Maciej Pinkwart
Święta w Hogwarcie
16 grudnia 2021
Magia od wielu lat kojarzy mi się z przygodami Harrego Pottera, jego
nauczycielami i przyjaciółmi. Przypomniało mi się to przed paroma dniami, kiedy
z życzeniami zadzwoniła do mnie przyjaciółka ze szkolnych lat napominając mnie,
żebym koniecznie w święta obejrzał film To właśnie miłość. Nie musiała
mnie do tego mobilizować: zawsze ten film w okresie Bożego Narodzenia oglądam.
Mówiliśmy sobie o znakomitym pomyśle na ten film i o świetnych aktorach i padło
tu nazwisko nieżyjącego już Alana Rickmana, który w świątecznej komedii
romantycznej grał nieporadnego, uwodzonego przez sekretarkę dyrektora (notabene
o imieniu Harry), a w serii z Potterem – demonicznego profesora Severusa Snape’a.
W filmach o Harrym Potterze pojawiają się również sekwencje świąteczne –
wzruszające (Komnata Tajemnic), wesołe (Czara ognia) czy
przejmująco smutne (Insygnia śmierci I) – a za każdym razem magiczne. I
to, poniekąd, podwójnie: z udziałem ucznia Szkoły Magii i w czasie Bożego
Narodzenia. Bo na długo przed Harrym mówiliśmy o magii Świąt. Mówi się
tak i myśli w rodzinach z małymi dziećmi i w domach spokojnej starości, wśród
katolików, protestantów i ateistów, tam, gdzie za oknami są choinki przysypane
śniegiem i tam, gdzie za oknami są palmy i plus czterdzieści stopni w cieniu.
Przyszło mi kiedyś spędzać Boże Narodzenie na statku płynącym po Nilu – na
pokładzie był cały las choinek, aniołki przemykały między kajutami, a między
dobiegającymi z brzegu zaśpiewami muezzina przebijały się dźwięki Jingle
bells, wygrywane przez automatycznego świętego Mikołaja w stroju z reklamy
coca-coli z dzwonkiem i plastikowym reniferem.
Magia świąt Bożego Narodzenia nie polega bynajmniej na tym, że są to rodzinne
święta – bo obchodzą je – choć nie zawsze – także osoby samotne, ani na tym – że
są to wesołe święta, bo na przykład 40 lat temu w Polsce wesołe nie były. Kevin
w wigilię musiał walczyć z bandytami, a Harry Potter w towarzystwie Hermiony
Granger zorientował się, że jest wigilia dopiero gdy usłyszał dobiegający z
kościoła dźwięk dzwonów w chwili, gdy stał nad grobem zabitych przez
Sami-Wiecie-Kogo rodziców. Nie ma w tych świętach wyłącznie czaru górskiej zimy,
bo Australijczycy mają Boże Narodzenie w środku lata… Nie ma w tym magii sterty
otrzymywanych podarków, bo komercja marketowa istnieje może kilkadziesiąt lat, a
święta są magiczne od lat dwóch tysięcy.
Więc co buduje magię świąt? Moim zdaniem, jest to doskonała symbioza
powszechności i oryginalności. Przy czym jest to nie tyle przeciwstawienie, ile
uzupełnienie. Na całym świecie – tam, gdzie święta Bożego Narodzenia się
obchodzi – stałym elementem dnia poprzedzającego pierwsze święto jest uroczysta
kolacja, choć zarówno menu, jak i liczba potraw różnią się bardzo znacznie. U
nas zwykle głównym daniem są pierogi, barszcz z postnymi uszkami, zupy rybna i
grzybowa, no i oczywiście karp. Karp ginie śmiercią wigilijną także w Czechach,
gdzie się go jada z sałatką kartoflaną. W Austrii – na stole ląduje karp lub
pieczona kaczka i to zwykle na zimno, plus słodkości. Karp pojawia się też na
Węgrzech, choć w niektórych regionach wypiera go prosiak pieczony na rożnie, w
towarzystwie smażonej kapusty, poprzedzony zupą rybną. Słowacy jadają podobne
zupy jak u nas, do tego bryndzowe kluski, kapuśniak, sałatkę ziemniaczaną i dużo
słodkości oraz owoce. W Belgii jada się w wigilię owoce morza, po których idzie
dziczyzna, pieczony indyk i pasztet. Finlandia też nie pości, bo zamiast karpia
jada się pieczeń z prosiaka poprzedzoną sałatką śledziową. We Francji na stole
króluje gęś lub indyk, w Paryżu kiedyś jadłem w wigilię fikuśny pasztet z gęsi
upieczony w formie… malutkiej kaczki. Ale sąsiedzi uroczystą kolację
organizowali nie w wigilię, tylko w pierwszy dzień świąt. W Grecji trzeba było
się zmuszać do pieczonego jagnięcia, dla którego alternatywą bywał indyk
nadziewany kasztanami z ryżem, do tego koniecznym elementem jest chleb Chrystusa
pieczony z orzechami. W Anglii, lubiącej przecież ryby z frytkami, wigilia jest
odmienna – tu też króluje indyk z kasztanami i świąteczny pudding.
