Maciej Pinkwart
Podział władzy
28 stycznia 2021
Wbrew twierdzeniom Unii Europejskiej i polskiej opozycji, PiS wcale nie ma
problemu z trójpodziałem władzy, który zresztą jest już przestarzały i
niefunkcjonalny, więc podlega dobrej zmianie. Wskutek dotychczasowych działań
reformatorskich rzecz ta ukształtowała się klarownie i precyzyjnie. Co do władzy
pierwszej – nikt nie ma żadnej wątpliwości: jest nią Jarosław Kaczyński. Władza
druga to rząd, prezydent, sejm i Michał Dworczyk, czyli w skrócie – Jarosław
Kaczyński. Władza trzecia, sądownicza, to prokuratura naczelna i krajowa,
Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny, a więc dr praw
Jarosław Kaczyński. Poza trójpodziałem jest władza czwarta – czyli prasa. To w
pierwszym rzędzie media tzw. narodowe, Jacek Kurski, Daniel Obajtek, doktor
Tadeusz Rydzyk, bracia Karnowscy, Joanna Lichocka, czyli – per saldo – Jarosław
Kaczyński. Ale w tym systemie istnieje pewna luka, bo na razie jest jeszcze parę
wolnych mediów, Internet i telewizja satelitarna. Sporo pracy więc ma przed sobą
Jarosław Kaczyński.
Od pewnego czasu władze PiS rządzą nami przy pomocy konferencji prasowych. I to
w sposób pluralistyczny. Tak liberalne nie są władze żadnego kraju Unii
Europejskiej, północnej ani południowej Afryki, nawet Stanów Zjednoczonych,
zwłaszcza ostatnio. Może podobnie jest w Kolumbii czy Urugwaju, no i z pewnością
w Rosji, której prezydent rozmawia z dziennikarzami, a nawet ze społeczeństwem
nie tylko przy pomocy policji i OMON-u, ale także poprzez Internet. Może
zbliżony system utrwalił się w kraju afrykańskim, który kiedyś nazywał się Górna
Wolta, a potem zmieniono mu nazwę na Burkina Faso, co w języku Mossi oznacza
„kraj uczciwych ludzi”. Nazwy są ważne, bo zaklinają rzeczywistość, a ich
długotrwałe używanie utrwala związki frazeologiczne i nikt już nie zastanawia
się, co naprawdę kryje się pod nazwą „Kraj uczciwych ludzi”, „media narodowe”
czy „Prawo i Sprawiedliwość”. Pluralistyczność konferencji prasowych polega na
tym, że władze występują grupowo, przy czym to co mówi premier nie musi się
zgadzać z tym co mówi minister, a to co mówi minister – z tym co dorzuca doradca
rządu. Pytań ze strony dziennikarzy albo się w ogóle nie przewiduje, albo
redakcje zgłaszają je wcześniej na piśmie, do uzgodnienia. Członkowie rządu i
ważni posłowie urządzają dziennie po kilka konferencji w różnych miejscach, a na
każdej mówią co innego w tej samej sprawie. Albo - różni ministrowie z różnych
resortów mówią to samo: poza swoją kompetencją, ale zgodnie z otrzymanym SMS-em
przekazem dnia. SMS-y wysyła Jarosław Kaczyński.
Czwarta władza w krajach demokratycznych patrzy pozostałym władzom na ręce i nie
bacząc na konsekwencje ujawnia zarówno mądrość i rzetelność, jak również
niegodziwość postępowania obserwowanych osób, co doprowadzało już nierzadko do
zmian kadrowych i w efekcie do zmian w polityce. Inna rzecz, że na ogół na
krótko. W naszym Burkina Faso takie postępowanie mediów skutkuje na ogół
zmianami w ustawodawstwie, prowadzącymi przynajmniej do zamknięcia dostępu do
informacji, a w dalszej perspektywie do zamknięcia dziennikarzy. Pozory wszakże
są zachowane. Minister Michał Dworczyk rano udziela wywiadu w RMF, potem biegnie
do Radia Zet zawadzając o Polskie Radio, po drodze odpowiada na pytania „Faktu”,
w południe ma konferencję prasową z ministrem zdrowia, po południu nagrywa
wypowiedź dla TVP i odwiedza zdalnie Polsat, wieczorem jest w TVN – w programie
„Tak jest”, w „Faktach”, potem w „Faktach po Faktach”, albo w „Kropce nad I”, w
„Szkle Kontaktowym” cytują go ze trzy razy, w wolnych chwilach udziela się w
katolickim głosie w każdym polskim domu, a jak złapie kilka minut, to negocjuje
z Pfizerem dostawy szczepionek i odmawia przyjęcia zastępczo viagry zamiast
antycovidu, na koniec wpada na Stadion Narodowy i pokazuje puste łóżka w
Szpitalu Narodowym, żeby udowodnić, jak skuteczna jest polityka narodowej partii
wobec narodowej służby zdrowia.
