Maciej Pinkwart

Łączność

 

10 czerwca 2021

Tutaj wersja video na YT

 

Jedyne, co nas wszystkich jeszcze łączy, to świadomość, że wszystko nas dzieli. Kiedy po niewyobrażalnej jeszcze niedawno głupocie twitterowej wicemarszałka Sejmu ja i moi znajomi sądziliśmy, że jest to już rycie po mulistym dnie, odezwały się zadowolone okrzyki spod spodu, wydawane przez kumpli wicemarszałka. Prezydent Andrzej Duda skomentował bąka Ryszarda Terleckiego dość rozsądnie, choć ogólnikowo-dyplomatycznie, a kiedy poseł PO Michał Szczerba poprosił go na Twitterze o doprecyzowanie – popiera Terleckiego czy nie, prezydent wrócił na boisko swojej drużyny i porzuciwszy prezydencką dyplomację, przywalił: Jakiś problem z czytaniem ze zrozumieniem u Pana występuje, Panie Pośle? I znów znaleźli się swoi wśród swoich.

Rocznicę wyborów z 4 czerwca 1989 obchodzili wyłącznie ci, co dziś są po stronie opozycji, zaś ci, co rzekomo też walczyli z tamtą komuną, dziś walczą z antykomunistami i na rocznicę upadku komunizmu plują. Gdy ludzie dawnej Solidarności odsłonili pomnik z napisem Solidarność, o kradzież oskarżył ich obecny przewodniczący tego, co się zrobiło z NSZZ „Solidarność”, Piotr Duda, kierując sprawę do sądu z pozwem, wzywającym do usunięcia słowa Solidarność z pomnika „Solidarności”, do którego działacze związku z lat 1980-1989 nie mają jakoby prawa, a prawo ma on – człowiek, o którym elegancko powiedział w telewizji Piotr Kraśko, że w czasie stanu wojennego był ubrany nieco inaczej niż ludzie „Solidarności”. Duda podobno wcale nie był wtedy w ZOMO, tylko w Ludowym Wojsku Polskim jako komandos. I nic by mnie to nie obchodziło, gdyby tylko komandos z 1981 roku nie krzyczał, że z „Solidarnością” nie ma nic wspólnego Bogdan Borusewicz, Zbigniew Janas czy Lech Wałęsa. A więc dzieli nas także – a może nawet przede wszystkim – to, co w pierwotnym znaczeniu łączyło najbardziej, jak tylko było to możliwe i czego nam zazdrościł cały świat: Solidarność.

Naturalnie, musimy wciąż razem żyć, bo ani MY nie wyemigrujemy do Czech, ani ONI wszyscy nie pomieszczą się na wyspie na Mierzei Wiślanej. Ale jest nam z tym coraz trudniej. Jeszcze niekiedy zachowujemy dawne przyjaźnie, nawet jeśli znaleźliśmy się po różnych stronach tego podziału plemiennego – ale już bardzo starannie wybieramy niekontrowersyjne tematy rozmowy i gryziemy się w język, kiedy chcemy spontanicznie powiedzieć, co nam leży na wątrobie. Gdy przyjaciółka, którą znam od 60-ciu lat, zaczyna mi opowiadać, że właśnie oglądała telewizję – pod byle pretekstem jej przerywam i zmieniam temat, żeby nie odpowiadać na pytanie, czy widziałem ostatnie „Wiadomości”. Nie, nie widziałem, nie wchodzę do tego kanału ściekowego, bo obawiam się o układy scalone mojego telewizora: kapiący z „jej” telewizji jad mógłby spowodować ich skorodowanie.

