Tygodnik Podhalański nr 24, 13 czerwca 2019

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2019)

Maciej Pinkwart

Strasne pasce

 

Było lato 1977. Załatwiałem właśnie różne sprawy, związane z powołaniem Towarzystwa Muzycznego im. K. Szymanowskiego i pojechałem rowerem do zaiksowskiej Halamy w Zakopanem, gdzie wczasował Jerzy Waldorff. Chciałem zyskać poparcie osoby, którą utożsamiano z inicjatywą wykupienia Atmy na muzeum kompozytora. Nie miałem co zrobić z pięcioletnim dzieckiem, więc wsadziłem je na bagażnik i pojechaliśmy razem. Dzieciak trochę się bawił na balkonie, ale wkrótce zaczął marudzić, żebyśmy już szli do domu. Waldorff tubalnym głosem usiłował go spacyfikować, ale dziecko popatrzyło na niego uważnie i powiedziało:

- Tato, ale ten pan ma strasnom pasce!

Ja się zaczerwieniłem, pan Miecio – partner Waldorffa pękał ze śmiechu i mówił, że tylko dziecko nie boi się wypowiedzieć takiej okrutnej prawdy, ale rozmowa już potem się nie kleiła, a relacje między mną i słynnym redaktorem już nigdy nie były dobre.

Przypomniałem sobie te pasce, gdy czekając na jakiś film, włączyłem jedną ze stacji, specjalizujących się w pokazywaniu gadających głów. Dzisiejsze dziennikarstwo telewizyjne – z nielicznymi wyjątkami – jest bardzo proste do realizacji: należy posadzić przy jednym stoliku przedstawicieli przeciwstawnych opcji politycznych, włączyć mikrofon, zadać możliwie najbardziej prowokacyjne pytanie i pozwolić im gadać z nadzieją, że się pokłócą, a może nawet pobiją. Widzowie to podobno uwielbiają. Treść wypowiedzi i siła argumentów nie mają najmniejszego znaczenia: po pierwsze – od początku wiemy, co zaproszeni goście mają do powiedzenia, a po drugie – i tak niczego nie będzie słychać, bo wśród polityków panuje przekonanie, że najwyższą formą dialogu jest monolog. Więc nie istnieje spór na argumenty, tylko prezentacja własnych opinii, na ogół wypowiadanych w tym samym czasie, kiedy swoje wypowiada kontrpartner. Czasem otwarcie japy poprzedza uwaga ja pani nie przerywałem, która po pierwsze nie jest zgodna z prawdą, a po drugie – nie ma żadnego znaczenia, bo przerywanie i tak nie jest skuteczne. Przerwać politykowi praktycznie się nie da, bo jest jak zabawka, która dotąd będzie poruszać buzią i mówić mama, dopóki się bateria nie wyczerpie, albo póki nie zgaśnie czerwone światełko na wszystkich kamerach.

Kiedyś proponowałem w tym miejscu, żeby wobec opowiadających napuszone androny polityków zastosować taki myk: wyobrazić ich sobie na trybunie sejmowej lub w studiu telewizyjnym bez ubrania. Dostałem wtedy list od kogoś, że po pierwsze namawiam do perwersji, a po drugie – do wyrzucenia z siebie nie tyle złości, ile zjedzonego obiadu. Uznałem ten drugi argument. Więc zobaczywszy taką, pożal się Boże, dyskusję – nacisnąłem klawisz mute. Dźwięk zniknął i widziałem już tylko strasne pasce, poruszające się w niezwykłym rytmie. W pewnym momencie inteligentny kamerzysta ujął oboje rozmówców i panią prowadzącą: wszystkie pasce ruszały się naraz.

I to jest jeszcze jeden przykład na to, że powinniśmy wrócić do publicystyki drukowanej w gazetach: tam nigdy nie zobaczymy dyskusji wydrukowanej tak, że wszystkie głosy są nałożone jeden na drugi. Ale może nam w ogóle jakiekolwiek dyskusje nie są potrzebne? Przecież i tak swoje wiemy, na chłopski (i babski) rozum…

Poprzedni felieton