Maciej Pinkwart
Inaczej
9 września 2021
Strasznie szybko się emancypujemy, co w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że
coraz więcej spraw traktujemy jako normalne, choć jeszcze niedawno popukalibyśmy
się w czoło na samą myśl o akceptacji takiej nienormalności. I na coraz więcej
spraw obojętniejemy, a w każdym razie reagujemy na nie co najwyżej wzruszeniem
ramion i myślą: a, co to mnie obchodzi! To mnie nie dotyczy. Kiedyś
usłyszawszy na ulicy tak zwany brzydki wyraz, zwracałem uwagę, że nie wypada, że
przecież przeklinanie bez powodu jest głupie, bo nieskuteczne, że nie przy
dzieciach, że nie przy kobietach, a niekiedy byłem gotów wzywać służby
porządkowe, by wulgarystów karały mandatami. Ale dawniej służby porządkowe nie
cieszyły się specjalną sympatią społeczeństwa, zresztą przekleństwami się nie
zajmowały, chyba że ktoś przeklinał na rząd i partię rządzącą. Dziś jest
zupełnie inaczej. Wtedy zamiast ścigać przeklinających, służby zajmowały się
ściganiem wrogów ustroju, spekulantów i badylarzy, którzy zarabiali więcej niż
średnia krajowa, zresztą średniej krajowej wtedy nie było – wszyscy żyli coraz
dostatniej, a Polska rosła w siłę. Dziś jest zupełnie inaczej. Głównym purystą
językowym był pan generał, który mówił rzeczywiście bardzo pięknie po polsku,
choć to, co miał do powiedzenia nie koniecznie było piękne. Dziś okazuje się, że
ówczesne wprowadzenie stanu wojennego popierało więcej osób niż dzisiejsze
wprowadzenie stanu wyjątkowego, co jeszcze raz pokazuje, że dziś jest zupełnie
inaczej. W tych, którzy nie mówili
pięknie po polsku generał widział wrogów Polski, idących na pasku zachodnich
imperialistów, czego najlepszym dowodem było to, że na nielegalnych
manifestacjach podnosili ręce w taki sposób, że rozcapierzali palce wskazujące i
środkowe tworząc z nich tak zwany znak zwycięstwa w postaci litery „V”, o której
generał słusznie mówił, że nie ma jej w polskim alfabecie i że te wydarzenia
uliczne inspiruje zagranica. Dziś jest inaczej, mówi się że to ulica inspiruje
zagranicę. Kompetencje językowe generała były wysokie, bo choć w gimnazjum ojców
marianów uzyskał tylko tzw. małą maturę, to jednak był prymusem w przedmiotach
humanistycznych, a jego żona była germanistką.
Gdyby generał jechał któregoś dnia ze mną pekaesem na trasie między Zakopanem a
Bukowiną i słuchał rozmowy grupki kilkunastoletnich dziewcząt, opowiadających
sobie coś tam w miejscowym narzeczu – stan wojenny zostałby wprowadzony
wcześniej, i nie z powodu „Solidarności”, tylko przez nieobyczajność językową. A
jak nie wojenny, to przynajmniej wyjątkowy. Jak zresztą wiemy, ulubionym
argumentem w walce z opozycją, którym posługiwały się ówczesne służby specjalne,
było nagranie podsłuchanej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem, w której obaj panowie
ostro przeklinali, co miało dowodzić, przed jakim chamstwem uratował Polskę
generał, wsadzając do paki działaczy Solidarności. Dziś jest zupełnie inaczej i
przekleństwa są możliwe do zrelatywizowania: gdy używa ich opozycja w
restauracji u Roberta Sowy, jest to chamstwo, gdy używa ich wójt Pcimia, jest to
dopuszczalny środek ekspresji językowej. Zresztą wolność słowa jest u nas
podstawą demokracji. No, może nie każdego słowa i nie dla każdego, ale w
zasadzie każdy może swobodnie się wypowiedzieć, popierając politykę Pierwszego
Bacy i jego owczarków. Naturalnie karygodne jest wrzeszczenie na spokojnej ulicy
żoliborskiej: Jarek, wyp… - tu kilka gwiazdek, ale nie z powodu użytego
wulgaryzmu, tylko niedopuszczalnego spieszczania imienia, do czego mają prawo
tylko najbliżsi współpracownicy, najprzystojniejsi ochroniarze i kot. Prawdę
powiedziawszy, mnie też bardziej by odpowiadało hasło: Szanowny panie, niech
pan będzie uprzejmy oddalić się stąd możliwie jak najszybciej – no ale weź
to wykrzycz przy wyjących silnikach osiemdziesięciu radiowozów, pilnujących
spokoju w tej części Warszawy, gdzie mieszkają ludzie kulturalni, inteligentni i
mądrzy oraz pan Jarosław.