Inni politycy – nieważne: zjednoczonej prawicy, podzielonej lewicy, obojnaczego
centrum, bezruchu „Wspólna Polska” Rafała Trzaskowskiego czy biegunkowego ruchu
Polska 2050 Szymona Hołowni – także pojawiają się na ekranach wszystkich
telewizji i przed mikrofonami wszystkich radiostacji. Przy czym, jak wiadomo,
jeden obrazek jest wart tysiąca słów, więc politycy nawet w stacjach radiowych
występują przed kamerami po to, by ich radiowy występ mógł być pokazany w
różnych telewizjach. Ważność polityka w strukturach parlamentarnych, rządowych
czy antyrządowych mierzy się tym, czy występuje sam, czy dla pluralistycznej
przeciwwagi – razem z przeciwnikiem politycznym. Budka sam, Kosiniak sam,
Hołownia sam, Trzaskowski sam – ale Lubnauer, Kamiński, Jackowski czy
Szefernaker już w dysharmonijnym duecie czy tercecie mniej czy bardziej
egzotycznym. Jeśli polityk jest na tyle ważny, że nie toleruje obok siebie
przeciwnika, żeby go sobą nie dowartościowywać – to jego przeciwnikiem staje się
dziennikarz prowadzący rozmowę, a dokładniej - kłótnię. Ta zasada nie obowiązuje
w mediach partyjno-narodowo-katolickich. Tam osoby grające rolę dziennikarzy
tworzą harmonijny akompaniament dla sfer rządzących i pełnią funkcję
prokuratorów lub przynajmniej oskarżycieli posiłkowych wobec przedstawicieli
opozycji.
Ideałem współczesnego dziennikarstwa byłyby drużynowe mistrzostwa polityków w
boksie lub wrestlingu, w których dziennikarz pełniłby rolę aktywnego sędziego,
to znaczy dokładałby temu, kto aktualnie wydaje się mieć przewagę. Najlepszą pod
względem oglądalności audycją byłaby taka, w trakcie której na wizji
interweniowałaby policja albo przynajmniej grupa ratowników medycznych.
Jak widać, w sferze czwartej władzy panuje bałagan i moda na rzucanie kłód pod
nogi lub nawet wtykanie tych kłód w szprychy, nie mówiąc już o puszczaniu wody
na młyn niemieckich odwetowców. Ale możemy być spokojni, koła toczą się w
ustalonym wcześniej kierunku, a młyny, choć powoli, mielą starannie. Przejęcie
handlowe jednych tytułów i zablokowanie prawne innych już się zaczęło.
Zastąpienie wszystkich szczebli wymiaru sprawiedliwości przez duet Zbigniew
Ziobro – Julia Przyłębska czeka za rogiem. Ale jednego możemy być pewni:
demokracja na tym nie ucierpi, bo opozycja w najgorszych czasach będzie miała
zagwarantowane miejsce w parlamencie ze stosowną dietą i miejsca w studiach
telewizyjnych. Bowiem partia rządząca w nikim nie ma tak dobrego sojusznika jak
w ugrupowaniach opozycyjnych. Społeczeństwo czekające na kolejną dobrą zmianę
jednak nie powinno tracić nadziei – rządzący z całą pewnością potkną się o
własne rozwiązane sznurowadła, a wtedy rzucą się im do gardeł ich przyjaciele z
partii sojuszniczych.