cholery, wiosna już jest. A gdzie my?

 

Poprzednie felietony