Tygodnik Podhalański nr 11, 14 marca 2019
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2019)
Maciej Pinkwart
Nuda przydrożna
Większość z moich stałych czytelników (jakieś 4-5 osób) z
pewnością zauważyła, że od dłuższego czasu nie piszę nic o ulubionym szlaku
komunikacyjnym, prowadzącym z spod Wawelu pod Giewont. Wstydzę się tego i bardzo
przepraszam, a na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie było o czym
pisać. Ja wiem, że to mnie nie tłumaczy, bo większość osób nie ma nic do
powiedzenia i mówi, i nie ma o czym pisać i pisze…
Najpierw nie korzystałem z
zakopianki, bo korzystali wszyscy inni. Cała Polska jechała na Sylwestra Marzeń
i było to zjawisko niezwykłe, na pograniczu cudu. Zakopane, w którym poza
ruinami zabytków i niektórych ludzi nie ma czego oglądać przyciągnęło na tę noc
pół Polski, która zmieściła się w rowie podtatrzańskim, mającym do zaoferowania
przybyszom to, co zwykle ma do zaoferowania rów. I to coś oglądała pozostała
połowa Polaków w nadziei, że usłyszy coś ciekawego lub zobaczy coś ładnego. A
reszta (!) albo oglądała to wszystko bez nadziei, albo z nadzieją na to, że coś
się spektakularnie wysypie. Pozostałe kilkadziesiąt milionów oglądało inne
sylwestry, Kevina albo zdjęcia z
pobytu cioci Heni w Busku. Gdyby ktoś podsumował wszystkie statystyki
oglądalności i osobistej frekwencji sylwestrowej wyszłoby mu, że albo mamy
więcej obywateli niż Indie z Pakistanem, albo że było to rozwinięcie poglądu, że
w okresie rozbiorów Polska została
poćwiartowana na trzy nierówne połowy.
Potem okazało się, że w Zakopanem nikogo nie było, bo w
jednej telewizji mówili, że nie było korków, a matki z dziećmi i ojcowie z
laskami podróżowali komfortowo tak zakopianką, jak i specjalnymi salonkami
kolejowymi. Inna telewizja nadawała mrożące krew w żyłach reportaże o tym, że z
Zakopanego do Nowego Targu ktoś jechał siedem godzin, ale nie podała po jaką
jasną anielkę ktokolwiek jechał do Nowego Targu.
Potem były ferie i telewizje pokazywały, że wszyscy znów
jadą do Zakopanego, a przecież byli tu na Sylwestrze Marzeń. W międzyczasie
otwarto najpierw rondo w Poroninie, gdzie pani wójt chciała podobno zorganizować
odpłatne kursy jazdy po tym ślimaku, ale władze się nie zgodziły, bo okazało
się, że ślimak jest hermafrodytą i nie można o nim mówić ani pisać, bo to jest
propagowanie dżenderu. Z tego powodu pan prezydent jeździł do Zakopanego na
narty rzadziej niż zwykle i ślimaka omijał, nawet chyba nie wziął udziału w jego
poświęceniu. Potem otwarto w Białym Dunajcu nowy most tam gdzie był stary, a
drewniany bajpas stał się zabytkiem. I tu też święcono zapewne tylko na skalę
gminną, ale most działa świetnie i zabawnie, dzięki progom, utworzonym z różnych
rodzajów asfaltu, z którego sklejono nawierzchnię. Na szczęście, psuje to tylko
resory gorszych samochodów, a gorszymi samochodami jeżdżą tylko ci, co nie
wydali 500+ na dżipy, suwy, crossovery i pickupy.
No więc nuda. Mógłbym napisać o wiszących wciąż przy drodze
wizerunkach kandydatów do samorządów, ale nie napiszę, żeby to nie był donos na
tych, co powinni po wyborach posprzątać i tego nie zrobili. Ludzie w ogóle mało
sprzątają po sobie, a nawet po swoich psach. Ale może ci panowie wiszą już przed
wyborami europejskimi? Choć długotrwały zwis nie gwarantuje sukcesu, nawet w
urnie…