Dzielenie się opłatkiem jest obowiązkowe w Polsce, na Białorusi, na Litwie i we
Włoszech, ale na przykład w Hiszpanii świętujący dzielą się chałwą… Choinka,
obecna w święta w większości krajów, przyszła do nas (i gdzie indziej) z Niemiec
i to dopiero w XIX wieku. A w Grecji oprócz, a czasem zamiast choinki rolę
świątecznego fetysza pełni model statku. We Włoszech może nawet nie być choinki,
ale obowiązkowy jest model szopki betlejemskiej. A w Prowansji szopki
bożonarodzeniowe zdobione są ręcznie robionymi figurkami z terakoty,
przedstawiającymi ludzi różnych zawodów, niekiedy wręcz członków rodziny lub
sąsiadów. Figurki te nazywają się santons, świątki, i zaczęły być
umieszczane w domowych szopkach w czasie Rewolucji Francuskiej, kiedy kościoły
zamknięto i nie można było podziwiać umieszczanych tam wcześniej dużych szopek.
W Krakowie szopki, prezentowane podczas dorocznych konkursów nie pokazują
ubogiej stajenki, tylko modele budowli, inspirowane architekturą kościołów,
Sukiennic i miejskich murów obronnych.
Łączy nas przede wszystkim sam fakt, że obchodzimy Boże Narodzenie, choć nie
zawsze i nie wszyscy identyfikujemy to święto z opowieścią o tamtej nocy w
Betlejem. Ale nawet niewierzący często ubierają choinkę i obdarowują się
prezentami i nikomu nie powinno to przeszkadzać, że czynią to z okazji święta
religii chrześcijańskiej. Za nonsens uważam pojawiające się w świecie zachodnim
tendencje dążące do zsekularyzowania tego święta i nazywanie Bożego Narodzenia
świętami zimowymi (a Wielkanocy – wiosennymi). To nie sekularyzacja, tylko
głupota, zapewne wywołana chęcią przypodobania się mniejszości muzułmańskiej we
Francji, Niemczech, Skandynawii czy Niderlandach. Czy w rewanżu Ramadan będziemy
nazywać Miesiącem Diety? Czy zwiedzanie gotyckiej i niewątpliwie
chrześcijańskiej katedry w Kolonii zachwieje wiarą muzułmanina czy buddysty? Czy
wejście do meczetu w Kairuanie przekształci greckiego ortodoksę w mahometanina?
Słaba musiałaby być taka wiara… Religia – żadna religia, ani jej symbole – żadne
symbole mi nie przeszkadzają, dopóki nikt gwałtem nie ciągnie mnie do meczetu,
kościoła, zboru, cerkwi czy synagogi, ani nie napada na mnie dlatego, że nie
wyznaję akurat jego zasad i wartości.
Magia Bożego Narodzenia polega na jego uniwersalności jako święta, w którym
okazujemy miłość dla bezbronnego dziecka, uznanie dla jego opiekuna i serce dla
jego matki – każdej matki, dla której dziecko jest największym darem – Boga?
Natury? Może. Ale przede wszystkim darem miłości, która dla wszystkich ludzi
jest – powinna być - najważniejszą sprawą w życiu. To jakie są szczegóły
wspomnień tego święta – jest mniej istotne. Zresztą nawet Ewangeliści nie są
zgodni w opisie pojawienia się Jezusa na świecie: dokładniej, Boże Narodzenie
opisuje tylko Łukasz. Mateusz dostrzega Go dopiero oczami Mędrców ze Wschodu,
zaś Marek i Jan rozpoczynają swoją narrację na ten temat dopiero od chrztu w
Jordanie. Wyglądu szopki też nie możemy ujednoznacznić, bo szopki w ogóle w
Ewangeliach nie ma: Trzej Mędrcy u Mateusza wręczają Dzieciątku dary po prostu w
domu, zaś Łukasz pisze tylko, że ponieważ nie było miejsca w gospodzie to
nowonarodzone dziecko położono w żłobie. Gdzie ów żłób stał – w stajence, w
szopce czy w jaskini – nie wiemy i nie musimy wiedzieć. Braki w informacji
nadrobimy wyobraźnią.
Mamy wspólną tradycję bożonarodzeniową i mamy różne sposoby czczenia tej
tradycji. Nie mamy tradycji bożonarodzeniowej? Nie szkodzi: mamy wiarę w to, że
najważniejszym przykazaniem wszystkich religii i każdego rodzaju braku religii
jest to jedno, które w zasadzie może zastąpić wszystkie kamienne tablice,
kodeksy, nakazy i zakazy: abyście się wzajemnie miłowali. I drugie,
będące niejako komentarzem do tego pierwszego: kochaj bliźniego jak siebie
samego. O takiej magii Świąt powinniśmy myśleć, przełamując się opłatkiem.
Albo chałwą.