Maciej Pinkwart
Mąćraź
20 maja 2021
Przeklęta pandemia koronawirusa przewartościowała mnóstwo spraw i znieczuliła
nas na rzeczy, których byśmy przedtem nie tolerowali. Doskonale widocznym
przykładem jest wymuszone przez tzw. społeczny dystans rozmawianie w studio
telewizyjnym za pośrednictwem łączy internetowych, byle jakiej kamery laptopowej
i mikrofonu fatalnej jakości. Świszcze, zgrzypi, szuści, widać niezbyt wyraźnie,
no ale w sumie i tak wiemy o co chodzi. Kiedy redaktor Olejnik rozmawia
(kiepskie słowo, ale nie ma czegoś pośredniego między mówi, słucha i nie mówi i
nie słucha) z Izabelą Leszczyną z PO i Arturem Soboniem z PiS-u, to wiadomo co
powie każdy z uczestników tego dialogu głuchych i jakie stanowisko będzie
reprezentować. Mało – jeśli ktoś tego słucha, to znaczy, że włączył TVN24, a
jeśli tak, to wiceminister Soboń może nawet recytować Pana Tadeusza, a i
tak każdy widz powie, że kłamie. Niestety, wiceminister nie kłamie Mickiewiczem,
tylko sunie Kaczyńskim, na co nie pomaga nawet fatalna jakość odsłuchu.
Wydawałoby się, że każdy z rozmówców teleokienka jest intelektualistą co
najmniej na miarę Karola Estreichera czy Jerzego Giedroycia, bo za nim w tle
zawsze jest kolosalna biblioteka z bardziej czy mniej starannie poukładanymi
książkami. Jeśli w domu nie ma książek, co się zdarza nie tylko posłom i
ministrom, to przynajmniej pożycza od sekretarki kilkanaście katalogów i
skoroszytów i ustawia z nich kupkę, na „przypadkowo” stojącym z tyłu stoliku.
Zapewne mgła kowidowa powoduje, że nie zwracamy uwagi na błędy merytoryczne,
powtórzenia tematów, o których relacje wzajemnie sobie zaprzeczają, akceptujemy
ucieczki przed trudnymi pytaniami (nasza konferencja poświęcona jest czemuś
innemu), powielamy chamstwo wicemarszałków Sejmu i członków Trybunału
Konstytucyjnego czy sobiepaństwo polityków, stwierdzających bez żenady, że
działając dla Polek i Polaków działają dla siebie, bo przecież i oni są Polkami
i Polakami. Ów polko-i-polakizm będący kwintesencją pseudopatriotycznej
nowomowy pisowskiej działa na mnie tak, jak wiersze Nerona na Petroniusza.
Pięknie to skwitował Henryk Sawka na rysunku, przedstawiającym konturową mapę
Europy, z zaznaczonymi obszarami poszczególnych krajów, zamieszkałych przez
swoich obywateli. We Francji mieszkają Francuzi, w Niemczech – Niemcy, w Austrii
– Austriacy, w Rosji – Rosjanie itd. Ale w Polsce mieszkają Polki i Polacy.
Wrrr.
Oczywiście, każdy ma prawo do własnych opinii i do ich wygłaszania. Ale jeszcze
mnie ociupinkę dziwi, kiedy tego samego dnia, w odstępie kilku minut dostaję
dwie wiadomości z newsroomu dwóch różnych stacji radiowych. Headline z Radia
Zet: Liczba zakażeń gwałtownie rośnie (21 kwietnia, godz. 10.38).
Headline z RMF: Duży spadek zakażeń koronawirusem. (21 kwietnia, godz.
10.44). I co? I nic.
