Maciej Pinkwart
Banały
1 kwietnia 2021
Na zbiorczym opakowaniu papieru toaletowego znalazłem napis paper for people.
Papier produkowany jest w fabryce w Ciechanowie, gdzie muszą być zatrudnieni
albo angliści, albo optymiści, wierzący w to, że za rządów PiS-u potrzeba
znajomości języka angielskiego upowszechniła się do tego stopnia, iż ludzie ją
ćwiczą nawet wtedy, gdy udają się za potrzebą. Trochę szokuje mnie banalność tej
reklamy, bo o ile wiem, nie sprzedaje się jeszcze, zwłaszcza w zbiorczych
opakowaniach, papieru toaletowego dla psów czy koni – choć widziałem
szczeniaczka w pampersie, który jednak wyglądał na wykorzystany zastępczo
pampers for children. Szczeniak nie wyglądał na zadowolonego i usilnie
starał się pampersa pozbyć, co mu się zresztą szybko udało – pewno nie znał
angielskiego i nie wiedział, że pamper to słowo, oznaczające
rozpieszczanie.
To, że papier toaletowy jest dla ludzi to tzw. oczywista oczywistość, jak mawiał
najpopularniejszy polski językoznawca, Jarosław Kaczyński. Bardziej banalna
byłaby reklama paper for ass, co mogłoby nieco zniechęcać klientów, jeśli
by potraktowali owo sformułowanie mniej dosłownie, a bardziej metaforycznie.
Banały jednak pojawiają się nie tylko w reklamach, ale także w programach
politycznych – najczęściej takich, które sprawdzają się przez pokolenia i to
niezależnie od deklarowanych przesłanek ideowych. Niesłusznie przypisuje się
obecnym władcom Polski inspiracje polityczne wywodzące się z czasów PRL-u, bo
głębsza analiza pokazuje, że sięgnąć tu trzeba aż do czasów, gdy w sąsiedztwie
zapanowali leninowscy bolszewicy. Oni zresztą też, wbrew nazwie, nie stanowili
większości w społeczeństwie, tylko najgłośniej krzyczeli o tym, że reprezentują
większość. Z czasem ukuto powiedzenie, że klasa robotnicza jada kawior ustami
swoich przedstawicieli. To też przeszło w czasy współczesne – i bynajmniej nie
mam na myśli konsumentów ośmiorniczek, które z kawiorem mają niewiele wspólnego,
a już na pewno nie są równie ekskluzywne, bo kosztują koło 50 zł za kilo – no a
pokażcie mi takiego działacza, który zjadłby kilo towaru, smakującego jak stary
kalosz…
Trzy kardynalne zasady leninowskie stosowane są współcześnie w Polsce z dobrym –
dla władzy – skutkiem. Oczywiście nie dosłownie, tylko z twórczą interpretacją.
Na przykład zasada, że komunizm to władza rad plus elektryfikacja jest
realizowana jako dobra zmiana to władza PiS plus telewizja. Druga zasada
to stwierdzenie, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów rewolucji –
czyli im dłużej rządzimy, tym bardziej winę za nasze złe rządy ponoszą nasi
przeciwnicy. Słynne jest też leninowskie zdanie o kucharce rządzącej państwem,
popularne w wersji całkowicie przeciwnej od rzeczywiście wypowiedzianego: otóż
uważa się, że w okresie dyktatury proletariatu państwem rządzić może nawet
kucharka – i tę zasadę obserwujemy współcześnie w krajach, w których władzę
trzyma w garści jedna osoba, a w jej imieniu rządzą kompletni dyletanci.
Tymczasem towarzysz Uljanow twierdził wręcz przeciwnie, pisząc: wiemy, że nie
każdy robotnik, nie każda kucharka, z dnia na dzień będą potrafili rządzić
państwem. W Polsce to nie ma zastosowania: robotnicy rządzą tylko
podpalaniem opon przed Sejmem, a odkrycie towarzysko gastronomiczne Trybunałem
Konstytucyjnym. W związku z owym rządzeniem praktycznie stosowana jest
późniejsza zasada, sformułowana przez Józefa Stalina: o wszystkim decydują
kadry. Nie chodzi naturalnie o to, że są to kadry wykształcone, kompetentne
i kreatywne – kadry po prostu muszą być nasze, zaufane, wierne wodzowi i twórczo
wykonujące jego polecenia, a w razie czego biorące na siebie odpowiedzialność za
nieswoje decyzje. O tym, że na swoich kadrach można się mocno przejechać,
przekonał się już Juliusz Cezar, widząc w ostatniej chwili życia błysk sztyletu
w ręce swego przyjaciela Brutusa.
Teraz symbolem owej polityki kadrowej PiS-u stał się były wójt Pcimia Daniel
Obajtek, na którego co i raz opozycja wynajduje jakieś haki i dziwi się, jak to
możliwe, że człowiek dochodzi do majątku bez związku zarówno z przepisami prawa,
jak i ze swoimi legalnymi dochodami, których osiągnięcie jest absolutnie
niemożliwe dla tzw. normalnych ludzi. Dziwię się temu zdziwieniu. Przecież na
początku kariery prezesa Orlenu było namaszczenie go przez Jarosława
Kaczyńskiego nazwą Daniel „wszystko może” Obajtek. Cóż, zostało to
potraktowane dosłownie i było jak widać nie tylko trafną oceną zasad jego
postępowania, ale także profetyczną zapowiedzią woluntarystycznej kariery. Nasz
człowiek, nasze kadry mogą wszystko, dokładniej – wolno im wszystko, a nasi
ludzie w prokuraturze zadbają, żeby ewentualne kodeksowe niezgodności nie wyszły
spod dywanu.
Spośród wielkiego mnóstwa banałów, które weszły do skarbnicy polskich przysłów
chciałoby się zacytować na koniec powiedzenie o dzbanie, który nosi wodę dopóty,
dopóki mu się ucho nie urwie, ale w epoce wodociągów nie ma to zastosowania, a
słowo dzban coraz rzadziej używane jest na nazwanie wodonośnego naczynia, choć
dzbanów wokół jest zatrzęsienie. Niestety patrząc na działania, a raczej
wyłącznie słuchając gędziolenia bezpisankowej opozycji obawiam się, że w naszym
przypadku rzeczywistość lepiej opisuje mniej banalne przysłowie: czekaj tatka
latka, a kobyłę wilcy zjedzą. Ale spokojna głowa, kobyła padła w Janowie
Podlaskim, a wilcy na wszelki wypadek zostaną odstrzeleni przez ministerstwo
rolnictwa i niszczenia środowiska. Tak więc zostaje nam nadzieja, która jak
wiadomo umiera ostatnia – więc umrze tuż po tym, jak umrzemy my wszyscy.
Nie, spokojnie: dzisiaj jest prima aprilis. Czyli po angielsku Fools’ Day,
dzień głupków. Wszystkiego najlepszego dla kucharek, które rządzą naszym
państwem.