Tygodnik Podhalański nr 3, 18 stycznia 2018
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)
Maciej Pinkwart
Pięćset szlus?
To jest mój pięćsetny felieton w
„Tygodniku Podhalańskim” – ale który w ogóle? Nie mam pojęcia. Pierwsze
felki
pisałem w 1970 r. dla jednej z gazet na Mazowszu, a ich tematy nie były zbyt
wyszukane: powszechna głupota, tromtadrackie zadęcie, chamstwo, biurokracja…
Jednym z moich cyklicznych bohaterów w felietonach był Franciszek, taki
everyman,
który nie mógł zrozumieć, dlaczego otacza go tyle idiotyzmów, których by nie
było, gdyby ktoś na początku pomyślał. Ale nikt nie pomyślał… Wiele razy
pisałem, jak można zostać milionerem, ale jakoś nigdy sam z tych rad nie
skorzystałem. Może dlatego, że oba najskuteczniejsze sposoby były dla mnie za
skomplikowane. Pierwszym była hodowla węży na futro, drugim – zostanie zubożałym
miliarderem.
Polityka pojawiała się w felietonach dość często, ale głównie jako coś, co dawało się obśmiewać łatwiej niż cokolwiek innego. Co prawda śmiech to zdrowie, ale ci obśmiewani mają poczucie humoru w stanie embrionalnym i żarty na swój temat traktują jak nieuprawnioną krytykę (w czasach poprzedniej PRL nazywano to krytykanctwem), a krytykujący stoją na pozycjach wrogów ludu (tak wtedy nazywano elity intelektualne), których trzeba zniszczyć jako klasę. Ludem była władza ludowa. Niszczeniem zajmowała się cenzura, bezpieka, wydział prasy KC PZPR, a nawet miejskie czy zakładowe egzekutywy. Włączały się w ten proces także drukarnie, a nawet fabryki papieru, które nigdy nie potrafiły wyprodukować w odpowiednich ilościach choćby papieru toaletowego. Drukarnie były instytucjami wysokiego ryzyka dla władzy, więc utrudniano do nich dostęp rozmaitymi metodami. Na przykład skomplikowanym podporządkowaniem: dawna prywatna drukarnia „Polonia” Jana Trybuły, znacjonalizowana w 1951 r. z naruszeniem prawa, bo zatrudniała mniej niż 50 osób, do 1992 r. funkcjonowała jako zakopiańska filia Zakładów Graficznych w Tarnowie, będących oddziałem krakowskiej Drukarni Narodowej…
W czasach późniejszych zniknęła
cenzura i sekretarze, pojawiła się autocenzura, poprawność polityczna i prezesi.
Nie zniknęły tylko absurdy, które dają felietoniście stałą, choć nieco monotonną
pożywkę. Więc tematy powracały jak refluks lub pijacka czkawka: rząd i nierząd,
samorząd i samosąd, chamstwo jako paradygmat kultury regionalnej, głupota i
wazelina jako drabina do nieba, smoki i smogi, pogoda i niepogoda – zawsze
niedobre, korki na zakopiance i remont mostu w Białym Dunajcu. I nie zmieniło
się jeszcze jedno: kompletna nieskuteczność takiej pisaniny. Apostołowanie wśród
nawróconych, hejt wśród nieaprobujących, nie rozumiejących, nie czytających…
Może się już napisało dość i szlus? Pisanie to mój sposób na
życie, ale kiedyś trzeba postawić ostatnią kropkę. Mistrz Gałczyński radził
jeszcze poczekać:
…a
może dosyć trylów i słów?
Poczekaj, jeszcze
chwilę.
Jeszcze chwileczkę
małą jak tryl;
świt także będzie
wkrótce.
Słabnij czy mężniej,
wątp czy się sil -
śmierć zagra ci na
dutce.
Gulistan – mówi – to
ogród róż…
W ogrodzie – mówi – strumienie…