Maciej Pinkwart
Lewactwo
21 października 2021
Repertuar wyzwisk, funkcjonujących teraz w przestrzeni publicznej jest o wiele
węższy, niż kiedyś. Wśród hejterów internetowych bluzgi ograniczają się w
zasadzie do kilku wyrazów, z lubością wypowiadanych co chwilę we wszystkich
środowiskach, a dotyczących kilku części ciała, kilku czynności niemal
fizjologicznych i jednego zawodu, uważanego niesłusznie za najstarszy zawód
świata. Najstarszym zawodem świata był zawód miłosny, ale o tym w przekleństwach
się nie mówi.
Na arenie publicznej obelgi są jeszcze mniej zróżnicowane, czym jako miłośnik
filologicznych ciekawostek czuję się coraz bardziej rozczarowany. W dodatku,
najczęściej wyzwiska stosowane są na tyle ogólnie, żeby sąd nie mógł się
przyczepić w razie ewentualnego procesu o zniesławienie. Złodziejami zawsze są
jacyś oni, a nie konkretny, wymieniony z imienia i nazwiska człowiek, faszyści
czy naziole to także grupa ludzi, im większa - tym oskarżenie brzmi groźniej,
ale tym mniej można za nie odpowiadać przed sądem. Ciekawe, że nikt się w
zasadzie nie obraża, jeśli przeciwnik polityczny zarzuci mu nieudolność,
niekompetencję czy wręcz działanie na szkodę państwa. Takie oskarżenie co
najwyżej spotyka się z ripostą, że za rządów innej formacji było tak samo, albo
gorzej.
W stosunku do osób nie będących teraz przy władzy dyżurną obelgą jest lewactwo,
postkomunizm czy neomarksizm. Oczywiście, pojęcia te są nie definiowane, a może
nawet niedefiniowalne, zresztą naziolstwo czy bycie synem kobiety lekkich
obyczajów też definiowane nie jest. Z uwagi na fakt, iż epitety, związane z
lewicowością, trafiają we wszystkich, którzy nie są związani z partią obecnie
rządzącą, a nawet we wszystkie kraje Unii Europejskiej, które domagają się od
Polski przestrzegania traktatów unijnych – można dopuścić supozycję, że jest to
swojego rodzaju metafora, żeby nie powiedzieć synekdocha, co w dziedzinie obelg
jest zjawiskiem międzynarodowym: przecież nikt, nazywający swojego przeciwnika
motherfucker tak naprawdę nie zarzuca mu kazirodztwa, a żaden góral,
wstawiający do swojej wypowiedzi (już dość rzadko, niestety) słowo krucafuks
nawet przez moment nie myśli, że oto uderza w przeciwnika kościelnym
krucyfiksem. Dla polskich posłów, a nawet niektórych sędziów Trybunału
Konstytucyjnego lewackość i postkomunistyczność, używane by tak rzec na odlew są
stałym elementem wypowiedzi wobec przeciwników, bez względu na realność owych
określeń, to znaczy bez jakiegokolwiek związku z manifestowanymi przez owych
przeciwników poglądami. Cóż, w taki sam sposób usiłowali obrażać konkurencję
kibice ŁKS-u, nazywając zawodników Widzewa Żydami. A może odwrotnie. Nikt
naturalnie nie sądził, że piłkarze nielubianej drużyny nie będą grali w szabas,
czy też są obrzezani. Żyd, komuch, lewak – to po prostu ktoś inny, którego
nienawidzimy i już. Interesujące, że w stosunkach międzynarodowych lewackimi,
postkomunistycznymi czy neomarksistowskimi nazywa się władze unijne, rządy w
Holandii czy Szwecji, które są monarchiami, katolickiego prezydenta USA czy
nawet niektórych zagranicznych hierarchów kościelnych, a nigdy takie określenia
nie trafiają pod adresem władz Rosji, Chin czy Białorusi. Poglądy polityczne nie
przeszkadzają polskiej prawicy w robieniu interesów (nie zawsze udanych!) z tymi
krajami, o czym świadczą płynące do Polski miliony ton rosyjskiego węgla i
białoruskiego cementu czy epidemiczne zakupy za Wielkim Murem.
Mimo moich lewicowych, a może nawet
lewackich poglądów z oburzeniem postrzegałem najbardziej lewacką sprawę, z jaką
ostatnio miałem do czynienia – lewostronny ruch drogowy na Cyprze. Wiem,
oczywiście, że to jest efekt postkolonializmu, i że to skutek okupacji Cypru
przez lewostronną Wielką Brytanię, której fatalny lewacki wpływ pozostał do dziś
także na Malcie, w Irlandii, Australii i Nowej Zelandii, w Indiach i okolicy, w
RPA, Japonii, Tajlandii, na Jamajce i, co najgorsze, w Zimbabwe. Cyprem rządzi
centroprawicowy prezydent Nikos Anastasiadis, przewodniczący partii Zgromadzenie
Demokratyczne, która mogłaby być uważana za cypryjski odpowiednik Platformy
Obywatelskiej, a Anastasiadis dwukrotnie wygrał wybory prezydenckie, z niewielką
przewagą pokonując swojego rywala Stawrosa Malasa, przewodniczącego legalnie na
Cyprze działającej (ech, to lewactwo!) Partii Komunistycznej. Na marginesie
dodam, że stawros (σταύρος)
po grecku znaczy krzyż.
Do takiego lewackiego kraju przyjechał parę dni po mnie polski prezydent.
Spotkał się z prezydentem Cypru, oraz na wszelki wypadek, żeby go nie posądzono
o lewactwo, z prawosławnym arcybiskupem Chryzostomem, dostał złoty klucz do
miasta Pafos (byłem tam, było otwarte i wszedłem bez klucza), a także podpisał
trzy dokumenty o współpracy – nikogo nie zaskoczyło to, że podpisał je lewą
ręką. Jeden z tych dokumentów dotyczył porozumienia między ministerstwami spraw
zagranicznych obu państw w kwestii konsultacji politycznych. Nie wiem co to
znaczy, ale ucieszyłem się, bo dzięki tej informacji dowiedziałem się o tym, że
Polska ma ministerstwo spraw zagranicznych. O ile można się zorientować z
komunikatów oficjalnych, Andrzej Duda w rozmowach dyplomatycznie nie wspominał o
najważniejszej obecnie dla Cypru kwestii – wojskowej okupacji jego północnej
części przez siły zaprzyjaźnionego z polskim prezydentem islamskiego przywódcy
Turcji, Recepa Erdoğana.
Polski prezydent ujął mnie kiedyś tym, że powiedział, iż ciągle się uczy – w
domu, w pracy, w samochodzie i w samolocie. Lot z Cypru do Warszawy trwa trzy
godziny. Mam nadzieję, że prezydent uczył się wtedy na temat tego, że lewactwo i
działanie lewicowych organizacji jest w normalnym świecie, którego pan prezydent
też z pewnością ciągle się uczy, zupełnie legalne i organizacje te mogą
swobodnie konkurować z innymi organizacjami, także z prawactwem i
neofaszyzmem. Tymczasem zdaje się słowo lewy akceptowane jest w
dzisiejszej Polsce jedynie w dwóch przypadkach: w odniesieniu do wydatków z tzw.
Funduszu Sprawiedliwości zarządzanego przez Zbigniewa Ziobrę i wobec czołowego
piłkarza drużyny Fußball-Club Bayern München.