Maciej Pinkwart
Pochód
29 kwietnia 2021
Jedna z największych polskich stacji radiowych swoje, nadawane w dni powszednie
przed południem pasmo nazwała Byle do piątku. Inna stacja reklamuje swoje
konkursy zapowiedzią, że jeśli
zagrasz i wygrasz sporą kasę, to nie będziesz już musiał pracować. Największe
poparcie społeczne miewają partie, które obiecują jak najwięcej pieniędzy za
darmo i jak najwięcej świąt kościelnych i państwowych. W niektórych ważnych
branżach praca nie tylko nie jest obowiązkiem, ale wręcz przestępstwem: służby
państwowe sprawdzają, czy ktoś przypadkiem nie pracuje w niedzielę w sklepie.
Na całym świecie ludzie na raz narzekają na nadmiar pracy i na jej brak.
Pracownicy odliczają lata i miesiące do emerytury, która w pewnych krajach
pozwala dopiero w pełni cieszyć się życiem, podróżować, inwestować, robić
wszystko - no, prawie wszystko - na co wcześniej brakowało czasu i pieniędzy.
Bezrobotni marzą o jakiejkolwiek pracy, która pozwoli im przeżyć i utrzymać
rodzinę. W Polsce działa to tak, że urzędy pracy rejestrują tych niepracujących,
którzy potrzebują dostać zasiłek i ubezpieczenie, po czym bezrobotni idą do
roboty na czarno, gdzie zarobią może nie więcej niż na etacie, ale szybciej i
bez formalności. To znaczy – bez płacenia podatków. Nie przypadkiem zapewne w
polskim systemie prawnym jest tak, że do pierwszego maja musimy się rozliczyć z
systemem podatkowym. Dla tych, którzy do podatków już odprowadzonych muszą
dopłacić jakieś wyrównanie, Święto Pracy nie jest przyjemnym świętem, więc
niekiedy myślą – a po co ja tyle pracowałem? Jakbym pracował mniej, to bym może
i mniej zarobił, ale mniej by mi państwo zabrało. Oczywiście, na to zabieranie
podatków przez zawsze nie nasze pod tym względem państwo, narzekają wszyscy ci,
którzy chcą, żeby państwo dało im za darmo naukę, socjal, leczenie,
bezpieczeństwo. Ale i tak więcej złości mają w sobie ci, którzy podatki płacą i
nie dostają darmowej nauki na odpowiednim poziomie, socjalu ani trochę i pomocy
medycznej, która jest zajęta koronawirusem, niewydolna, niedoinwestowana, źle
opłacana i fatalnie zorganizowana.
W niektórych krajach coraz częściej dyskutuje się o wprowadzeniu tzw. dochodu
gwarantowanego, który wypłacany byłby wszystkim, jak leci, w kwocie, jaką
państwo uważałoby za niezbędną do przeżycia. W Polsce miałoby to być 1200 zł dla
osoby dorosłej, a dla dzieci po 800 złotych. Ale w zamian zlikwidowana byłaby
pomoc socjalna. U nas wiele osób to popiera, ale na przykład w Szwajcarii 70
procent obywateli w referendum odrzuciło ten projekt twierdząc, że dostawanie
pieniędzy bez pracy upokarzałoby ludzi. Szwajcarzy byli zawsze dziwni: można u
nich mówić w kilku narodowych równouprawnionych językach, strzelać do jabłka
umieszczonego na głowie dziecka, a nawet chwalić się produkcją zegarków,
kosztujących tyle, że za jeden można by w Chinach kupić tonę zegarków, sprzedają
sery i czekoladę produkowane z tej samej krowy i chełpią się posiadaniem jeziora
w górach, w którym całe polskie Tatry zajęłyby tylko jedną trzecią powierzchni.
W Finlandii dochód podstawowy pilotażowo wprowadzono, a potem zlikwidowano, bo
podobno się nie sprawdził. Ludzie owszem, byli zadowoleni, ale i tak chcieli
pracować.
