Maciej Pinkwart
Ustawka i przykrywka
26 sierpnia 2021
Wykorzystując ostatni dzień przed wprowadzeniem ponownych restrykcji
antykowidowych na Słowacji – dałem się namówić na szybką kurację w basenach
termalnych w spiskim Wierzbowie, przez Polaków zwanym Vrbovem. I kiedy po
przekroczeniu bez najmniejszych problemów granicy ze Słowacją z wielkim trudem
udało mi się znaleźć w basenie trochę wody między niekoniecznie ponętnymi
ciałami współkuracjuszy – pomyślałem, że mam szczęście, mieszkając przy granicy
z krajem, który razem z nami należy do NATO i Unii Europejskiej i nic nie
wskazuje, że w najbliższym czasie będzie na te organizacje pluł i walczył z nimi
w imię jakichś partyjniackich interesów. Gdybym mieszkał jakieś 700 km dalej na
północny wschód, pewno bym musiał ukrywać przed sobą, że jestem Polakiem.
Jednak mam nieodparte wrażenie, że to, co się działo ostatnio na granicy z
Białorusią, to jakaś grubymi nićmi szyta prowokacja, ustawka, albo lepiej –
przykrywka. Chciałbym zastrzec na początku, że to, co napiszę za chwilę, nie ma
zamiaru umniejszać dramatu przetrzymywanych tam ludzi oraz oburzenia na
postępowanie władz i poszczególnych przedstawicieli straży granicznej. Wydawało
mi się nawet, że ten zamaskowany i anonimowy pogranicznik, wypychający brzuchem
redaktora Andrzeja Zauchę w czasie jego relacji w TVN to jakiś brat bliźniak
specjalisty od pałki teleskopowej, dającego popis brutalności podczas Strajku
Kobiet. Ale proszę spojrzeć: od kilku tygodni, na długo przed akcją talibów w
Afganistanie, polskie władze dramatycznie informowały o hybrydowej wojnie
Łukaszenki, który w odwecie za nałożone nań sankcje i za krytykę swego
postępowania zalewa Europę Zachodnią migrantami zakaukaskimi, jakich
bezpieczniacy białoruscy przywozili nad granice z Polską i Litwą i przepychali
na drugą stronę. Wiedziały o tym polskie straże graniczne, policja, wiedziała
opinia publiczna, oburzaliśmy się za to na wschodniego satrapę
– ale nikogo na granicy nie
przetrzymywano, coś z nimi robiono, rozpływali się, w Polsce i na Litwie.
Chodziły plotki, że to zorganizowany przemyt, że po uchodźców podjeżdżały
samochody na niemieckich – oczywiście! – numerach. No, skoro tak, to czemu ani
uchodźców, nielegalnie przekraczających granicę, ani organizatorów przerzutu nie
łapano i nie wsadzano do pudła? I nagle, po zajęciu Kabulu przez talibów, kiedy
pojawiła się sprawa uchodźców, którym trzeba pomóc, kiedy premier Polski tak
głośno się chwalił, że jego ludzie wyrwali ze szponów oprawców setki „dobrych”,
bo współpracujących z nami i z NATO Afgańczyków, wsadzili w samoloty, przywieźli
do Polski i coś z nimi zrobili, chyba coś dobrego – w tym samym czasie
dowiadujemy się że Baćko Alaksandr podrzucił nam trzydzieści dwoje
uchodźców, których tym razem nie wpuściliśmy, zrobiliśmy wspólnie z
Białorusinami kocioł i tę grupkę bezbronnych, wygłodzonych i pewno oszukanych
przez wszystkich kobiet, mężczyzn, dzieci i kota polscy szaleńczo odważni,
uzbrojeni po zęby żołnierze trzymają w krzakach, nie dopuszczając do nich
żywności, lekarstw, i co najważniejsze – dziennikarzy. Ta trzydziestka – jak
mówiły władze Polski – gdyby ich potraktować humanitarnie, ośmieliłaby może
innych, którzy uciekając przed fundamentalizmem religijnym prosiliby o pomoc w
kraju znanym ze swej tolerancji religijnej, który zawsze walczył za naszą i
waszą wolność – w Polsce. Powtórzmy – ostatnio niemal codziennie polskimi
samolotami, z woli władz Polski przylatywało do naszego kraju kilkudziesięciu
czy stu kilkudziesięciu Afgańczyków. Trzydziestu uchodźców, chcących uciec do
Polski z Białorusi wejść na nasze terytorium nie może, bo są nielegalni, czyli
nie mają błogosławieństwa tandemu Morawiecki-Kaczyński, no i bo podsyła ich nam
Białoruś, identyfikowana przez rządzących deklaratywnych rusofobów z Rosją.
