Maciej Pinkwart
Heros na sterydach i kopyto Herostratesa
4 listopada 2021
Jako humanista jestem oczywiście ogromnie zafascynowany techniką. Interesuje
mnie szalenie, jak to działa, że przed wprowadzeniem na granicy wschodniej stanu
wyjątkowego polskie siły zbrojnie walczyły z trzydziestoma imigrantami w Usnarzu,
a kilkudziesięciu innych przenikało przez lasy i bagna co parę dni. Dziś o
Usnarzu już nic nie słychać, a po lasach i bagnach snują się setki ludzi, zaś
tysiące przemykają gdzieś za plecami strażników naszej niepodległości i lądują w
Niemczech. Niemcy się wkurzają, ale nie wypychają ich do Polski z powrotem,
tylko budują im obozy przejściowe, mimo że obozy niemieckie źle się kojarzą.
Zatem wygląda na to, że wprowadzenie stanu wyjątkowego znaczenie poprawiło stan
na granicy – uchodźców jest więcej niż było, więcej jest żołnierzy, strażników i
policji, ale na szczęście udało się polskiemu rządowi poradzić z najgorszą
zakałą – dziennikarzami, organizacjami humanitarnymi i lekarzami. Za udzielanie
chorym, głodnym i zagubionym ludziom ludzkiej pomocy grozi kara więzienia, więc
ludność mieszkająca w okolicach granicy dzieli się na tych, którzy pomagają
ryzykując zamknięcie w pudle i na tych, którzy na błąkających się po okolicy
głodomorów donoszą do straży granicznej ryzykując, że ich ktoś opluje w drodze
na niedzielną mszę.
Interesuje mnie, jak technicznie wygląda ten słynny push-back, czyli wypychanie
mężczyzn, kobiet, dzieci, chorych, kalek i umierających przez granicę abarot
na stronę białoruską. Rozumiem, że owi terroryści imigracyjni (jak chcą jedni)
oraz biedne ofiary handlu ludźmi, prowadzonego przez Łukaszenkę (jak chcą
drudzy) dostali się do Polski, gwałcąc – z braku krów w okolicy – zasieki z
drutu żyletkowego, romantycznie zwanego concertiną. A jak jest z tym
przepychaniem zurück? Czy straż graniczna, wojsko,
policja, służby specjalnie i pani rzecznik Anna Michalska wypychają ich przez te
same dziury, które oni zrobili? Robią nowe dziury? Przepychają ich gdzie bądź
kierując ich na stronę wroga wraz z krojącymi ich ciało drutami, co niszczy
cenną inwestycję, finansowaną przez polskie społeczeństwo? Przerzucają górą? Tę
ostatnią możliwość potwierdza jeden z portali opozycyjnych, opisując – na
podstawie relacji osoby tak właśnie potraktowanej – jak polska straż graniczna
kobietę w trzecim miesiącu ciąży przerzuciła jak worek ziemniaków ponad płotem.
Irakijka poroniła. Być może jest to fake. Ale dzięki polityce władz
polskich nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować i w świat idzie przekaz od
uchodźców i zapewne od Łukaszenki: pokażcie mi różnicę między zachowaniami
Polaków i nazistów z SS…
Zadawanie takich pytań jest podobno stwarzaniem niebezpieczeństwa dla polskiej
obronności i dowodzi bycia pożytecznym idiotą Łukaszenki i Putina. Patrząc na
wystąpienia niektórych polskich polityków myślę, że może lepiej jest być idiotą
pożytecznym, niż szkodliwym. Odpowiedzi brak, ale jak wiadomo jeden obrazek
znaczy więcej niż tysiąc słów. Minister wojny hybrydowej Mariusz Błaszczak
zwykle nadużywa słów, które mają charakter równie usypiający, jak plusk
przepływającej leniwie rzeki, czego doświadczył prezes Jarosław na jednej z
konferencji prasowej. Ale minister Błaszczak, ucząc się na własnych błędach,
przemawiał ostatnio na tle przejeżdżających koło niego ciężarówek, wiozących
tysiące żołnierzy i dziesiątki czołgów w stronę – jak się domyślamy – granicy
białoruskiej. Niewątpliwie czołgi robią większe wrażenie niż minister Błaszczak
i zanim utoną w okolicznych bagnach, przestraszą także uchodźców, jeśli
białoruskie służby dostarczą im prąd do oglądania polskiego ministra i jego
protez obronnych w telefonach komórkowych, które ich ogrzewają w coraz
chłodniejsze białowieskie noce. Przy okazji konstatujemy, że niedawna kampania
władz polskich, zmierzająca do wycięcia Puszczy Białowieskiej, była działaniem
długofalowo przewidującym i cennym dla polskiej obronności: gdyby już nie było
puszczy, bagna by wyschły, Bug popłynąłby z powrotem, a uchodźców widać byłoby
jak na dłoni i można by ich poszczuć żubrem.
