Maciej Pinkwart

Kiepska nauczycielka

 

19 sierpnia 2021

Tutaj wersja video na YT

 

Nie, nie będzie to opowieść o reasumpcyjnej marszałek Sejmu Elżbiecie Witek, która zanim została drugą osobą w państwie, była – zapewne dobrą – nauczycielką w szkole podstawową nr 2 w Jaworze. O niej mówią inni. Ale marszałek Witek jest z wykształcenia historykiem i tylko to sprawiło, że o niej wspomniałem i ja.

Historia nie jest nauczycielką życia i jedyne, czego nas może nauczyć - to to, że z historii nie można się nauczyć niczego, a my w dodatku jesteśmy kiepskimi uczniami: w minionych zdarzeniach upatrujemy sławy i chwały na dziś, szukamy analogii tam, gdzie ich nie ma i jesteśmy beznadziejnie anachroniczni. Zapatrzeni w przeszłość nie zauważamy, że o skuteczności działań ludzkich decyduje znajomość mechanizmów zarówno psychologicznych, jak i fizycznych czy technologicznych, a także umiejętność zobaczenia tych czynników na tle realnie istniejącej rzeczywistości. Do tego, oczywiście, trzeba tę rzeczywistość dostrzec, no i trafnie ją zinterpretować. To trudne, zwłaszcza u nas, w społeczeństwie, w którym 40 procent ludzi nie umie przeczytać prognozy pogody, a podobny odsetek wierzy, że Lech Kaczyński był dobrym prezydentem, bo zginął w Smoleńsku, zaś Beata Szydło była dobrym premierem, bo rozdała ludziom kupę nieswojej kasy. To, że jakość prezydentury tworzy się za życia, a nie po śmierci, a żeby rząd komuś coś dał, musi najpierw komuś coś zabrać - nie dociera do podobnej liczby Polaków. I Polek, oczywiście. Pomijam już to, że wśród beneficjentów owego rozdawnictwa największe frukta zbierali działacze PiS-u i krewni-i-znajomi nie tyle może Królika, ile tłustych kotów. O kotach jeszcze będzie.

Nie podzielam poglądu, że upadek rządu PiS jest tuż, tuż, że państwowa nawa w coraz większych przechyłach nabiera coraz więcej wody, że orkiestra na „Titanicu” jeszcze gra, a kelnerzy roznoszą nadal drogie dania, choć góra lodowa już jaśnieje na horyzoncie… Żeby trzymać się tej marynistycznej metafory - szczury wciąż jeszcze nie opuszczają statku, tylko garną się do kucharza, który ciągle ma dla nich tłuste kąski. I po naszej łajbie przechadzają się nie tłuste koty, tylko opływające w dostatek szczury.

Nie potrafię też zrozumieć tego, jakim cudem Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zgromadzić wokół siebie tylu frustratów, nieudaczników i kompletnych palantów, którzy ochoczo podśpiewują co by tu jeszcze spieprzyć, panowie i to jedno udaje się im znakomicie. Polityka im gorzej, tym lepiej sprawdza się mimo wszystko bardzo dobrze: im większe świństwa i przekręty przedstawicieli tej formacji wychodzą na jaw, tym, jak się wydaje, większego sondażowego poparcia udziela jej elektorat. Obecne wahnięcie aprobaty dla PiS-u, zauważone na razie przez jedną sondażownię, zasady tej jeszcze nie zmienia. Anegdota o tym, że poparcie Kaczyńskiemu zaczęłoby spadać dopiero wtedy, gdyby przejechał na pasach zakonnicę w ciąży, abstrakcyjna z powodu braku prawa jazdy u prezesa, nigdy nie miała oparcia w rzeczywistości, a dziś jest od niej odległa o lata świetlne: TVP wytłumaczyłaby swoim widzom, że to zakonnica była winna, a poza tym to nie była zakonnica, tylko Donald Tusk ze Sławomirem Nowakiem i jego nierozliczonym zegarkiem w brzuchu. Jarosław Kaczyński bez prawa jazdy znakomicie kieruje swoją furmanką, którą ciągną wierne perszerony, a zasada bata i marchewki stosuje się nie do koni, tylko do pasażerów. W dodatku, jako pierwszy furman Rzeczpospolitej Kaczyński osiągnął rekord w dokonywaniu fatalnych wyborów kadrowych, które wyglądają, jakby miały za zadanie wkurzyć i pokazać myślącej części społeczeństwa środkowy palec. A my co? Trochę się rzeczywiście wkurzymy, puścimy do sieci kilka zabawnych memów i w pyle polskiej drogi pobiegniemy za furmanką, bezsilnie wygrażając pięściami. Andrzej Duda. Beata Szydło. Mateusz Morawiecki. Mariusz Błaszczak. Stanisław Piotrowicz. Krystyna Pawłowicz. Marek Kuchciński. Julia Przyłębska. Małgorzata Manowska. Ryszard Terlecki. Elżbieta Witek. Marek Suski. Daniel Obajtek. Przemysław Czarnek. Andrzej Gut-Mostowy.

