Tygodnik Podhalański nr 34, 24 sierpnia 2017

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2017)

Maciej Pinkwart

Batonik

 

Chciałem wejść do sklepu samoobsługowego z plecakiem, gdzie miałem portfel, słownik polsko-polski i książkę Mariusza Koperskiego Po własnych śladach, którą czytałem stojąc na zakopiance, bo jest tam dużo dobrze użytych brzydkich wyrazów, co bardzo pomaga w korkach. Pani sklepowa zatrzymała mnie stanowczo i powiedziała, że z plecakiem nie można. Zapytałem dlaczego, robiąc jednocześnie przejście dla pani z wielką torebką Vuittona za 550 złotych, w której można by było zmieścić tyle moich plecaków, ile razy torebka była od plecaka droższa. Z Vuittonem było można, bo damska torebka jest niezbędnym dodatkiem do kobiecej garderoby, więc kobiet zakaz nie obowiązuje. Zawsze mówiłem, że uwierzę w równouprawnienie płci wtedy, kiedy ludzie uznają wejście mężczyzny na premierę operową w podkoszulku za szykowną normalność, a kobiety będą same wnosić na czwarte piętro szafę z Ikei. Powiedziałem, że plecak jest dodatkiem do mojego ubrania i mogę go przy kasie zostawić, ale tylko razem z resztą garderoby. Pani spojrzała na mnie i odrzuciła tę propozycję, czemu się nie dziwię. Dodałem, że plecak jest tak mały, że na pewno ani niczego nie zniszczy, ani nikomu zawartości sklepu nie zasłoni. Pani popatrzyła na mnie tak, jak bym był sędzią planującym kradzież batonika, ale powiedziała, że ostatecznie mogę wejść, bo oni mają dobrze działający monitoring.

Z sądami miałem jak każdy do czynienia i mam na ten temat wyłącznie złe wspomnienia, choć jak dotąd (piszę w drugiej połowie sierpnia 2017…) nie stawałem przed barierką w charakterze oskarżonego. Nie byłem też nigdy prokuratorem ani obrońcą, ale muszę się przyznać, że raz byłem sędzią. Było to w szkole podstawowej podczas meczu piłkarskiego między szóstą A i szóstą B, kiedy to pan od wuefu stwierdził, że ponieważ się do niczego nie nadaję, to mogę zostać sędzią. Zdjęto mnie przy pierwszym gwizdku, którego nie umiałem wykonać, bo po pierwsze ani wtedy, ani do dziś nie pojąłem zasad tej gry, a po drugie – nie miałem gwizdka, bo na wyposażeniu ubogiej małomiasteczkowej szkoły takich rzeczy nie było, a na palcach gwizdać nie umiałem. Dziś spokojnie gwiżdżę na wszystko, ale na to trzeba było lat praktyki.

Włożyłem do koszyka plecak i poszedłem po włoszczyznę, poćwiartowane zwłoki kurczęcia, biały ser chudy oraz wodę mineralną gazowaną (lubię czasem porządnie uderzyć w gaz). Przy kasie wyłożyłem wszystko na taśmę, która była zacięta i trzeba było towary przesuwać ręcznie, pokonując siłę tarcia wg wzoru Td = μN. Na koniec otworzyłem plecak, żeby wyjąć portfel, a kasjerka powiedziała – ależ, proszę pana, wiem, że pan nie ukradł tego batonika, bo mamy tam kamerę monitoringu. Ucieszyłem się, że nie ukradłem, bo ja bardzo nie lubię batoników. No i uwielbiam, kiedy ludzie mają do mnie zaufanie i wierzą mi, gdy mówię, że na razie (piszę w drugiej połowie sierpnia 2017…) nie jestem oskarżany o kradzież, pobicie, próbę obalenia rządu czy gwałt. Może i nawet bym tego chciał, ale ten czas dla mnie raczej już minął.

 

 

 

Poprzedni felieton