Tygodnik Podhalański, 30 czerwca 2016

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2016)

Maciej Pinkwart

Podróże kształcą

 

Ludzie są ciekawscy i o politykach chcą wiedzieć wszystko: jak mieszkają, co mają w szafie, z kim i jak pozycji sypiają, co jedzą i co oglądają w telewizji. No i ile mają pieniędzy i gdzie je ewentualnie nakradli. A ja chciałbym wiedzieć, jak w tym roku spędzą urlop.

Kiedy umilkną już ostatnie echa obelg, rzucanych z mównicy na Wiejskiej – będzie może miesiąc spokoju. Już widzę oczyma duszy, jak Jarosław Kaczyński pakuje do lotniczej walizki sandały trekingowe, kąpielówki w kwiatki, czytnik z najnowszymi powieściami Kinga, empetrójkę z kompletem nagrań Bitlesów, a potem wyrusza do Grecji, na Cypr, w Pireneje czy na lawendowe wzgórza Prowansji. Albo tam, gdzie wg jego obietnicy po objęciu przez PiS władzy mieli jeździć Polacy: do Tunezji czy Egiptu. Sącząc schłodzone rosé ze szczepu grenache, zajadając souvlaki, ratatouille z sosem aioli czy nawet – a, co tam! – oktopusy z truflami, słuchając szumu morza a nie Joachima Brudzińskiego, dyskretnie podglądając panienki w topless, poznając ruiny świątyń greckich, będzie mógł pomyśleć o tym, że świat wcale nie jest taki zły.

Podróże kształcą, głównie przez to, że zmuszają nas do dziwienia się. I pokazują, że nasze pomysły są dobre nie dlatego, że nie mają konkurencji, tylko że z nią wygrywają. Podróżowanie od wieków było wpisane w normalny cykl kształcenia Europejczyków – z własnej wsi nie ruszali się tylko chłopi pańszczyźniani. Melchior Wańkowicz w Zielu na kraterze opisuje, jak jego córki po maturze musiały samodzielnie przejechać przez Europę, by nabrać szacunku do świata, który działa w systemie naczyń połączonych. Po maturze młody Witkiewicz przecierał oczy ze zdumienia na Podolu, nad Bałtykiem i we Włoszech, w Monachium i w Paryżu. W średniowieczu zasadą kształcenia rzemieślników były lata wędrówek: czeladnik po ukończeniu szkolenia musiał spędzić kilka lat na tułaniu się z miasta do miasta, z kraju do kraju, ucząc się tego, jak inni robią to, co on rzekomo już umie. I dopiero potem przedstawiał swemu cechowi zarówno dziennik, poświadczający owe wandersjahre, jak i wytwór swego talentu, majstersztyk. Wtedy mógł zostać mistrzem. Bez osobistego kontaktu z przyrodą świata nie można było zostać przyrodnikiem, bez obejrzenia gotyckich katedr nie zostawało się architektem, bez zachwycenia się Luwrem, Pinakoteką, Galerią Uffizi i Muzeum Prado nie bywało się artystą. Nikt się nie bał obcych języków, bo znało się łacinę, potem francuski, potem angielski.

Ale ludzie wędrowali powodowani nie tylko ciekawością, zadziwieniem, szukaniem piękna – dość przypomnieć krucjaty, wędrówki ludów, emigracje wojenne. Skutkiem podróży jednak zawsze było poszerzenie własnego świata o ten kawałek świata cudzego, który udawało się im oswoić.

Dziś budujemy płoty z drutem kolczastym, zamykamy się na cztery spusty w naszej wsi spokojnej, a świat poznajemy w telewizji. Zaś majstrowie od polityki swoje lata wędrówek zaczynają dopiero, gdy naród wypędzi ich z własnego kraju. Może lepiej zacząć od wakacji?

 

Poprzedni felieton