Z PiS-em nie łączy mnie nic. Ani jego cele, ani metody działania, ani agresywne chamstwo, które z indywidualnych cech poszczególnych osób przekształciło się w systemową metodę działania – od czasu, gdy okazało się, że im mniej kultury, tym więcej poparcia w sondażach. „Ale im dowalił!” – komentuje suweren, zachwycony tweetem Ryszarda Terleckiego. Nie zaakceptuję PiS-owskiego zakłamanego religianctwa, które jest tak samo szczere, jak troskliwe pochylanie się nad biednymi, niewykształconymi i bojącymi się świata przedstawicielami elektoratu. Gdzie była religijność pisowskiej czołówki wtedy, gdy przedstawiciele Kościoła trzymali z inną władzą? Mam szacunek dla każdego wierzącego człowieka, choć nie podzielam jego poglądów – jeśli mam podstawy wierzyć w jego szczerość. Ale gdy widzę ludzi władzy, obnoszących się nie tyle ze swoją religijnością, ile wsparciem dla władz Kościoła, a i to nie dla wszystkich hierarchów – przypomina mi się (nie koniecznie z własnych wspomnień…) czas, gdy zabiegając o akceptację dla powojennej dobrej zmiany prezydent (tak, tak!) Bolesław Bierut był jedną z osób niosących baldachim nad prymasem Polski Augustem Hlondem w czasie procesji Bożego Ciała, Władysław Gomułka śpiewał „Boże, coś Polskę…”, a PPR-owscy ministrowie chodzili na msze i przystępowali do komunii. Sojusz władzy z Kościołem jest zawsze podejrzany, sojusz Kościoła z władzą jest zawsze interesowny. Nie akceptuję polityki kulturalnej PiS-u, promującej miernotę z powodu jej popularności wśród ludzi mało wykształconych, obniżania wymogów oświatowych w imię pochlebiania większości elektoratu, ani agresji wobec tzw. salonu, czyli ludzi lepiej wykształconych i – mówiąc w przenośni – jedzących nożem i widelcem, czytających raczej Olgę Tokarczuk niż Wojciecha Wencla, słuchających Kazika Staszewskiego a nie Zenka Martyniuka i nie koniecznie rzucających mięsem dla zaznaczenia wspólnoty antykulturowej z innymi prostakami. Nie poprę polityki oświatowej, w myśl której każdy człowiek niewykształcony jest równie mądry jak wykształcony – nie ma to nic wspólnego z szacunkiem, na który zasługuje każdy, kto na szacunek zasługuje… Nie poprę polityki historycznej, która kreuje historię wstecz, uznając tylko takie fragmenty naszych dziejów, które zgodne są z wyobrażeniami aktualnej władzy o patriotyzmie (patriotą jest ten, kto częściej od innych mówi o sobie, że jest patriotą), geopolityce, sojuszach i o klawiszach, którzy aktualnie trzymają klucze do więzień. Nie zaaprobuję pseudojanosikowej polityki gospodarczej, polegającej na zabieraniu bogatym (chyba, że to są NASI bogaci) i dawaniu biednym (chyba, że są to ICH biedni), wpajaniu w społeczeństwo feudalnego myślenia, że oto dobry pan Kaczyński wyjął ze swojego skarbca i rozdał 500 plus ludziom potrzebującym i zacieraniu znaczenia, jakie ma proste ekonomicznie zjawisko wtórnej dystrybucji dochodu narodowego. Nie zaakceptuję polityki tworzenia własnego prawa (przed PiS-em było bezprawie), zamiast rozwijania tego, co już było. Dlaczego ustanowiono owo pomnikowe pińcetplus, zamiast po prostu zmodyfikować zasady przyznawania dodatku rodzinnego? No, właśnie dlatego, żeby wpoić w ludzi przekonanie, że dobry feudał dał za darmo, a nie przekierował pieniądze, które wcześniej oddaliśmy mu do dyspozycji w podatkach.