Składnia i gramatyka polska, mimo bezustannej frazeologii patriotycznej jest u
Polek i Polaków, zwłaszcza tych pokazywanych w telewizji, w ciągłym
odwrocie. Ja oczywiście wiem, że hiperpoprawność językowa nie idzie w parze z
rzetelnością i aprobatą społeczną, czego dobrym przykładem było dwóch kolejnych
prezydentów III RP – superpoprawny generał Wojciech Jaruzelski (ja wiem, że dla
wielu osób ten pan nie tylko nie był prezydentem, ale zgoła w ogóle poza
więzienną celą i gabinetem w KGB nigdy nie istniał) i elektryk Lech Wałęsa,
którego język polski był, delikatnie mówiąc, dość nowatorski. Wiem też, że
bylejakość językowa, kompletne lekceważenie reguł i mówienie wyłącznie
kontekstowe nie pojawiło się dopiero razem z wirusem Covid-19, nawet nie wraz z
PiS-em 2015. W jednej z moich ulubionych stacji radiowych jedna z moich
ulubionych dziennikarek relacjonując prognozę pogody stale podaje temperaturę w
stopniach Celcjusza, interlokutor dziennikarki w telewizji opowiada, że
w każdym mąćrazie jest już lepiej, najwyższy urzędnik państwa zapowiada,
że coś tam odbędzie się za półtorej roku… Ta półtora, tej
półtorej… I tak nie najgorzej, niekiedy słyszy się, że ktoś wypił półtory
litry wódki. Jedna Tora, dwie Tory i jeszcze pół Tory. Tora, Tora, Tora! Już
prawie nikt nie mówi, że chciałby zabrać głos odnośnie do ostatniego
punktu, tylko odnośnie ostatniego punktu, zresztą w ogóle ten zwrot,
nawet w wersji prawidłowej jest przestarzałym rusycyzmem. Niechluje językowi
coraz częściej, niestety, mówią i nawet piszą błędnie daty, utrzymując, że dziś
jest dwudziesty maj, a nie dwudziesty maja, jak byłoby prawidłowo. Mój
dwudziesty maj mogłaby tylko napisać dwudziestolatka, ale one i tak zwykle
nie piszą, tylko fotografują kartkę z kalendarza i zamieszczają na Instagramie,
gdzie starają się zostać kolejną gwiazdą na firmamencie sieciowym. Z tym, że
najczęściej nie jest to firmament, tylko firnament. Firnament to zapewne
coś związanego z pewną odmianą śniegu, nazywaną firnem. Każdy dziennikarz
sportowy o narciarzu zjeżdżającym po stoku powie, że narciarz ten szusuje,
nawet gdy kręci, jak polityk PiS-u w programie Moniki Olejnik. Szus to jazda na
krechę, prosto w dół. A każda telewizyjna pogodynka mówiąc o zalegającym w
Tatrach śniegu powie, że jest to puch, choćby leżał już na stoku trzy
miesiące. Oczywiście, Dorocie Gardias darujemy to bez mrugnięcia okiem, nawet
tego nie zauważymy, podziwiając ją i jej pogodę ducha. Co do gwiazd, to ani być
gwiazdą, ani opisywać gwiazd nie umiemy: jeden z portali internetowych
zastanawia się kogo żoną jest jedna z aktorek, pewno dzieci tej
aktorki wiedzą, że w tym przypadku trzeba by powiedzieć czyją żoną jest
ta pani. Inni dziennikarze zachwycają się areodynamicznym kształtem samochodu,
podczas gdy może on być co najwyżej aerodynamiczny: aero to coś związane
z powietrzem, zaś areo – z cieczą. W swych kłótniach politycy i
dziennikarze zwykle spierają się o tezy oparte o twierdzenia przywódców
albo głos ludu, ale powinni swe wypowiedzi opierać na znajomości języka,
tylko w razie kłopotów z równowagą opierać się o płot. Pandemia jest, podobno, w
odwrocie – tak przynajmniej według stanu na dzień dzisiejszy twierdzi
jakiś minister, szkoda że nie wiadomo jak będzie na dzień jutrzejszy, albo w
innej perspektywie, czyli, jak to się teraz mówi za godzinę czasu lub w
dłuższym okresie czasu. Okres to pojęcie wieloznaczne, ale godzina raczej
odnosi się tylko do czasu. A zamiast dnia dzisiejszego wystarczyło by dziś, ale
to słowo tak krótkie, że kończy się niemal w tej samej chwili, co się zaczyna –
doświadczam tego od wielu lat, w ostatnich czasach coraz częściej.
