Maciej Pinkwart
Lekcja angielskiego
5 sierpnia 2021
Wydaje się, że to było wczoraj, kiedy oglądałem pewną kreskówkę, a na niej
czwórkę kolorowo ubranych chłopaków z długimi włosami, którzy przemierzali Morze
Czasu w żółtej łodzi podwodnej i zastanawiali się, jak to będzie, kiedy zaczną
im rosnąć siwe brody, a oni staną się starzy, w zgrzybiałym wieku 64 lat.
Słuchałem opowiadającej o tym piosenki i uczyłem się trudnego następstwa czasów
po słowach if, jeżeli i when, kiedy:
When I get older losing
my hair
Many years from now
Will you still be sending me a Valentine
Birthday greetings bottle of wine
If I’d been out till quarter to three
Would you lock the door
Will you still need me, will you still feed me
When I’m sixty-four…
To sixty-four wydawało się tak odległe, że aż
nierzeczywiste, bo było naprawdę many years from now, kiedy owo now
było gdzieś wkrótce po polskim Marcu, zaczynał rządzić towarzysz Gierek, a mnie
i moim przyjaciołom marzył się socjalizm z ludzką twarzą i demokracja bez
przymiotnika ludowa. Walentynek nie obchodziliśmy, bo święto zakochanych
mieliśmy codziennie. Inna rzecz, czy było to święto miłości szczęśliwej czy
nieszczęśliwej – to się tak szybko zmieniało… No i mało kto bywał out do
za 15 trzecia, bo wracało się do domu grubo po północy, albo nie wracało się
wcale. Pytanie, czy ktoś będzie nas potrzebował, a nawet karmił wtedy, gdy
dożyjemy do sześćdziesiątki z okładem wydawało się kompletnie absurdalne. Czy
będziemy komuś potrzebni w domu starców, gdzie będą nas żywić? I czy w tym domu
starców będziemy razem czy osobno? No bo:
You’ll be older too
And if you say the word
I could stay with you
I could be handy, mending a fuse
When your lights have gone
You can knit a sweater by the fireside
Sunday mornings go for a ride
Doing the garden, digging the weeds
Who could ask for more
Will you still need me, will you still feed me
When I’m sixty-four…
To, że ona będzie older too, było oczywiste:
mało kto nie zakładał, że zestarzejemy się razem i będziemy sobie nawzajem
potrzebni, nie tylko wtedy gdy lights have gone, gdy wysiądą światła i
będę musiał być handy, pod ręką, mending a fuse, naprawiając
bezpiecznik. To akurat umiałem, bo nauczyła mnie Mama – Tato był kompletnym
lewusem w kwestiach technicznych. Nie było żadnych automatów czy styczników –
korek był porcelanowym wkrętem, wewnątrz którego umieszczony był cienki drucik.
Gdy włączało się za dużo odbiorników – jak na przykład ciągle dogrzewające nas
zimą w Milanówku elektryczne słoneczko, albo gdy coś się spięło za krótko
– drucik się przepalał, światło gasło i trzeba było bezpiecznik wymienić. Ale to
było drogie, więc się go podwatowywało, czyli łączyło początek z końcem
na zewnątrz porcelanki, zwykłym drutem. Mama umiała, ale ja to robiłem, jak
byłem handy. Czy wyobrażałem sobie, że ta moja przyszła wybranka będzie
knit a sweater, robiła sweter na drutach? Pewno tak, bo mama robiła,
nawet w ten sposób dorabiała do pensji, no a chciał-nie-chciał każdy facet
trochę planował swoją wybrankę w odniesieniu do swojej mamy – albo na jej
podobieństwo, albo przeciwieństwo… Ale cała reszta dywagacji Paula była
kompletną abstrakcją: jaki fireside? Kto by na naszym adaptowanym na
mieszkanie strychu, czy w bloku moich narzeczonych wstawiał kominek? W
niedzielne poranki, sunday mornings chodziliśmy do kościoła, nad Wisłę
czy ostatecznie do Łazienek, ale na pewno nie wybieraliśmy się na przejażdżki,
for the ride… Ogródek miałem na balkonie, albo u sąsiadów, ale ani
doing the garden, uprawianie ogródka, ani digging the weeds, pielenie
chwastów na pewno nie było moim marzeniem i nie cieszyłbym się tym mówiąc who
could ask for more, któż mógłby żądać więcej.
Żądaliśmy więcej. Choć pewno przede wszystkim żądaliśmy
tego, co Paul i John mieli może aż w nadmiarze: wolności, wolności słowa,
swobody wypowiedzi i śpiewania o tym co naprawdę nas obchodzi. Mając wolność nie
walczy się o nią, bo wydaje się, że skoro już jest, to będzie na zawsze, bo
przecież wszyscy ją doceniają, od czasów Magna Charta Libertatum do dziś.