Tę wyliczankę można by kontynuować, tylko po co? Niewiele też łączy mnie z dzisiejszą opozycją. Inna rzecz, że ją też niewiele łączy ze sobą. Jak mam głosować na Koalicję Obywatelską, której władze reprezentują taki poziom zdecydowania, jak niektórzy funkcjonariusze orientalnych haremów, a najwięcej testosteronu mają Barbara Nowacka, Klaudia Jachira, Katarzyna Lubnauer i Izabela Leszczyna? Zasadniczą częścią ujawnianego publicznie programu Platformy jest bezustanne mówienie o tym, co wszyscy jej zwolennicy dobrze wiedzą – że PiS jest zły. Program istotny polega na bezustannym kłóceniu się wewnątrz partii, która szarpie ten swój postaw sukna trochę w kościelne prawo, trochę w socjalne lewo, w ten sposób udając, że drepce w centrum. Nie przekona mnie PSL, wiecznie otwarty na każdy stosunek z rządzącymi, pod warunkiem, że uda się mu dokonać erekcji ponad próg wyborczy i nieść dalej swoje jedyne hasło „Bóg, honor i ojczyzna”, które niekiedy brzmi jak bób, humor i włoszczyzna… O tym, że na mój głos nie ma szans Konfederacja, nawet wspominać nie warto. Jej antyauropejskość, zamiłowanie do podnoszenia prawej ręki i podpalania balkonów badaczy dzieł Witkacego jest zupełnie nie z mojej bajki. Lewica, która bezustannie się łączy i dzieli, wysuwając na wodza w trójcy jedynego już to niewiarygodnego Biedronia, już to chamskiego Czarzastego, a niekiedy topornego frazeologistę Zandberga sprzedała swoją ideowość za socjal, przyprawiający miskę pisowskiej soczewicy i już dla mnie się nie liczy. Polska 2050 byłaby OK, bo ona jako jedyna ma program, który w dodatku w większości mi odpowiada, ale jakoś nie umiem wykrzesać w sobie entuzjazmu dla filmu z jednym tylko gwiazdorem i niewielką liczbą statystów. Naturalnie, podzielam pogląd opozycji, że najpierw trzeba odsunąć PiS od władzy (nie jestem pewien, czy serio tak myśli PSL), tyle tylko że wątpię, czy to się uda w wyniku wyborów. Ale, jeśli nawet opozycja wygra – czy nasze życie stanie się od razu lepsze? Sprzątanie polskiego domu z tego bajzlu, który narobili ludzie Kaczyńskiego, potrwa z pewnością dłużej, niż rządy PiS-u.

Jednak trawestując dawną pieśń Kazika – panie Jarku, pan się nie boi! Spokojna głowa, nic panu i pańskim ludziom nie grozi. Może nawet – w co szczerze wątpię! – po przegranych przez pana wyborach (a stanie się to nie dzięki zasłudze opozycji, tylko doprowadzonej do szczytów absurdu nieudolności pańskich ludzi, czyli kiedy potknie się pan o własne rozwiązane sznurowadła) nowy Sejm powoła taki Trybunał Stanu, który orzeknie wobec pana i pańskich podwładnych zakaz pełnienia funkcji państwowych przez jakiś tam czas. Po pierwsze – i tak to niczego nie zmieni, bo pana już nikt na żadne stanowisko nie wybierze, a funkcji emerytowanego zbawcy ojczyzny, którą pan sam sobie już nadał, Trybunał pana nie pozbawi – tak samo jak stanowiska najpoważniejszego spośród żałosnych byłych polityków. A po drugie – pan i reszta działaczy cieszyć się będzie wolnością i wypoczywać raczej w Soczi i nad Balatonem, niż we Wronkach czy Białołęce. Czy ktoś sobie naprawdę wyobraża, że Kaczyński, Terlecki, Ziobro, Kamiński, Szydło, Duda i inni obecni władcy polscy znajdą się za kratkami? W życiu! 30 procent obywateli, którym zdążono wpoić przeświadczenie, że tylko polityka agresji, konfliktu, skłócenia z całym światem, wiecznego wstawania z kolan i oddawania czci nieudacznikom na pomnikach jest właściwa dla Polski – nigdy na to nie pozwoli. Prędzej podpalą Polskę niż oddadzą innym niż tzw. swoi klucz do spiżarki z konfiturami, które należą się im, Polkom i Polakom pierwszego sortu. Kaczyński też prędzej wywoła wojnę domową niż dobrowolnie odda władzę. Inna rzecz, że był już taki gościu, po drugiej stronie Atlantyku, który też tak myślał i mu się nie udało. Tylko że tam rządzili republikanie do spółki z kreacjonistami i płaskoziemcami, ale ostatecznie zapanowało demokratyczne prawo, przy dużym udziale sprawiedliwości. U nas ani prawo, ani sprawiedliwość nie mają wzięcia, przynajmniej dopóki branie ma Prawo i Sprawiedliwość.

 

 

Poprzednie felietony