No pasaran, krzyczy pan Błaszczak, każe rozwijać na granicy dziesiątki
kilometrów nierdzewnego drutu kolczastego – na co już cieszą się wszyscy
złomiarze z obu krajów, zapowiada postawienie płotu, pod którym podkopią się
pewno nie tylko dziki roznoszące wirusy afrykańskiego pomoru i straszy Polaków,
że jak się humanitarnie ugniemy, to Łukaszenka – czytaj: Putin – przyśle nam tu
parę tysięcy muzułmanów. A może parę milionów. Więc niech się boją, będziemy
nieugięci, choćby na naszych oczach wszyscy w tych krzakach poumierali, to
następni nie przyjadą. Nie, panowie władza – ani tym razem, ani poprzednio, ani
w przyszłości w tej dziedzinie także „efekt mrożący” wam nie wyjdzie.
Wyszło wam za to i to kolejny już raz odwrócenie uwagi dziennikarzy i opinii
publicznej od czegoś, co poprzednio zbulwersowało znaczną część społeczeństwa:
od reasumpcyjnej afery marszałek Elżbiety Witek. Reasumpcja głosowania w błahej
w końcu sprawie przerwy w posiedzeniu Sejmu powiązana z rozdmuchanym ponad miarę
utyskiwaniem na postępowanie Pawła Kukiza (jeśli ktoś w sześć lat po wejściu
byłego lidera zespołu „Piersi” do Sejmu dopiero teraz się na nim zawiódł, jest
zapewne dzieciątkiem z grupy biedroneczek przedszkolnych) – otóż to wszystko
przykryło uchwalenie ustawy
medialnej. Ustawa anty TVN-owska natomiast przykryła przygotowania do powołania
służby, inwigilującej to, co robimy w Internecie. Powołanie tej służby przykryło
to, co się stało z mailami ministra Dworczyka i to, co panowie rządowi sobie w
tych mailach wypisywali. O podwyżce pensji dla posłów, otrzymanej od prezydenta
i podwyżce pensji dla prezydenta, otrzymanej od posłów, choć samo w sobie jest
to temat na spektakl kabaretowy, zaraz po ich uchwaleniu przestano mówić.
Wszystko to jakoś uciszyło kwestię uchylenia immunitetu dla prezesa NIK, a
immunitet wyłączył treść zarzutów, jakie Marian Banaś wytoczył wobec swoich
byłych przyjaciół z rządu. Przepychanki rządu z NIK-iem nie zamknęły co prawda
sprawy żądań Unii Europejskiej co do naruszanej w Polsce praworządności, ale o
kwestii czeskich pretensji wobec Polski i działalności kopalni w Turowie jakoś
cicho, podobnie jak o efektach pracy komisji negocjacyjnej wicepremiera Jacka
Sasina. O nieodbytych wyborach pocztowych i wyrzuconych w błoto 70 milionach już
nawet wspominać nie warto – w sumie stać nas na to, żeby nie zajmować się takimi
drobiazgami, jak nielegalne działania przedwyborcze, jak utopione pieniądze za
zawartość wielkiego ptaka z Chin, co przywiózł nam niecertyfikowany chłam, jak
maseczki kupowane od znajomych za cenę wielokrotnie przewyższającą kwotę, za
którą owi znajomi kupili je wcześniej, jak niedostarczone
respiratory od szemranej firmy, jak parę miliardów zmarnowanych na
budowę, a następnie rozebranie elektrowni w Ostrołęce. Stać nas - pan premier
powiedział, że jesteśmy bogaci, bo jego rząd rozbił mafie watowskie, które
oszukiwały na podatkach. I już nie oszukują. Ciekawi mnie, ile osób i kto
konkretnie siedzi w więzieniu za te przestępstwa? Ostatnio mówią też rozmaici
zabawni panowie z władz, że TVN-owi nie należy się w Polsce koncesja, bo stacja
ta od kilkudziesięciu lat łamie prawo. Jakie prawo? To, którego PiS i Paweł
Kukiz jeszcze nie uchwalili? Czy rzeczywiście najpopularniejsza telewizja w
Polsce od lat popełnia jakieś przestępstwa i PiS o tym wie? Nie zgłaszając tego
dotychczas do prokuratury posłowie z PiS-u stali się wspólnikami przestępcy. Za
to też się idzie siedzieć.
