Maciej Pinkwart
Spacery wigilijne
23 grudnia 2021
Prawie zupełnie nie pamiętam moich pierwszych wigilii, które odbywały się w
naszym ciasnym mieszkanku na drugim piętrze kamienicy państwa Grodzkich w
Milanówku przy ulicy Dębowej. Choinka była początkowo naturalna, choć niewielka,
stawiana na składanym stole wyszkowskiego regału. Dość długo się trzymała, bo w
domu nie było kaloryferów, tylko kaflowy piec, najcieplejszy po południu, potem
stopniowo wychładzany, rano był lodowaty. Ale kiedyś i w tych warunkach choinka
zaczynała się osypywać, a że moje również składane łóżko znajdowało się tuż pod
nią – nie lubiłem tego szpilkowego naturalizmu na poduszce i pod kołdrą. Jak
tylko było można kupić choinkę sztuczną – mama ją kupiła i to w zasadzie wówczas
załatwiło kłujący problem. Dziś, po latach, też mam w domu choinkę sztuczną, ale
osypuje się jak prawdziwa.
Z milanowskich czasów nie pamiętam swoich prezentów. Pewno były jakieś, ale
najpewniej miały charakter gastronomiczny, więc szybko znikały. Kiedyś tato
dostał bardzo fikuśny szwajcarski scyzoryk. Nie wiem, kto mu to dał i dlaczego,
bo przy jego zdolnościach manualnych było bardzo prawdopodobne, że próbując go
użyć urżnie sobie palec albo zniszczy stół. Wkręcenie zwykłej śrubki groziło
śmiercią lub kalectwem jemu i otoczeniu. Zupełnie nie wiem, jak przeżył obóz po
powstaniu warszawskim, kiedy to w Zella-Mehlis pracował jako tokarz (był z
zawodu księgowym). Nie mówiąc już o tym, jak zdołał dowodzić swoim oddziałem w
powstaniu jako oficer AK, nie raniąc siebie i swoich podwładnych…
Czasem przed świętami przybywały prezenty przysyłane przez moją siostrę
przyrodnią Hankę, która z armią Andersa dotarła do Londynu i tam osiadła na
stałe. Z angielskich paczek pamiętam dwie smaczne i w Polsce nie występujące
rzeczy: niezwykłe trójkątne skorupy orzechów brazylijskich oraz puszki z szynką
konserwową. Polish Ham, jak sama nazwa wskazuje pochodziła z Polski, ale
w Polsce pojawiała się tylko w sklepach z towarami importowanymi, Pewexu czy
Baltony – dla nas wówczas niedostępnych.
W czasie wigilii najgorszy był przymus jedzenia karpia. Tato tego nie cierpiał i
to jest bodaj jedyna rzecz, którą po nim odziedziczyłem. Mama zaś ryby
uwielbiała, myślę nawet, że sprawiała jej frajdę cała procedura przygotowawcza –
karpia trzeba było kupić (albo częściej: załatwić), przetrzymać kilka dni w
kuble z wodą (nie mieliśmy łazienki), zamordować, oskrobać, wypatroszyć, usmażyć
w panierce… Zmuszony matczynym rygorem wybierałem najmniejsze dzwonko i to było
głupie, bo najmniejsze były części zadnie, gdzie od strony ogona było najwięcej
ości. Plułem tym po talerzu i kończyło się na tym, że w zasadzie jadałem tylko
panierkę. Tato, zdaje się, robił podobnie. Mama zgarniała całą pulę i dojadała
tego karpia przez wszystkie dni świąteczne, a jak był duży, to i potem.
Prawdziwą frajdą wigilijną było dopiero to, co było wieczorem. Mama zaczynała
sprzątać, podśpiewując kolędy, a my z tatą braliśmy psa i szliśmy na długi
spacer po Milanówku. Śnieg skrzypiał pod nogami – nie pamiętam z tamtych czasów
świąt bez śniegu – a my szliśmy przez Dębową, Kościuszki, Fiderkiewicza, Krzywą,
Okólną, Grabową – zatrzymując się pod każdym domem i zaglądając ludziom do
okien. Patrzyliśmy na ubrane i oświetlone choinki, które wyglądały jak z bajki.
Wtedy jeszcze większość świateł choinkowych stanowiły cieniutkie świeczki w
małych lichtarzykach, zakończonych ząbkami na sprężynce, które przyczepiało się
do choinkowych gałązek. Zadziwiające, że powodowało to tak mało pożarów. Płomyki
świeczek migotały, kiedy ktoś przechodził przez pokój i magicznie odbijały się w
kolorowych bombkach. U nas na Mazowszu na choince wieszano bombki, a nie bańki.
Nie wiem zresztą, może to nazewnictwo to była pozostałość po czasach wojny.
Pamiętam, że w zasadzie w żadnym domu w wigilijny wieczór okna nie były
zasłaniane i wszystko, co działo się w pokojach, było dobrze widoczne. Może nie
zasłanialiśmy wtedy firanek z uwagi na te palące się świeczki – drzewka zwykle
stały koło okien. A może dlatego, by zdrożony a niespodziewany gość wiedział,
gdzie na niego czeka dodatkowe krzesło, talerz i nakrycie i gdzie będzie mógł
znaleźć otwarte drzwi i serca.
Dziś wigilijnych spacerów już nie próbuję odbywać. Wszystkie okna są zasłonięte,
drzwi i serca zamknięte, wolnego miejsca nie może nikt zająć z powodu stanu
permanentnie wyjątkowego, a przez żaluzje migoce nie światło świeczek, tylko
odblask z telewizora. Z braku możliwości transmisji live z narodzin
Jezusa w Betlejem Polacy oglądają relację z pobytu Kevina samego w domu.
Na zakończenie zapraszam do przypomnienia sobie moich kolęd:
http://www.pinkwart.pl/Koledy/Koledy.htm
Poniżej rekomenduję szczególnie dwie: Dziwny kraj oraz Kołysankę Marii.
Muzykę skomponował Stanisław Lubowicz, śpiewa Nika Lubowicz z zespołem, w którym
grają m.in. jej bracia: Kuba na klawiszach i Dawid na skrzypcach. A kapitalne
opracowanie graficzne, stworzone przez montaż własnych fotografii jest dziełem
Renaty Piżanowskiej. Wesołych Świąt!:
https://www.youtube.com/watch?v=0mBZBy2DYY8