Czołgi, którymi wzmacniał swój patriotyczny przekaz minister Błaszczak nie były,
wbrew insynuacjom totalnej opozycji, klonami sympatycznego „Rudego” z Jankiem
Kosem na pokładzie, tylko najprawdopodobniej niemieckimi leopardami, wycofanymi
jakiś czas temu z zasobów Bundeswehry. W każdym razie czołgi, zasieki, łopaty,
hełmy, pistolety i kamizelki kuloodporne wskazują wyraźnie, że minister
Błaszczak, a wraz z nim i jego żołnierze, i my sami szykujemy się od udziału w
drugiej wojnie światowej, w której zapewne po tak przekonywujących
przemówieniach zechce wziąć udział trzydzieści osiem milionów pancernych i
niezliczone wprost liczby psów, o kotach bojowych nawet nie wspominając.
Wskazuje to na konserwatyzm części polskiego rządu, który zażywa sterydy i pręży
muskuły przed duchem Stalina i Hitlera, którzy wnet zechcą utworzyć między sobą
korytarz, nie bacząc na to, że już dawno nie żyją i że my nie oddamy ani guzika.
W tym kontekście premier Morawiecki, czyli przełożony (formalny!) ministra jest
progresistą, bo on szykuje się do odparcia trzeciej wojny światowej, którą
wywołuje przeciw nam Unia Europejska, której jesteśmy częścią. Atak organizmu na
jakąś swoją część jeśli jest prawdziwy wskazuje na groźną autoagresję, zaś jeśli
jest tylko retoryczny, świadczy o schizofrenii politycznej. Obie te sprawy są
trudne do leczenia.
W retoryce polskich polityków pojęciem-wytrychem, słyszanym wszędzie i od
wszystkich jest wojna hybrydowa. Jak wiele związków frazeologicznych, tak
i ten oderwał się od swych pierwotnych znaczeń i stosowany jest jak cep, która
to broń w rzeczywistych wojnach hybrydowych używana jest realnie rzadko, choć
zarówno w polskim parlamencie, jak i na antenach niektórych telewizji
metaforycznie jest stale obecna. Ów przymiotnik hybrydowy oznacza coś, co
składa się z wielu elementów, często do siebie niepasujących. Niekiedy mianem
hybrydy określa się zwierzę, powstałe ze skrzyżowania dwóch odmian czy gatunków
(np. muł, jako krzyżówka osła i konia). W mitologii rozmaite hybrydy
określane były mianem chimer (np. gryf = lew + orzeł). Wojna hybrydowa
zaś to agresja, prowadzona przy użyciu działań łączonych: konwencjonalnych,
partyzanckich, terrorystycznych i cybernetycznych. Ani to, co się dzieje na
granicy polsko-białoruskiej, ani to, co wg PiS-owskiego rządu dzieje się wobec
polskich władz w Brukseli, Luksemburgu i Strasburgu nie jest żadną wojną
hybrydową. W ogóle nie jest żadną wojną, która usprawiedliwiałaby wprowadzanie
nowych ustaw obronnych, wydatków wojskowych i retoryki koszarowo-zupackiej.