Jednak dziś, gdy młodzież, kobiety, mężczyźni i księża rozmawiają prywatnie bez
przekleństw – oglądam się za nimi z zainteresowaniem. Kiedyś tak oglądałem się
za ładnymi blondynkami, o brunetkach nawet nie wspomnę. Ogólnie rzecz biorąc
wyemancypowaliśmy się już tak, że wielu spraw po prostu nie zauważamy. Dawniej,
gdy na ekranie telewizora jakaś para szła do łóżka – czerwieniłem się i
wychodziłem z pokoju po herbatę. Dziś przyglądam się, czy łóżko jest z Ikei, co
byłoby nieuprawnionym lokowaniem produktu i czy naga blondynka nie ma
irytującego tatuażu. Gdy na estradzie festiwalu w Sopocie jakaś gwiazda
występowała w mini-spódniczce, piosenka podobała mi się bardzo. Teraz wzrok mi
się pogorszył, bo nie zawsze potrafię dostrzec, czy piosenkarka w ogóle coś na
siebie założyła. Słuch mam też gorszy i w zasadzie mało którą piosenkę słyszę na
tyle dobrze, żeby ją odróżnić od jakiejkolwiek innej. Zaś gdy piosenkarz
wychodzi na estradę w szpilkach, sukience i woalce – idę zrobić sobie herbatę,
ale nie dlatego, że mnie zaszokował strojem, tylko dlatego, że muszę zażyć
wieczorne lekarstwa. Pomaga mi to w koncentracji i odpędza wątpliwości, które
powstają, gdy jakieś zachowanie jest niestandardowe bez uzasadnienia.
Oczywiście, przebieranie się mężczyzn za kobiety jest znanym i skutecznym
środkiem rozśmieszającym, co wiedzą wszyscy, którzy oglądali film Pół żartem,
pół serio. Ale w sumie, nie jest to tylko dość tania, przyznajmy, metoda na
wywołanie chichotu – może być to też potrzebny kamuflaż, stosowany nawet przez
mitologicznych herosów. Gdy Herkules został w walce wręcz pokonany przez
napakowanego pasterza na wyspie Kos – rzucili się na niego inni miejscowi
górale. Jak wiadomo, nec Hercules contra plures czyli po naszemu Kiedy
ludzi kupa, i Herkules… nie poradzi, więc bohater uciekł w góry, ukrył się w
szałasie, gdzie była piękna i dobrze zbudowana pasterka, z wrodzoną siłaczom
delikatnością ją rozebrał i gdy przymknęła oczy w oczekiwaniu na ciąg dalszy –
Herkules włożył jej sukienkę i wyszedł do kiosku po zapałki. Więc te męskie
sukienki nie muszą koniecznie ani szokować, ani być wyrazem tzw. genderu, o
którym jako o rzekomym upodobnianiu się płci z taką nienawiścią wypowiadają się
panowie, na co dzień paradujący w czarnych, białych lub kolorowych kieckach.
I dlatego z zainteresowaniem śledzę poczynania ministrów obecnego rządu, którzy
chcą nas wychować w trosce o kultywowanie cnót niewieścich, bo wiem, że w
stosunku do zmaskulinizowanych kobiet i zniewieściałych mężczyzn z ostatnich lat
– jest to postęp. Cnót prawdziwie męskich uczy nas prezes, prokurator generalny
i lider opozycji Jarosław Gowin. Postępem w naszej kulturze literackiej jest
propagowanie literatury, tworzonej przez hierarchów kościelnych – jako że już od
czasów socrealizmu wiemy, że literatura jest dobra nie wtedy, kiedy jest dobra,
tylko kiedy jest słuszna. Polityka zdrowotna państwa polega na tym, że daje
onoludziom wolność wyboru tego czy chcą chorować i zarażać innych, czy nie chcą.
Władze kultury, propagujące swojacką miernotę są niewątpliwie wręcz jakobińskie
w stosunku do oczekiwań elit, które raczej chciały podnosić tych mniej
elitarnych do swojego poziomu niż samemu zniżać się do poziomu ludzi
kulturalnych inaczej. Natomiast szczytowym osiągnięciem demokracji i walki o
wolność słowa jest zakaz pracy dziennikarzy w strefie konfliktu w słusznej
nadziei na to, że rzecz nienazwana przestanie istnieć. Jako filolog w zasadzie
się z tym zgadzam, jako dziennikarz mam pewne wątpliwości: gdyby dało się
wprowadzić nasz stan wyjątkowy w rewolucyjnej Hiszpanii, Hemingway nie napisałby
Komu bije dzwon, gdyby zabroniono dziennikarzom obserwować wojnę w
Wietnamie, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o zbrodniach w My Lai, gdyby kamery
CNN nie zostały wpuszczone do strefy wojny w Zatoce Perskiej, rząd amerykański
by upadł. Oczywiście, opisanie archipelagu Gułag było możliwe nie dla
dziennikarzy, tylko dla tych, którzy byli tam więźniami. Jest to jakiś wzorzec,
ale czy ma szanse się przyjąć w naszym klimacie?
A swoją drogą – jestem ciekaw, w jaki sposób polskie (a może światowe) media
pokonają blokadę informacyjną, nałożoną na wydarzenia w Usnarzu Górnym i jego
okolicy? Dziennikarzom „Washington Post”, pracującym nad ujawnieniem działań
tzw. hydraulików w kompleksie budynków Watergate też nie było łatwo, no i nie do
końca ich działania były w zgodzie z prawem. Ale walka o demokrację okazała się
ważniejsza. Richard Nixon podał się do dymisji. Dziś u nas jest zupełnie
inaczej. Do dymisji podało się 60 procent społeczeństwa.