Tygodnik Podhalański nr 49, 8 grudnia 2016

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2016)

Maciej Pinkwart

Mikołajki

 

O fałszywości Mikołaja dzieci w dawnych czasach przekonywały się, obserwując buty. Sztuczną brodę robiono z waty, którą po znajomości dawało się kupić w aptece, czapka była po babci, szatę zwierzchnią można było wykonać z pierwszomajowej szturmówki. Ale paradne czerwone buciki męskie zastrzeżone były dla papieża, zaś w czerwone kozaczki mało która noga tatusia, wujka czy sąsiada wchodziła. Mikołaja płci pięknej nie zatrudniano. Dorośli zresztą nie zwracali uwagi na buty, wychodząc z założenia, że bachory powinny cieszyć się z prezentów, odpowiadać na te same pytania, jakie zadawali księża po kolędzie i nie odzywać się nie pytane. I nie wdawać się w szczegóły. No i czekać na kolejne rozdanie, które powinno się odbyć za kilkanaście dni.

W zasadzie który Mikołaj jest ważniejszy? Ten z początku grudnia, czy ten spod choinki? I czy w ogóle to ten sam darczyńca? To raczej niemożliwe - i wyglądają trochę inaczej, i posługują się innym sposobem komunikacji, i zostawiają prezenty w innych miejscach. Ten, który był u nas kilka dni temu nie pozwala się zobaczyć, ale musi być szczuplutki, no bo jak inaczej wszedłby do nas kominem? A jak wchodzi do domów, które mają centralne ogrzewanie? Przez komin kotłowni osiedlowej?

Mikołaj podchoinkowy jest całkiem oswojony, bo pokazują go wszystkie grudniowe reklamy. Wygląda jak bardzo przerośnięty krasnoludek z nadciśnieniem i niejasnymi preferencjami uczuciowymi, oscylującymi od pociągających elfików po renifera-alkoholika  czerwonym nosem, poprzez nasze dzieci, które za nasze pieniądze bierze na kolana i przytula, po czym wręcza im prezenty, za które przed chwilą sami zapłaciliśmy. To zresztą jest zasada wszystkich otrzymywanych ostatnio prezentów: rozdają je ci, którzy przerzucają na nas ich koszty, ale wdzięczność jesteśmy im dozgonnie winni: przecież mogli dać je tylko sobie i swoim, a jednak trochę dali też nam. Cóż za nieokiełznana życzliwość!

To, ile kosztują nas te dary, nie jest poruszane w dobrym towarzystwie, przecież dżentelmeni nie mówią o pieniądzach. Jeśli kradną – to z wdziękiem, jak Arsene Lupin, Święty czy sir Charles z Różowej Pantery, a łamanie siódmego przykazania jest dla nich tylko wstępem do zmierzenia się z przykazaniem szóstym. W reklamach pracownicy banków rozdają nam pieniądze prawie za darmo, firmy telefoniczne obdarzają swoimi usługami z czystej chęci sprawienia nam przyjemności, najwspanialsze samochody mogą trafić w nasze ręce jako prezenty od aniołków, a w Internecie wystarczy jeden klik i nie musimy pracować ani się uczyć, bo właśnie zostaliśmy milionerami – pod warunkiem, że wcześniej byliśmy miliarderami. Już niedługo młodociane emerytki i ich partnerzy w sile wieku będą jeździć za swoje emerytury jeśli nie na Hawaje, to przynajmniej do Sandomierza, a rząd powoła specjalny komitet, opracowujący dla ludu poradniki pt. Jak zostać młodym, pięknym i bogatym w weekend. Na wydanie poradników rozpisana zostanie subskrypcja, a promocja odbędzie się w Mikołajkach.

 

Poprzedni felieton