Pandemia nie pandemia, dla wielu osób najważniejszym punktem odniesienia jest
Zakopane i góralszczyzna. W cepersko-pseudogóralskich odniesieniach
ekonomicznych wciąż królują dutki, ale żaden dutek nie wie,
że owe góralskie pieniądze to pochodna jeszcze z XIX w., kiedy to dudkiem
(a nie dutkiem) nazywano austriacką monetę dwucentową. Wybierają się owi
językoznawcy na spacer na Rówień Krupową, sądząc że tak jest bardziej po
góralsku, w co już nawet – podobnie jak w dutki – uwierzyli sami górale,
którzy jeszcze w szkole uczą się rozróżniać równię pochyłą i Rówień
Krupową, ale wciąż używają słowa kobza zamiast słowa koza,
oznaczającego instrument znany także jako dudy. Oczywiście, lepiej jest
dmuchać w kobzę niż w kozę, dmuchanie w dudę w ogóle nie powinno
wchodzić w, nomen-omen, grę, ale tak naprawdę kobza to strunowy instrument
bałkański. Wiem, że szanowni Czytelnicy mogą mnie zasypać milionem przykładów
opisów kobziarza Mroza, kobziarzy szkockich i tp., ale
powszechność błędu nie czyni zeń poprawności.
Ten mąćraź jaki słyszymy w zdaniu, które naprawdę
brzmi w każdym bądź razie to efekt upodobnienie międzywyrazowego: m
i b artykułowane są blisko, a wymawiane podobnie, tylko m ma tzw.
artykulację nosową. W słowie dutki następuje upodobnienie
wewnątrzwyrazowe, a dokładniej – ubezdźwięcznienie: łatwiej jest wymówić dwie
sąsiadujące spółgłoski, jeśli obie są dźwięczne lub obie bezdźwięczne. A więc
łatwiej dutki niż dudki. Jednak łatwiej, to nie zawsze znaczy
lepiej. Słyszał kiedy kto o tym, żeby coś kosztowało mniej niż jeden dutek?
Ciekawą formą bezmyślności i bylejakości językowej jest pseudopoprawność
językowa, wynikająca na ogół z niewiedzy. W jednej z ostatnio wydanych książek
przeczytałem, że w Zakopanem ktoś mieszkał w Stamarach, w dawniejszych
czasach milicjanci mówili, że ich komenda mieści się na Kościuszkach, zaś
sam słyszałem stosunkowo niedawno, jak ktoś ze znajomych mówił, iż jego dziecko
chodziło do przedszkola na Sabałach. Wszystko to są efekty tego, że nazwy
Stamary, Kościuszki i Sabały mają gramatycznie formę
liczby mnogiej rzeczowników rodzaju żeńskiego. A że nie było czegoś takiego,
jak ta Stamara, ta Kościuszka, czy ta Sabała? Nieważne, tylu
istotniejszych rzeczy nie było i nie ma…
W każdym mąćrazie dla Polek i Polaków ważniejsze są
pochodzące z Unii Europejskiej dudki, niż polska poprawność językowa. Tą
co najwyżej zajmować się będzie jakiś parszywy salon pseudoelity, bo prawdziwi
patrioci wiedzą, że Polki i Polacy kochają władzę, jeśli ta dzieli się z nimi
pieniędzmi, których nie zabiorą nam ani Sowieci, ani spadkobiercy dziadków z
Wermachtu, ani Holender Frans Timmermans czy Vera Jurova, niby Czeszka, ale
wiadomo, że oboje to antypolskie komuchy, lewaki, być może nawet żydowscy
faszystowscy islamiści, którzy dybią na nasze 720 miliardów, z których nie
oddamy im ani guzika. W każdym mąćrazie tak planujemy na dzień
dzisiejszy.