Już nic o siedzeniu nie mówię, bo ostatnio minister Wójcik z Solidarnej Polski
zareagował dość ciekawie na złożenie przez posłów Lewicy doniesienia o
możliwości popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego w postaci
działalności sprawczej w kwestii słynnej reasumpcji. Otóż żadnego przestępstwa
panu K. nie da się udowodnić, zresztą prokuratura owo doniesienie umieści tam,
gdzie sprawę Srebrnych Wież, obelg i insynuacji czy jakichkolwiek zarzutów wobec
polskiego faraona – może nie w koszu, ale w owej teczce, którą wicepremier od
spraw bezpieczeństwa z lubością dźwiga z sobą nawet do Sejmu. A skoro
ziobrystowska prokuratura nie śmie choć przez moment pomyśleć o prezesie
inaczej, jak tylko w samych superlatywach – to każdy, kto mu cokolwiek zarzuca,
jest przestępcą. Ponieważ nic, co się od wielu lat dzieje w Polsce nie dzieje
się inaczej, jak z inicjatywy, albo przynajmniej za wiedzą Jarosława
Kaczyńskiego – należy skierować mordę w kubeł i słuchać wiadra.
Jednak wiadro jest dziurawe i przecieka. Poza trzydziestoma procentami
obywateli, który nie najlepiej rokują w kwestii wyleczenia symptomów
chronicznego zatrucia wirusem TVP – reszta społeczeństwa coraz głośniej stawia
pytania i domaga się odpowiedzi. Można zamknąć usta dziennikarzom, którzy takie
pytania w imieniu swoich odbiorców zadają, ale nie da się wyprodukować tyle
makaronu, żeby można go było nawinąć na uszy dwudziestu milionów obywateli.
Dlatego trzeba odwrócić ich uwagę, choćby kosztem zdrowia, a może i życia
jakichś tam uchodźców, o których zresztą Jarosław Kaczyński opowiadał przed
laty, że roznoszą wirusy i zarazki. Wtedy nie było żadnych uchodźców ani wirusów
i groźba zrobiła bach w piach. Teraz jest i wirus, i uchodźcy. Jest więc
czym się cieszyć – prezes znów pokazał, że jest geniuszem. Ale jestem prawie
pewien, że kiedy przeminie echo wygłoszonych tu słów – para będzie pyrkotać już
pod następną przykrywką. Jednak sytuacja na granicy z Białorusią, każe nam
pomyśleć o tym, co może się stać przed wyborami, jeśli sondaże będą dla PiS
niekorzystne. Odwołanie wyborów, powołanie Rządu Jedności Narodowej składającego
się z samych swoich i wojna w obronie drutu kolczastego przez ruskimi
złomiarzami? A, przy okazji: kto dostał zlecenie na dostarczenie rządowi tego
drutu i kto dostanie zlecenie na budowę płotu? Górale z Poronina, handlarze
oscypków spod Gubałówki czy współpracujący już kiedyś z rządem były handlarz
bronią?