Nowoczesną strategią wojenną Polski kieruje facet, który nie umie włączyć
komputera, a „Internet” każe sobie drukować, zaś obronę kraju przed wrogiem
widzi tak samo, jak obronę swojej willi na Żoliborzu przed babcią Kasią:
jeśli nie wystarczy osiemdziesiąt radiowozów, to trzeba postawić ich osiemset.
Albo osiemdziesiąt tysięcy.
W dodatku obronę Polski rząd rozumie jako obronę władzy Jarosława Kaczyńskiego.
Historia pokazuje, że z chęci uzyskania wiecznej sławy szewc Herostrates
podpalił jeden z siedmiu cudów świata – świątynię Artemidy w Efezie. Poniekąd mu
się to udało, bo jak słusznie pisze w liście do mnie Wanda Czubernatowa –
wszyscy wiedzą o szewcu, co podpalił świątynię, a o Ignacym Łukasiewiczu, który
założył pierwszą kopalnię ropy naftowej i wynalazł lampę naftową nie wie dziś w
świecie prawie nikt. Destrukcja jest zawsze bardziej nośna niż tworzenie czegoś
wartościowego. Natomiast współczesny Herostrates jest gotów podpalić świat, by
utrzymać swoją władzę. Rekordowy w skali europejskiej poziom niechęci do Polski
nie zrobił się sam – zapracowała na to w pocie czoła polska władza i Polacy,
którzy tę władzę wybrali i do dziś akceptują. Interesujące, jak 11 listopada
policja i warszawska straż miejska, a niemniej – zwykli obywatele – potraktują
uczestników tzw. Marszu Niepodległości, którego wódz zapowiedział, że marsz ów
mimo zakazów i tak się odbędzie, bo nikt nie powstrzyma kilkuset tysięcy,
przepraszam za wyrażenie, patriotów. Na trasie marszu panów z podniesionymi
prawicami i racami w ręku ma stanąć grupa antyfaszystowskich „Kobiet z mostu”. W
zeszłym roku marszobieg niepodległościowy je sponiewierał. Może w tym roku obok
owych dzielnych kobiet staną wszyscy posłowie, którzy jeszcze faszystami nie są,
panowie Hołownia, Tusk i Trzaskowski, może ktoś z episkopatu? Sorry, żartowałem.
I jeszcze jeden dowcipek: jak myślicie, kogo usunie z trasy policja? Hailujących
narodowców czy Wandę Traczyk-Stawską i babcię Kasię z koleżankami?
Tak sobie pomyślałem, jak zachowałyby się siły ministrów Błaszczaka i
Kamińskiego, gdyby zwołana przez Donalda Tuska demonstracja proeuropejska miała
by się odbyć nie na placu Zamkowym, tylko na ulicy Mickiewicza? Myślę, że
policja rozbiłaby nawet stutysięczną manifestację, z uwagi na fakt, iż na placu
Zamkowym ludzie nie trzymając dystansu społecznego otaczali króla Zygmunta,
stojącego na kolumnie z krzyżem w ręku – więc nie trzeba było interweniować, zaś
na ulicy Mickiewicza byłoby zagrożone bezpieczeństwo wicepremiera siedzącego na
kanapie z kotem w ręku.
Kompleks Herostratesa jest współcześnie często spotykany. Ludzie, nie mający
szans na zaistnienie w twórczości, szukają poklasku krytykując mądrzejszych od
siebie. Kiedyś największy malarz starożytności Apelles na ulicy rysował portret
przedstawiający postać w całości. Przechodzący obok szewc skrytykował narysowane
przez Apellesa buty modela, malarz uprzejmie podziękował i poprawił rysunek.
Ośmielony tym szewc zaczął krytykować szatę i twarz postaci, na co Apelles
gniewnie zareagował mówiąc, żeby szewc nie wypowiadał się o niczym, co jest
powyżej butów. Do polskich przysłów przeszło to w brzmieniu Pilnuj szewcze
kopyta! Młodsi czytelnicy pewno nie wiedzą, że buty wykonywano na drewnianym
modelu stopy, nazywanym kopytem. Nasi szewcy nie mają już kopyt, przeto
rozglądają się za Artemizjonem.