Maciej Pinkwart
Małpy, być może, nie nasze
14 stycznia 2021
Niektórzy komentatorzy mieli za złe Andrzejowi Dudzie to, że zeszłotygodniowy
atak elektoratu prezydenta Donalda Trumpa na waszyngtoński Kapitol skomentował
oszczędnie, iż jest to wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych. Uważam, że
pretensje są ze wszech miar niestosowne: w końcu, banda Hunów wtargnęła do
wnętrza symbolu amerykańskiej demokracji, bo póki znajdowali się na zewnątrz,
nikt się nimi specjalnie nie interesował. Demokracja międzynarodowa, podobnie
jak międzynarodowa dyplomacja przede wszystkim polegają na przymykaniu oczu na
to, co z naszego punktu widzenia jest nieodpowiednie i na głośnym chwaleniu
tego, co nam pasuje. Pan prezydent Duda ma w tym względzie ogromne
doświadczenie: nie wtrąca się w wewnętrzne sprawy obcych rządów, a nawet
własnego rządu, wypowiada się oszczędnie i nieco mgliście, w przeciwieństwie do
przywódców tak zwanego Zachodu (z punktu widzenia USA nasza strona Atlantyku
jest wschodem), którzy w czambuł potępili atak na Kapitol. Prezydent Duda w swym
oświadczeniu stanął u boku innego wiernego stróża demokracji i zwolennika
nieinterwencji w wewnętrzne sprawy innych narodów – Władimira Putina, który też
- kiedy już skończył klaskać na zakończenie kapitolińskiego spektaklu – uznał
owe wydarzenia za wewnętrzną sprawę USA i prywatny kłopot jego byłego
przyjaciela Trumpa. Przegrany przyjaciel przestaje być przyjacielem.
Znawcy dyplomacji, której pan Duda jest również mistrzem jako zwierzchnik
polskiej polityki zagranicznej, zauważają w jego oświadczeniu jeszcze jedną
chytrość: prezydent Trump, jako sojusznik Polski PiS, mógłby zażądać od swojego
przyjaciela nad Wisłą zbrojnego wsparcia, albo choć użyczenia twitterowego
konta, po zablokowaniu jego własnego pod zarzutem szerzenia nienawiści i
dzielenia społeczeństwa. Ten zarzut w Polsce nie jest istotny, to raczej zaleta
niż wada, ale pan Duda nie chciał się ze swoim Twitterem rozstać, bo ma tam na
koncie kilka cennych kontaktów nader prywatnych, których jeszcze nie przeniósł
do Tik-Toka.
Poza tym, prezydent Duda jest człowiekiem niezwykle dobre wychowanym i pomiata
tylko tymi, którzy stoją od niego niżej w hierarchii i mają inne niż on poglądy
– więc do Trumpa miał wielki szacunek, jako do człowieka prostego i w dodatku
leciwego, a nade wszystko mającego śliczną i także małomówną żonę. Zatem nie
mógł – zwłaszcza po fakcie – pouczać swojego przyjaciela o tym, jak przy pomocy
osiemdziesięciu radiowozów można uchronić przed ewentualnym zakłócaniem spokoju
jeden budynek, jednego człowieka i jednego kota, a co dopiero taki Kapitol. Aha,
że prezydent Trump nie chciał chronić symbolu amerykańskiej demokracji, gdzie
miała być zatwierdzana jego przegrana wyborcza tylko wręcz przeciwnie?
Zapomniałem.
Z tą demokracją i jej obroną to też jest teoria względności. Do tej pory było
wiadomo, że demokracja jest wtedy, kiedy my rządzimy. Teraz wygląda na to, że
demokracja jest wtedy, kiedy rządzi Trump, a kiedy do władzy dochodzi demokrata
– demokracja się kończy. To, że działacze PiS-u płaczą po Trumpie i w nieco
tylko zawoalowany sposób wskazują miejsce, gdzie mają Bidena - dowodzi jasno
nieprawdziwości tezy, że obecne narodowo-katolickie władze Polski są gotowe na
krucjatę w obronie jedynie słusznej wiary, bowiem pseudokatolicy z PiS popierają
baptystę i parokrotnego rozwodnika Trumpa i dość oszczędnie deklarują współpracę
z katolikiem Bidenem.
Zastanawianie się nad dziwnymi meandrami polityki zagranicznej obecnych władz
polskich jest dzieleniem liczby całkowitej przez zero. Może dlatego zajmuje się
nią Zbigniew Ziobro. Natomiast owo zapatrzenie PiS-u nawet w upadłego Trumpa
każe nam zastanowić się przez moment nad naszą przyszłością. Jeśli w obliczu
ewidentnie przegranej Trump od kilku miesięcy bębni o fałszerstwie i ukradzeniu
mu wyborów, a na koniec podburza swoich wyznawców, którzy atakują siedzibę
władzy ustawodawczej i doprowadzają do śmierci pięciu osób – musimy się
przygotować na to, że i u nas nawet dla demokratycznie wybranych władz o
tendencjach autorytarnych demokratyczna utrata rządów może być nie do przyjęcia.
Wiem, że przy obecnej beznabiałowej polskiej opozycji trudno to sobie wyobrazić,
ale może nadejść taki moment, w którym polski Trampek, czy zgoła Liliputin
upadnie: strzeli sobie wyżej niż w kolano, rozwiąże parlament, przegra wybory,
co natychmiast powinno pociągnąć za sobą zmianę struktury władzy i możliwie
szybkie zajęcie się dotychczasowymi prominentami przez niezależną prokuraturę,
parlament, sądy i więziennictwo. Czy wtedy ktoś nie podsunie dawnemu suwerenowi
pomysłu wtargnięcia na polski Kapitol? W Waszyngtonie wśród atakującego tłumu
był też osiłek z polską flagą… Inna rzecz, że obok biegł jakiś chudziak z flagą
kubańską… Czy jakieś gęsi kapitolińskie nas przed tym ostrzegą, czy może
machniemy i na to ręką w myśl polskiej zasady „jakoś to będzie” i z tym
zaczniemy się urządzać?
My, naród – we, the people – nie możemy biernie na to czekać. Bowiem
obawiam się, że zasada, którą musieli się kierować rzymscy konsulowie, gdy
powierzano im władzę dyktatorską: caveant
consules ne quid detrimenti res publica capiat, niech baczą konsulowie, żeby
rzeczpospolita nie doznała jakiegoś uszczerbku – w Polsce jest już od dawna
nieaktualna. Konsulowie codziennie pracują nad takimi uszczerbkami. I w tym
sensie waszyngtońskie wydarzenia z 6 stycznia 2021 nie są jedynie wewnętrzną
sprawą Stanów Zjednoczonych. Małpy, być może, nie są nasze, ale cyrk jest
wspólny.