Tygodnik Podhalański nr 42, 18 października 2018
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)
Maciej Pinkwart
Prosty wybór
Cztery lata temu wybory samorządowe były w listopadzie i
niezbyt się nimi przejmowaliśmy. Wybory to wybory, wygrają albo nasi swoi, albo
cudzy swoi, w sumie niewiele od nich zależy – czy załatają dziurę na naszej
ulicy, czy na sąsiedniej, czy staną w pierwszym rzędzie w kościele, czy skromnie
ukryją się w drugim, czy przebiorą się w kostium regionalny, czy będą udawać
panów… Nieważne. No i wyszło, jak wyszło.
Myślałem wtedy, że przecież sprawa
jest prosta, tylko się ją niepotrzebnie komplikuje. Gdyby ktoś chciał zdobyć
moje poparcie, powinien obiecywać kontynuację
tego, co
dobrego zrobiła poprzednia władza, a nie deklarować, że dotąd świat nie istniał
i zacznie się dopiero od jego kadencji. Głosowałbym na tych, którzy by mi
powiedzieli, skąd będą usiłowali uzyskać pieniądze na realizację swoich
obietnic. I na tych, którzy wspieraliby rozwój Nauki i Kultury. Napisałem z
wielkich liter, by wiadomo było, o jaką naukę i kulturę mi chodzi.
Moim kandydatem byłby więc burmistrz, który by ufundował stypendia dla
wywodzących się z naszego regionu najlepszych przyszłych lekarzy, nauczycieli,
przyrodników, ekonomistów - przyznawane w drodze konkursu, obejmujące gwarancje
zatrudnienia, zwrotną pomoc w zdobyciu mieszkania i… miejsca parkingowego.
Poparłbym radnego, który by dążył do wspierania miejscowych architektów i
urbanistów, oferując im udział w rozwiązywaniu lokalnych problemów rozwojowych i
w planowaniu inwestycji. Wsparłbym kandydata, który by mnie uwiadomił jakie
książki przeczytał w ostatnim roku i nie mówił, że nie ma na to czasu.
Wsparłbym taką władzę, która wprowadzi do budżetu fundusze na coroczny zakup
jednego dzieła plastycznego dla lokalnego muzeum, na wsparcie konkursu
kompozytorskiego, na dofinansowanie filmu, na zakup książek dla biblioteki, na
stypendium dla pisarzy. Po co nam to? – zapytają kandydaci wiedzący, że
pieniądze na załatanie dziury w jezdni są lepszą inwestycją w elektorat. Ano, po
to, by coś po was zostało, jak przestaniecie rządzić. Uważałem wtedy także, iż w
wyborach samorządowych nie ma miejsca na politykę i ideologię, a wielkie
ogólnokrajowe partie – w tym rządząca – nie powinny w ogóle się do nich wtrącać.
Obdarzeni dobrą pamięcią moi Czytelnicy (są tacy?) być może odnajdą w powyższych
zdaniach słowa z felietonu, publikowanego cztery lata temu. Ale dziś idziemy do
wyborów w innej sytuacji, w warunkach, które zafundowała nam wybrana w 2015 roku
władza. To wszystko pozostaje w mocy, jako propozycje na przyszłość. Ale teraz
nie jest ważne, co który kandydat obiecuje i jakie inicjatywy zamierza wysunąć i
realizować. Liczy się – na razie – tylko to, czy nadstawia karku do głaskania
przez partię niszczącą Polskę i jej pozycję w świecie, czy potrafi się
skutecznie jej przeciwstawić. Czy
wstaje z kolan,
uważając Unię Europejską za wroga Polski, którego należy okiwać po to, żeby
wyrwać z niej pieniądze, ale nie podzielać jej wartości, ale
pada na kolana
przed krajowymi kacykami, trzymającymi łapę na naszych pieniądzach – czy zyskuje
wsparcie Unii dzięki byciu nowoczesnym Europejczykiem. Krótko mówiąc – na razie
wybór jest między PiS-em a nie-PiS-em. Nowe meble wstawimy do pokoju dopiero po
tym, jak się go posprząta.