Tygodnik Podhalański, 26 marca 2015

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2015)

Maciej Pinkwart

Pochwała analfabetyzmu

 

Powraca wiosna, a wraz z nią podstawowe pytania egzystencjalne. Roztopić się i puścić z gór do morza? Gdzie znaleźć gniazdo, jak powitać partnerkę i czy w ogóle opłaca się wracać z tego Egiptu? Skąd wziąć siły na przebicie się przez zeschłą trawę, psie kupy i potłuczone butelki i czy w tym miejscu da się z wdziękiem zakwitnąć? Jak być człowiekiem kulturalnym w kraju, gdzie wydaje się kilka tysięcy książek rocznie, ale przeciętny obywatel czyta tylko co krótsze posty na Facebooku i gdzie melomanem nazywa się fana programu „Taniec z gwiazdami”?

Anna Iwaszkiewiczowa kiedyś napisała: sztuka jest, była i będzie zawsze po wieki pokarmem i radością dla bardzo niewielkiego grona „wybranych”. Dotyczy to także kultury, która zawsze jest elitarna. Tylko wąskie grono znajduje przyjemność w czytaniu Myśliwskiego, słuchaniu Szymanowskiego i oglądaniu Hasiora. Ale ta elita, kształtując myśl metafizyczną, uczącą oderwania się od utylitarnych konkretów zapewnia nam trwanie jako gatunkowi. Tylko człowiek potrafi tworzyć kulturę, a wraz z nią świadomość trwania w czasie – i właśnie to nas różni od innych zwierząt. Może to tworzy ludzką duszę?

W Polsce elitarności sztuki powinna towarzyszyć także elitarność oświaty i edukacji. Liczba osób wykazujących wtórny analfabetyzm, nie umiejących samodzielnie napisać, a nawet wypowiedzieć kilku zdań gramatycznie i logicznie powiązanych jest zadziwiająco bliska liczbie osób uzyskujących magisterium. Studia zresztą nie są do niczego potrzebne: nie dają wiedzy ani fachowej, ani ogólnej, a ich przydatność szczegółowa w wielu dziedzinach życia jest iluzoryczna. Cóż – jeśli można być prezydentem kraju, a nawet burmistrzem miasta posiadając jedynie dyplom zawodówki, to po co marnować czas i pieniądze na dokształt? Z tego punktu widzenia godna szerokiego poparcia jest prowadzona od dłuższego czasu kampania przeciw posyłaniu do szkoły sześciolatków ze słusznym argumentem, że to rodzice mają prawo do decydowania o wszystkim, co dotyczy ich własności, jaką są dzieci. Nie ma żadnego znaczenia fakt, iż dzisiejsze sześciolatki mają bardziej rozwinięty umysł niż ich mamy w wieku lat dziesięciu. Najlepiej byłoby całkowicie znieść obowiązek szkolny: w końcu, czytania i pisania SMS-ów można się nauczyć w domu, resztę wykształcenia da telewizja. Jakież oszczędności dla budżetu!

Podzielam też punkt widzenia rodziców głoszących, iż skoro do szkoły chodzą ich dzieci, często oni też łożą na tę szkołę, to muszą mieć prawo udecydowania o tym, jak dzieci są uczone, czego się ich uczy i jak się kieruje taką szkołą. Bardzo słusznie – pasażerowie muszą mieć prawo kierowania autobusem, i nie muszą mieć do tego prawa jazdy – wystarczy kupiony bilet. Jeśli rodzic – pracujący na przykład jako handlowiec ma prawo dyktowania pedagogowi z kierunkowym wykształceniem sposobu uczenia jego dziecka, to pacjent – operator wózka widłowego powinien móc rozkazywać chirurgowi, jak ma zoperować jego teściową.

Kwiatki kwitną - wiosna idzie.

 

 

Poprzedni felieton