Maciej Pinkwart
Salonowiec
15 kwietnia 2021
Osoby, rządzące teraz Polską już niejednokrotnie pokazywały, w jaki sposób
rozumieją pojęcie kultura, szczególnie: kultura osobista. Jarosław Kaczyński z
bolszewicką pasją często i konsekwentnie atakuje tak zwane elity, a więc ludzi
kulturalnych, dowcipnych, twórczych i inteligentnych, a przy tym zwykle dobrze
wykształconych i znających języki obce, czyli ów znienawidzony przezeń „salon”,
hołdujący wartościom dla PiS-u całkowicie obcym: poczuciu kulturowej wspólnoty
europejskiej, demokracji liberalnej, szacunku dla słabszych, wolności słowa,
rozdzielenia Kościoła od państwa, tolerancji dla indywidualności, także takich,
które są w innym obozie politycznym czy obyczajowym niż my. To, jak się wydaje,
zupełnie nie pasuje do przekonań polskiej prawicy, która ma nieomal boskie
poczucie konieczności tworzenia wszystkiego na obraz i podobieństwo swoje, w
efekcie tolerancję, a nawet parasol ochronny rezerwując dla swojaków, a dla
innych mając wyłącznie agresję i chamstwo. Nie warto nawet przypominać
wszystkich tych podłych insynuacji i pomówień stojących na granicy prawa czy
wręcz ją przekraczających, tych gorszych sortów, elementów animalnych czy mord
zdradzieckich, oskarżanych o zamordowanie prezydenta Kaczyńskiego. Za te
wywrzaskiwane z trybuny sejmowej niegodne słowa prezes PiS-u został ukarany
upomnieniem, którego nie przyjął do wiadomości… Ostatnio dowiedzieliśmy się o
tym, że opozycja to rak, który toczy polską politykę.
Tego chamstwa jest już tak wiele, że nie wywołuje niemal żadnych reakcji:
traktujemy je w zasadzie tak, jak bełkot człowieka pijanego czy agresję
paranoika – rzeczy nieprzyjemne, ale w zasadzie nieistotne. W tak zwanych
dawnych czasach tak postępujące osoby mogłyby być wyzwane na pojedynek i pewno
liczba praktyków chamstwa wśród władz by się zmniejszyła, gdyby nie to, że
większość z nich, a może nawet wszyscy nie posiadają zdolności honorowej. Z
różnych powodów, które wylicza kodeks Boziewicza – może lepiej tego tematu nie
rozwijać, by nie zdradzać tajemnic państwowych.
Pomijanie owego chamstwa milczeniem czy komentowanie cichymi pomrukami niechęci
jest funkcjonalne: gdyby na każdy taki atak reagowano kontratakami czy pozwami
sądowymi, nie byłoby czasu na cokolwiek innego. Z drugiej strony jednak brak
reakcji pokazuje ludziom, że na takie postępowanie jest nie tylko przyzwolenie,
ale jest ono bezkarne, a ponadto dobrze widziane przez trzymające władzę
środowisko, które zresztą daje w tej dziedzinie spektakularne przykłady. Nie od
dziś zresztą: pamiętamy dobrze chamskie „spieprzaj, dziadu”, rzucone przez
rzekomo kulturalnego i dobrotliwego prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec
usiłującego coś do niego powiedzieć na ulicy bezdomnego obszarpańca. Notabene,
nie sposób zaakceptować faktu, że obecna opozycja usiłuje wyraźnie rozróżnić
ocenę braci Kaczyńskich: o Lechu mówi się dobrze, komplementując jego rzekomą
wielką miłość do demokracji i państwa prawa, rozważną politykę zagraniczną i
mitygujący wpływ na brata – zaś Jarosław jest rzekomo jego przeciwieństwem. Nie
wypada tego wątku rozwijać, bo Lech nie żyje, a Jarosław rządzi, ale takie
postępowanie opozycji i wielu dziennikarzy jest raczej mało sensowne: ci co
głosują na PiS, obu braci traktują jak monolit, ci co nie głosują – na pewno w
swych wyborach nie będą się kierować sympatią do Lecha.
