Tygodnik Podhalański, 18 grudnia 2014

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)

Maciej Pinkwart

Trzydzieści dziewięć prezentów

 

Kiedy na jedenaste urodziny Dudley Dursley dostał o jeden prezent mniej niż w poprzednim roku - wpadł we wściekłość i uspokoiła go dopiero mama, Petunia, która obiecała mu, że rodzice dokupią mu jeszcze dwa, tak żeby razem miał ich trzydzieści dziewięć.

Chodząc teraz przed świętami po sklepach wciąż spotykam Dursleyów, choć prawdę powiedziawszy – gdyby to, że nigdy nie istnieli, powinni się raczej kręcić koło domu przy ul. Privet Drive nr 4 w miejscowości Little Whinging w hrabstwie Surrey. A najlepiej pozostawać w ścisłej izolacji na kartach książek o uczniu szkoły magii w Hogwarcie, którego imienia w niektórych miejscach nie wolno wypowiadać. Tymczasem chodzą od stoiska do stoiska: - Mamo, kup mi Tato, ja chcę… I uspokajające głosy rodziców: Oczywiście, cukiereczku, kupimy ci… jasne, dostaniesz… Ale musisz poczekać na Gwiazdkę.

Jakiś czas temu w sprzedaży przedświątecznej znalazły się składane choinki, częściowo prawdziwe. Należało sobie w domu skręcić taki zestaw, złożony z prawdziwego pnia o średnicy od 5 do 10 cm, nawet z korą, oraz sztucznych, plastikowych gałązek z zielonymi szpilkami. Najniższe otwory do osadzania gałązek znajdowały się przeszło metr od ziemi, co sprawiało, że choinki wyglądały jak lokalne drapaki skrzyżowane z palmami. Ale ludzie kupowali je chętnie, bo pod gałązkami było dużo miejsca na wielką kupę prezentów.

Od wielu lat dawanie i dostawanie prezentów jest główną składową częścią świąt, które już dawno w wielu domach przestały być świętami narodzenia Jezusa, a stały się Świętami Bożonarodzeniowymi. A głównym świętem jest nie dzień Bożego Narodzenia, tylko wigilia, z definicji dzień poprzedzający uroczystość. To właśnie wtedy najgłośniej śpiewać się będzie kolędy, ksiądz prymas wygłosi w Telewizji homilię, stół będzie się uginał pod ciężarem dwunastu rodzajów potraw, a pod choinką piętrzyć się będą prezenty.

Spacery rodzinne w tygodniu przedświątecznym koncentrują się wokół miejsc, ozdobionych kolorowymi lampkami i pachnącymi zapachem igliwia w sprayu, gdzie wszystkie sprzedawczynie mają na głowach czerwone czapeczki ze sztucznym białym futerkiem, a w głośnikach słychać dzwonki sanek i piosenki o świętach. Bo teraz najczęściej świętujemy to, że są święta, kompletnie nie odnosząc się do tego, czego te święta dotyczą. Jak zwykle we współczesności – przedmiotem kultu jest symbol, a nie to, co ma on symbolizować.

Na klatkach schodowych ostatnie kilometry przedświątecznego maratonu objawiają się pięknymi zapachami. Nie pachną detergenty po sprzątaniu schodów, Old Spice po przejściu sąsiada, jamnik od sąsiadki, ani nawet wszechobecne piwo marki lokalnej. To bigos, sernik, pieczony schab. Szeleszczą kolorowe papiery do pakowania prezentów, coraz większy tłok na poczcie, coraz cięższą torbę nosi listonosz. Może trzydzieści siedem prezentów to w istocie za mało?

Tylko Harry na urodziny czy Gwiazdkę od będących jego rodziną Dursleyów nie dostawał nic, co najwyżej kilka kuksańców.

 

 

 

Poprzedni felieton