Jak wiele jednak może się zmienić w czasie jednego życia, a nawet w czasie życia
jednej piosenki! Nie wyobrażaliśmy sobie – a już na pewno nie wyobrażali sobie
tego Paul, John, George i Ringo – że ktoś zrezygnuje z wolności po to, żeby mieć
święty spokój i pełno w garnku. Chociaż… Czy nie takie właśnie mieli marzenia?
Every summer we can rent a cottage
In the Isle of Wight, if it’s not too dear
We shall scrimp and save
Grandchildren on your knees
Vera, Chuck and Dave…
Nie marzyliśmy, żeby every summer, każdego lata móc rent a cottage,
wynajmować domek, raczej sami wynajmowaliśmy się do pracy na OHP czy
gdziekolwiek, żeby dorobić do stypy… Ja pracowałem zwykle jako brakarz w
Fabryce Tarcz Ściernych w Pruszkowie, choć i Ochotniczy Hufiec Pracy też
zaliczyłem, w Kożuchowie na Ziemiach Odzyskanych. Ale ani Pruszków, ani Kożuchów
nie miały nic wspólnego z Isle of Wight, choć na pewno nie było tam
too dear, za drogo. I przyznam się szczerze, że nigdy nie było moim celem
scrimp and save, ciułanie i oszczędzanie, żeby móc podziwiać
wnuki na twoich kolanach, on your knee, a zwłaszcza, żeby miały one jakoś
tak po zagranicznemu na imię. Pod tym względem jednak życie sprawia rozmaite
niespodzianki.
Send me a postcard, drop me a line,
Stating point of view
Indicate precisely what you mean to say
Yours sincerely, wasting away
Give me your answer, fill in a form
Mine for evermore
Will you still need me, will you still feed me
When I’m sixty-four.
Czy kiedyś prosiłem, żeby ktoś send me a postcard,
posłał mi pocztówkę czy drop me a line, skrobnął do mnie choć linijkę
stating point of view, określając swój punkt widzenia? Raczej nie, bo bym
nie był pewny jaki on jest. Czy prosiłem, żebyś give me your answer, dała
mi odpowiedź na to podstawowe pytanie – czy będziesz mnie potrzebować, gdy będę
miał sześćdziesiąt cztery lata?
Ani mi przez głowę to nie przeszło do czasu, aż stałem
się obiektem jubileuszu, kiedy w gronie bliskich i zaprzyjaźnionych ludzi
urządzono mi sześćdziesiątkę. Do tytułowego wieku piosenki chłopców z Liverpoolu
wciąż mi jeszcze trochę brakowało. Aż przyszła kolejna okrągła celebra, poczułem
się jak na własnym pogrzebie, albo na wieczorze kawalerskim, co zresztą na jedno
wychodzi i już nikt nie myślał o tym co będzie when I’m sixty four. Były
inne pytania, choć nikt nie zastanawiał się nad tym, jak długo potrwają jeszcze
inne rzeczy – nasze życie, ich władza, wolność słowa, swoboda oddychania… Powoli
jednak przyzwyczailiśmy się do maskowania twarzy i poglądów, do ponownego
ściszania głosu przy szczerym wyrażaniu swoich myśli – na razie nie dlatego, że
boimy się czarnego luda, tylko dlatego, że możemy dostać po ryju od kogoś, kto
wierząc w słuszną linię, którą ma nasza władza, nie boi się wirusa, nie wierzy w
szczepionki, ale wierzy w to, że w polskim chaosie znajdzie się miejsce na jakiś
ład. Polski ład oczywiście, bo europejski jakoś niektórym nie pasuje. Już
niebawem możemy stracić możliwość wyboru mediów, z których będziemy czerpać
wiedzę o kraju i świecie. Będzie tylko jeden, jedynie słuszny punkt widzenia.
Potem, być może stracimy możliwość wyboru szkoły, do której pójdzie nasze
dziecko, czy nasze wnuki – Vera, Chuck i Dave. Będą tylko szkoły państwowe, z
określanym przez władzę programem nauczania, oczywiście jedynie słusznym, czyli
katolicko-prawicowym. A potem stracimy nawet możliwość wyboru władzy, no bo po
co mamy wybierać, jeśli naród już wybrał i nie protestuje? No, nie protestuje,
bo tę możliwość też utracimy, a jeśli nawet nie – to zawsze będzie to protest
niesłuszny.
I zapewne tylko jeszcze po angielsku – a język ten,
paradoksalnie, stał się językiem zjednoczonej Europy, którą Anglicy opuścili –
będzie nam wolno zastanawiać się nad tym, czy jeszcze jesteśmy do czegoś
potrzebni, gdy skończyliśmy sześćdziesiąt cztery lata. Może do jednego – było w
tej piosence coś o pieleniu chwastów. Spróbujmy się wziąć za to, zanim nam
wyłączą TVN, Internet, szkoły, wybory i wolność słowa. I zanim sami zrezygnujemy
z czegokolwiek, co moglibyśmy przedsięwziąć z własnej inicjatywy. Na przykład z
myślenia.