Tygodnik Podhalański nr 44, 31 października 2018
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)
Maciej Pinkwart
Mijanka
Znicze kupione w markecie, bo taniej. Zapałek nie ma, ale
zawsze można odpalić przy sąsiednim grobie. Kiedyś kupował jeszcze wianuszek
nieśmiertelników, czasem doniczkę chryzantem, ale teraz już mu to wszystko za
ciężko nosić, tym bardziej, że na początku listopada jest mu zawsze zimno i
zanim się przyzwyczai do tego, że lato – jak wszystko przyjemne w jego życiu –
minęło, wkłada pod płaszcz gruby sweter, ma rękawiczki i czapkę. Z tą czapką
zawsze jest problem – w zasadzie nie wypada jej mieć na głowie, w końcu cmentarz
jest miejscem gdzie powinno się okazywać szacunek, no a jak okazywać szacunek w
czapce na głowie? I wszędzie krzyże, w dzieciństwie uczyli go, żeby przed
krzyżem się żegnać, a jak tu się żegnać z dwiema siatami zniczy, w rękawiczkach
i w czapce? Więc kwiatów nie, kwiaty dużo kosztują, a poza tym i tak zwiędną,
albo je ukradną, żeby sprzedać jeszcze raz. Kiedyś z daleka zobaczył, jak
postawioną przez niego doniczkę chryzantem (10 złotych, w sumie tyle powinien
wydawać dziennie na życie, bo musi jeszcze mieć na świadczenia, lekarstwa,
drobne przyjemności typu książka, Internet, telefon) jakaś staruszka przestawia
z „jego” grobu na „swój”. Pomyślał „staruszka”, ale na pewno nie była starsza od
niego, zastanowił się nad tym, co jest wewnątrz obu tych grobów i machnął ręką.
Spotykam go co rok o tej samej porze
w tych samych miejscach, widać mamy taki sam rozkład dnia podczas tego święta i
taki sam program odwiedzin. Dawniej widywałem go z trzypokoleniową rodziną:
rodzice czy teściowie, żona czy partnerka, dzieci. Po latach w miejscu rodziców
czy teściów pojawiły się wnuki. Potem mijałem go tylko w towarzystwie żony czy
partnerki, teraz widzę, jak sam pochyla się nad grobami, jak z trudem
wyprostowuje kręgosłup i powoli przechodzi do kolejnego grobu. Najpierw
listopadowe pielgrzymki cmentarne były dla niego także czymś w rodzaju
towarzyskiego
corso: ukłony
kapeluszem, uściski dłoni, z czasem urękawiczonej, dłuższe rozmowy, potem już
tylko zdawkowe:
Jak co roku, prawda… Świetnie wyglądasz… Szkoda go, tak
niespodziewanie… Na Nowym, czy na Starym… Obyśmy w przyszłym roku…
Dziś już coraz mniej osób mija go z ukłonem i zupełnie nikt nie zatrzymuje się
dla zamienienia kilku słów – mam wrażenie, że te rozmowy on kontynuuje nad coraz
liczniejszymi grobami.
Nie znamy się – myślę o nim tylko
przez tych kilka chwil, kiedy się mijamy albo wyprzedzamy na cmentarzu. Przedtem
go w moim życiu nie ma, potem znika z widoku i z pamięci. Zakotwiczony jest
tylko w rzeczywistości cmentarza, jak wszyscy: najpierw nas nie ma, potem trochę
jesteśmy, potem znów nas nie ma i pojawiamy się tylko jako – też przemijające –
literki na nagrobkach. Jak mamy szczęście – to wracamy w myślach i wspomnieniach
bliskich, a czasem obcych i dalekich. W sumie czy kogoś znamy czy nie – to też
dla tego
continuum pamięci nie ma znaczenia: ileż to
razy spoglądając w lustro, myślimy: kim naprawdę jest ten ktoś z drugiej strony?
Ja jestem praworęczny, a on mańkut. Ja mam plamkę wątrobową na prawej skroni, on
na lewej… I po damsku zapina koszulę…
Nic o nim nie wiemy… Nie wiemy nawet tego, czy spotkamy się
w tym roku na cmentarnych alejkach.