Tygodnik Podhalański, 23 czerwca 2016
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2016)
Maciej Pinkwart
Smętarz
Na warszawskich Powązkach zawsze
odwiedzam grób jednego z największych kompozytorów polskich. Na płycie jest
tylko prosty krzyż i jedno słowo: Moniuszko. Dawniej nikomu z
kulturalnych Polaków nie trzeba było przypominać jak miał na imię i czym się
zasłużył. A niekulturalnym wiedza ta i tak nie jest potrzebna.
Kilka kroków dalej stoi wystawny nagrobek, zaopatrzony w nic nie mówiące nazwisko i tytuł do chwały, wyryty w piaskowcu: Żona. Czas, przewrotność losu czy niedopatrzenie potomnych sprawiły, że mąż, którego sławę pośrednio głosi żona na nagrobku, uległ zapomnieniu. Żona ministra? profesora? buchaltera? Wierna żona? Dobra? Wyrozumiała?
Gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie – powązkowskie motto autorstwa prymasa Stefana Wyszyńskiego skłania do poważnej refleksji. Ale po człowieku nie zawsze zostaje pamięć, nie zawsze położą mu na grobie mówiący kamień, niekiedy zaginą akty zgonu i urodzenia, a cmentarze pełne są bezimiennych mogił. Cmentarz to przede wszystkim miejsce myśli o sensie życia i przemijania, o bólu, który wpisano w nasz los – bólu bezpowrotnej utraty.
Cmentarz nazywa się „Psi los” i pomyślałem sobie o tym psie w Białym Dunajcu, który został zatłuczony dlatego, że szedł za wolno. O psach przerabianych na smalec, wleczonych za samochodami, wieszanych na drzewach. I o tym, że wciąż jest na to społeczne przyzwolenie, no bo niby zwierzęta nie mają duszy. A bydlak, który kijem zatłucze psa na śmierć, ma? Szkoda, że na Podhalu nie ma cmentarza dla zwierzaków. Można by za karę skazywać ludzkie bestie na pracę przy grobach zwierząt, które zamęczyli. Albo na grzywny, służące na wykup działek pod cmentarz. Choć na zrozumienie poniewczasie trudno liczyć: oni prędzej by opłakiwali wypite półlitrówki lub utracone dolary…
Tam, w Koniku, zawsze za gardło
chwyta żal za tymi, którzy miłość do nas potrafili wyrazić najpełniej tylko
jednym spojrzeniem, jedną myślą, którą im teraz odsyłamy na skrzydłach
wiatraczków. I tam dobrze rozumiemy, że dawniej to miejsce nazywało się
smętarz, choć smętek po
kochanych zwierzakach jest smutnym przywilejem osieroconych przez nie ludzi
cywilizowanych.