Ów antysalon PiS-u błyskawicznie rozprzestrzenił się w obozie władzy, a może
należałoby powiedzieć: w obozie władcy, wywołując z niebytu takich przodowników
pracy, jak wiceprezes partii Antoni „Zamachowski” Macierewicz, profesor Krystyna
Pawłowicz, prokurator Stanisław Piotrowicz, redaktor Joanna Lichocka, marszałek
Marek Kuchciński, minister i wiceministranci w resorcie sprawiedliwości,
krakowski biskup Marek Jędraszewski, minister Przemysław Czarnek, krakowska
kuratorka oświaty Barbara Nowak, europosłowie Beata Kempa, Patryk Jaki, Dominik
Tarczyński czy Ryszard Czarnecki – wymienianie ludzi o zerowej lub wręcz ujemnej
kulturze jest o tyle zbędne, że przy sprzyjających okolicznościach chamstwem
wykazuje się każdy, o ile tylko w pobliżu jest mikrofon i kamera i o ile
delikwent ma nadzieję, że będzie go słuchać Jarosław Kaczyński, który za jego
agresywne grubiaństwo może go nagrodzić dobrą posadą, albo choćby łaskawością od
tronu.
Z tą łaskawością bywa niekiedy kłopot, bowiem patologiczna agresja Kaczyńskiego
wymierzona jest nie tylko w przeciwników, ale może nawet w bardziej nieprzyjemny
sposób dotyka sojuszników. Pamiętamy demonstracje pogardy prezesa PiS wobec
prezydenta Dudy, który na co dzień przecież demonstruje wasalizm wobec osoby,
która go do władzy wystawiła, odwracanie się tyłem do działaczy koalicji
rządowej, gdy tylko pozorowali jakieś śladowe przykłady niezależności, zaś
ostatnio Kaczyński powiedział wprost, że Mateusz Morawiecki jest premierem
dlatego, że ma jego poparcie, a jakby to poparcie stracił, to premierem być
przestanie. Niech żyje demokracja! Premier ani słowem tej wypowiedzi nie
skomentował, co także jest dziwne, bo przecież według standardów PiS-owskiego
salonu powinien powiedzieć, że jest to dla niego zaszczytem być pomazańcem
Kaczyńskiego.
Oczywiście, wszystkie te przejawy braku kultury – tak sprzeczne z naszym
wyobrażeniem o tzw. inteligencji żoliborskiej – są skrzętnie wyłapywane i
prezentowane przez dziennikarzy, którzy z pogoni za chamstwem i agresją robią
wprost wyścigi, a nawet uciekają się do prowokowania PiS-owskich gigantów
intelektu, wśród których prym w popularności medialnej wiedzie poseł Marek
Suski, wielbiciel Radomia i Katarzyny Wielkiej, czy wicemarszałek Sejmu Ryszard
Terlecki, zazwyczaj wygłaszający swoje obelgi pod adresem opozycji tyłem do
rozmówców. To zamiłowanie do stawania tyłem wobec innych ludzi prowadzi nas znów
do salonu, a dokładniej do gry w salonowca, która zresztą była antytezą tego, co
z salonową kulturą zwykle się kojarzy. Oto wybrany w drodze głosowania lub
losowania delikwent z zawiązanymi oczami odwracał się do salonu tyłem, wypinał
wiadomą część ciała i otrzymywał klapsa albo kopniaka od jednego z uczestników
tej kulturalnej zabawy. Po czym miał zgadnąć, kto go sponiewierał. Jeśli zgadł –
schodził z posterunku, a jego miejsce zajmował ten, kto mu przyłożył. Jeśli nie
– wypinał pupę ponownie.
Wygląda na to, że salonowiec to ulubiona gra kierownictwa PiS - z tym, że owo poniewieranie dotyka wszystkich, którzy nie są prezesem lub jego najbliższym otoczeniem, a zgadywanie, kto jest temu winny jest bezcelowe, bo przecież i tak wiadomo, że dostajemy w tyłek przez rządzącą kiedyś Platformę Obywatelską, a wszystko to, co złe, jest winą Tuska.