No dobrze, załóżmy jednak na chwilę, że opozycja zdoła się zjednoczyć, przekonać do siebie większość Polaków (i Polek oczywiście) i w taki czy inny sposób przejąć władzę. Zachodzi pytanie, na jak długo? Utopijne wydaje mi się powtórzenie – przyznaję, dość symptomatycznego – sukcesu rzeszowskiego w skali kraju. Nie bardzo wierzę w to, że powstanie jednolicie działająca formacja, którą stworzą, stając koło siebie Donald Tusk, Rafał Trzaskowski, Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg. Naturalnie, wyobrażam sobie nawet rząd, na czele którego staje Hołownia, Trzaskowski jako minister spraw zagranicznych szykuje się do stanowiska prezydenta, Kosiniak kieruje resortem pracy, Czarzasty zawiaduje polityką rodzinną, a Zandberg obejmuje ministerstwo nauki i oświaty. A Tusk, spytacie? No, wiadomo – Tusk zostaje emerytowanym zbawcą ojczyzny. Wyobrażam sobie, ale nie dlatego, że to jest realne, tylko dlatego, że mam rozbudowaną wyobraźnię. Kiedyś nawet wyobrażałem sobie, że wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej zapewni nam po wieczne czasy bezpieczeństwo, pomyślność ekonomiczną i demokrację, a przepiłowanie szlabanów granicznych ze Słowacją w momencie wejścia do strefy Schengen uczyni ze mnie jeśli nie obywatela całego świata, to przynajmniej Europy. I co? I nic. Przyszła pandemia, przepiłowane szlabany zastąpiły betonowe przegrody, a ja nie zdążyłem się nawet porządnie nauczyć języka greckiego.

Odkręcenie bzdur prawnych i gospodarczych, które zostawi nam po sobie PiS będzie podobno stosunkowo łatwe, jeśli się do tego z entuzjazmem wezmą rzetelni prawnicy i ekonomiści. Gorzej z kwestią ukarania winnych tego bardaku, z jakim od 2015 r. mamy do czynienia. Zapewne, jest spora grupa osób, którym można będzie postawić zarzuty przed Trybunałem Stanu, ale to jest sprawa wyłącznie polityczna, choć nie bez znaczenia: jedną z kar, jakie grożą obecnym władcom jest zakaz pełnienia stanowisk publicznych. Niby rzecz symboliczna, ale ważna: Kaczyński udowodnił już nie raz, że potrafi przyczaić się i czekać na moment, kiedy przeciwnik potknie się o własne sznurowadła i wtedy może rzucić się mu do gardła. Ale znacznie gorzej wygląda kwestia odpowiedzialności karnej. Urzędnikom można w kilku przypadkach postawić zarzut niegospodarności, przekroczenia uprawnień, zaniechania, narażenia czegoś tam na straty… To nie jest sprawa, która rozpali wyobraźnię opinii publicznej i będzie adekwatna do rozmiaru strat, jakie kraj ponosi za sprawą PiS-u. Jaki paragraf znajdzie się na tych, którzy doprowadzili do katastrofy wizerunkowej Polski? Kto i w jaki sposób odpowie za nieszczęścia kolejnych reform oświatowych? Jakie prawo można zastosować wobec tych, którzy powoływali niekompetentnych głupoli na ważne stanowiska? Jak ukarze się tych, którzy zmienili publiczne media w rynsztok i muszlę klozetową? I, co jest dla mnie najciekawsze: czy można znaleźć prawo, które pozwoli na ukaranie tych, którzy tworzyli takie prawo, które pozwalało łamać prawo? Inaczej, używając niezbyt wyszukanej synekdochy – jak można dać klapsa ręce, która podniosła się w głosowaniu za złą ustawą?

Niestety, to nie największy kłopot, jaki będziemy mieli po wyrzuceniu PiS-u. Bo dla odsunięcia od władzy miłośników Pierwszego Lejcowego i jego marionetek wystarczy 276 głosów poselskich lub kilkadziesiąt procent głosów wyborczych oddanych za zjednoczoną – pomarzmy! – opozycją. Ale ile i jakich głosów, ile i jakich lat będzie potrzeba, żeby zmienić sposób myślenia i przekształcić ten odmienny stan świadomości, jaki jest udziałem co najmniej jednej trzeciej Polaków (i Polek, oczywiście!) w prawdziwie prospołeczne, obywatelskie postawy? I co zrobimy, żeby po odebraniu władzy PiS-owi jego zwolennicy nie zostali skutecznie wezwani do ataku na Kapitol, a nasze przyszłe lata zamiast usunąć stworzone przez PiS podziały społeczeństwa nie spowodują ukształtowania się wśród nas dwóch wrogich plemion? Polska w rękach Hutu i Tutsi jest może tylko makabryczną metaforą, ale czy na pewno nierealną?

Idzie wrzesień i początek szkoły. Jedno co umiemy, to pouczać innych i nie odrabiać lekcji własnych. Trudny czas. Fatalni nauczyciele, którzy zarabiają poniżej średniej krajowej. Mało zdolni uczniowie, dla których głównym celem życiowym jest zostać instagramowym influencerem. Kiepska szkoła, nie ucząca, tylko realizująca programy nauczania. Minister Przemysław Czarnek.

 

 

Poprzednie felietony