Może na tle tych dyskusji izraelski pisarz Yuval Noah Harari w swoich 21
lekcjach na XXI wiek sugeruje, że pewne zawody już niebawem zostaną
zdominowane przez tzw. sztuczną inteligencję, czyli samodoskonalące się roboty
najnowszej generacji. Przede wszystkim kierowców zastąpią samochody
autonomiczne, prawników – komputery kodeksowo-precedensowe, a lekarzy –
zintegrowany system diagnostyczny. Ta ostatnia sprawa w naturalny sposób budzi
sprzeciw: bo niektórzy jeszcze kojarzą lekarza z dzielnym społecznikiem,
Judymem, przyjacielem pacjenta, który po wyglądzie twarzy, odgłosach w żołądku,
opukiwaniu płuc czy głębokim spojrzeniu w oczy potrafił trafnie zdiagnozować
chorobę i wyznaczyć sposoby leczenia. Moje pokolenie jeszcze pamięta lekarzy od
dziecka opiekujących się danym pacjentem, znających go lepiej niż on sam,
badających go nie tylko przy pomocy stetoskopu i mierzenia pulsu, ale
rozmawiających z nim, wysłuchujących jego zwierzeń, doradzającym przy kłopotach
domowych czy towarzyskich. Tacy lekarze nie odsyłali pacjentów do specjalistów w
wąskich dziedzinach, laryngologów od prawego ucha i innych od lewego ucha, tylko
sami byli omnibusami, leczącymi – lepiej czy gorzej – wszystkie dolegliwości. A
dziś? Harari pisze: Wielu lekarzy skupia się niemal wyłącznie na
przetwarzaniu informacji: pozyskują dane zdrowotne, analizują je i wydają
diagnozę. Jestem przykładnym pacjentem kilku lekarzy: sam mierzę sobie
ciśnienie i zapisuję je w tabelkach w telefonie, robię analizy w fachowych
laboratoriach, na bieżąco koryguję i zapisuję zestawy lekarstw, które zażywam:
garść rano, garść wieczorem. Podczas wizyty kładę wydruki tych danych na biurko
lekarza, doktor kiwa głową, podłącza mnie do EKG czy echa serca, drukuje wynik –
po czym zapisuje mi kolejne lekarstwa, te same czy zmienione. Aparat do
mierzenia ciśnienia czy stetoskop zwykle nie są w użyciu – następuje tylko
analiza danych, które porównane z danymi, przechowywanymi w pamięci lekarza
pochodzącymi z innych analiz czy z wiedzy medycznej pozwalają na trafną lub
przynajmniej prawdopodobną diagnozę.
Na jego miejscu spokojnie mogłaby siedzieć ubrana w biały kitel sztuczna
inteligencja, połączona z siecią banków danych medycznych. Jak na razie,
sztuczna inteligencja nie weźmie mnie za rękę, żeby zbadać puls i nie poczuję
dotyku żywego, współczującego mi człowieka. Czy robota.
Ale mogę sobie o tym poczytać w starych książkach. Oczywiście, bardziej
skomplikowane sprawy będą wciąż wymagały obecności człowieka – choć już dziś
trudne operacje przeprowadzane są niekiedy przez podłączonego do sieci robota,
ale nad jego pracą czuwa człowiek. Czy jest to już krok w kierunku hybrydyzacji
ludzkiej pracy? Zapewne, ale nie ma się czego bać: od lat nosimy opaski,
monitorujące ilość spalanych przez nas kalorii, zegarki, mierzące nam tętno,
ciśnienie i saturację, każemy komputerom o odpowiedniej porze przypominać nam o
wzięciu pigułek, a telefony mają czerwony przycisk z napisem SOS. Czy w tym
kierunku pójdzie rozwój systemów pracy ludzkiej? I czy to będzie praca ludzka?
Najważniejszymi dniami miesiąca w Polsce są długie weekendy, w których trzeba
się zajmować wszystkim, tylko nie pracą. Jednym z najważniejszych długich
weekendów jest tzw. majówka, czyli pierwsze trzy dni maja, najlepiej obudowane
sobotami i niedzielami. W tym roku czczone leniuchowaniem Święto Pracy wypada w
sobotę, więc w myśl prawa za zmarnowany w ten sposób jeden dzień niepracowania
przysługuje nam wolne w inny dzień, roboczy. Cóż, nie od dziś wiemy, że praca
może i uszlachetnia, ale okropnie męczy, a przynajmniej nudzi.
Pierwszy Maja w obecnie obowiązującym w Polsce systemie narracji nie nazywa się
już Świętem Pracy, bo ono w rozumkach niektórych rządzących prawicowców niby
jest świętem komunistycznym. Mało kto pamięta, że pierwsze pochody
pierwszomajowe nie maszerowały po ulicach Moskwy, tylko w Chicago w 1886 roku.
Potem Pierwszy Maja stał się świętem międzynarodowej solidarności ludzi pracy,
co może zdziwić dzisiejszych wodzów Związku Zawodowego „Solidarność”. Dziś w
Polsce obchodzi się w tym dniu święto Józefa Robotnika, albo po prostu początek
majówki. I raczej nie śpiewa się już „Czerwonego Sztandaru”, tylko „Chwalcie
łąki umajone”. Też uważam, że ta pieśń ma lepszą melodię, bardziej literacki
tekst i lepiej pasuje do narodowo-patriotycznych dni Świętego Grilla.
Słyszy się, że teraz najbardziej zapracowanymi ludźmi są politycy –
przedstawiciele władzy i opozycji, samorządowcy i Szymon
Hołownia. Wszystkiego dobrego z okazji Święta Pracy! Tylko dobrze jest
pamiętać, że praca równa się siła razy odległość. Można aż do upadu z ogromną
siłą popychać mur, można się spocić i mdleć z wysiłku, ale jeśli mur nie
przesunie się ani o centymetr – to wszystko funta kłaków nie warte, bo żadna
praca nie została wykonana. Można ewentualnie próbować przebijać mur głową,
zakutych łbów nie brakuje, ale efekt też będzie raczej destrukcyjny. Mury
runą, jak śpiewali ci, co budowali barykady, no i runęły i co? Gruzów nadal
nie ma kto posprzątać. Więc może jednak mur trzeba ominąć i wyruszyć z pochodem
na ulice, pod Sejm czy do siedziby telewizji rządowej? Niech się święci Pierwszy
Maja! Drugi też, trzeci jak najbardziej, ale potem to już by warto się zabrać do
pracy. A praca to siła razy odległość…